środa, 28 grudnia 2016

Dni z życia CreepyPast 12



Z punktu widzenia Ben'a...
 I w końcu nadszedł ten miesiąc. Grudzień. Już wcześniej wszędzie się roiło od świątecznych ozdób, reklam... chyba najbardziej znienawidzony czas. Dokładnie 06.12 wszyscy dopiero pojęli, że Święta nadchodzą. Brzydzę się nimi, więc nie byłem zbytnio zachwycony, kiedy wujaszek wysłał mnie do sklepu po jakieś zabawki dla Sally i Lazari. Niechętnie, ale wykonałem polecenie i pod koniec dnia byłem już w domu z dwoma misiami.
 - Hoho, przyszedł elfi asystent Świętego - wypowiedział ktoś.
Czułem się upokorzony, więc cisnąłem zabawkami na kanapę i miałem ruszyć przed siebie, ale coś znalazło się pod nogami i upadłem na podłogę.
 - Co do... - zauważyłem że w moje nogi "wplątany" był Vincent. Odrzuciłem go w miarę sił na bok i podniosłem się błyskawicznie. Ten mały szczyl poleciał prosto na krawędź stojącego obok krzesła i uderzył o to głową.
 - Łeeeeee - zaczął popłakiwać cicho, jakby zaraz miał wylać z siebie wodospad łez, ale dopóki Jeffa z nim nie było, czekał żeby mnie wkopać.
 - Shhh - dźwigałem go na ręce i zatkałem usta. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, ale wszyscy byli zbyt zajęci sobą, żeby zauważyć jego łzy. Wszyscy oprócz bacznie obserwującego nas L.Jack'a.
 - I coś ty zrobił? - podszedł do nas - Masz przechlapane.
 - Tylko mnie nie podkabluj - oglądałem niewielkie rozcięcie na jego czole.
Udałem się z nim do swojego pokoju i postawiłem na środku pomieszczenia. Byliśmy sam na sam. Gdy tylko moja dłoń odsunęła się od jego ust, wybuchł donośnym płaczem. Zabawne było to, jak próbował stac na własnych nogach, ale co chwila tracił równowagę.
 - Uciszże wreszcie - warknąłem groźnie i uderzyłem pięścią w ścianę. Ale tylko bardziej się wystraszył i rozpłakał głośniej. Lecz po jeszcze takich paru razach zrozumiał, że tak tylko pogrąża się bardziej i już po godzinie tkwił w kompletnej ciszy. Tylko godzina! Zmęczony wytarłem mu twarz mokrą od łez jednym prześcieradłem i odniosłem go do pokoju Jeffa.
 - Przyniosłem zgubę - wprost wepchałem mu go w ramiona.
 - O! - jego uśmiech momentalnie się poszerzył - Gdzie był?
 - Długa historia.
 - Ma tutaj jakieś zadrapanie i napuchnięte oczy...
 - Jejku - westchnąłem - Pewnie droczył się z jakimś kocurem i się oberwało. Był w ogródku.
Całej sytuacji przyglądał się Zak.
 - Nie przypominam sobie żebym z nim...
 - Matko! - przerwałem mu - Może szczyl sam wyszedł! Skorzystał z okazji kiedy drzwi były otwarte i uciekł!
 - Nienawidzisz go, prawda? - odezwał się Zak i roześmiał.
 - Brawo, bystrzaku! - warknąłem podirytowany, po czym szybko się zamknąłem, przypominając sobie o przestrodze wujaszka - Po prostu zapomnijmy o tej sprawie - dodałem szybko i prędko opuściłem pomieszczenie.

 Z punktu widzenia Jane...
 Chcąc iśc do swojego pokoju, zauważyłam na korytarzu wściekłego Bena wychodzącego z pokoju... tamtego kretyna.
 - Stało się coś? - zapytałam w trosce o kolegę.
 - Nic! - warknął i już miał złapac za klamkę od swojego pokoju, ale w ostatnim momencie złapał się za głowę i wykrzywił twarz z bólu. Impulsy Slendera.
 - Mi nie powiesz? - zagadnęłam - Chciałam byc tylko miła...
 - To bądź miła dla kogoś innego! - szybko otworzył drzwi - Dajcie mi spokój! - wkroczył do pokoju, trzaskając wrotami głośno.
 - On zawsze taki drażliwy? - usłyszałam za sobą głos/głosy Kaspera i aż podskoczyłam. Stał za mną, oparty o ścianę lewym ramieniem.
 - Tsa - machnęłam ręką - W grudniu już szczególnie.
 - Benek-elfik - zaśmiał się. Nie minęły dwie sekundy ciszy, a on zadał pytanie - Co sądzisz o Vincencie?
 - Vincent? - zdziwiłam się - Że ma zrujnowane życie.
 - Dlaczego? - tym razem on nie ukrywał zdumienia.
 - Jest wychowywany w gronie zabójców i innych niestworzonych "rzeczy". Czy to normalne życie? I co w ogóle będzie z jego nauką? Z przyjaciółmi?
 - Przecież my możemy go uczyc - uśmiechnął się - Każdy z nas jest specjalistą w jakiejś dziedzinie. Twierdzisz, że Vin nie będzie miał przyjaciół? My nimi będziemy.
 - Miałam na myśli rówieśników - westchnęłam - ...dlaczego chciałeś poznać moją opinię na jego temat?
 - Tak właściwie chciałem się dowiedzieć co ty na to, aby wychować go na drugiego Omena.
 - Szatan byłby dumny - parsknęłam śmiechem - Ty wszystkie dzieci wychowałbyś na satanistów. Moja opinia: to beznadziejny pomysł.
Pokręcił wymownie głową i westchnął. Następnie rzucając mi krótkie: "Zobaczymy za kilka lat" zniknął w otchłani swojego pokoju. Zobaczymy co?
 Reszta dnia nie była zbytnio kolorowa. W ogóle cały ten tydzień był przypałowy. Prawie zniszczyłam przyjaźń z Clocky i Tobym, okaleczyłam Helena, Kreis ma na mnie tymczasowego focha, ale wszystko po kolei.
ŚRODA
 Tego dnia ostro pokłóciłam się Clockwork. Chciałam ją tylko pocieszyć, gdyż ta (w drugim dniu okresu) lamentowała, że dla Tobyego tamten pocałunek był wart tyle co nic. I kłóciliśmy się... bodajże przed samym domem. W przypływie gniewu wykrzyczałam jej, że się go zwyczajnie b-o-i. Wpadła w większą histerię, a takie momenty są oczywiście idealne aby do akcji wkroczył ukochany do rozmów! Wracał skądś dość zdyszany, nie rozumiał nawet co się dzieje, a ja mu nagle wyjechałam, że to tchórz. Nim się otrząsnął, dziewczyna mnie zwyzywała, więc nie zostało mi nic innego jak dopuścić do "przypadkowego" pocałunku popchnięciem. Oboje po tym uciekli, ale razem z Jasonem udało mi się ich znaleźć i siłą zmusić do wyjaśnień. Po tak zakręconym dniu zostali parą, a mi grzechy zostały odpuszczone. I dobrze.
CZWARTEK/PIĄTEK
 W czwartym dniu tygodnia postanowili zawitać do nas Kreis, Mike i Nikki. W sumie  Nikki był w sprawach służbowych do Slendera, a że jego akurat nie było, obecność Alice i Masky musiała wystarczyć. Mike wpadał czasami do Bena grać, a Kreis zdaje się, że zakolegował się z Kagekao i Jeffem dupkiem, więc jego obecność nie była niczym obcym. Zwykle przychodził z dużą torbą na ramię, w której trzymał książki, gdy nie miał je gdzie zostawić. A, i jeszcze słodycze. A cała fizolofia polegała na tym, że idąc przez salon potknęłam się o jego torbę, a z ręki wypadło mi pudełko pinesek. Były mi potrzebne do rozwieszenia czegoś na zewnątrz... wprawdzie nikt na nie nie stanął, ale stopą rozgniotłam sok, który zalał książki w torbie. Kreis pierwsze co zrobił to natychmiast je wyciągnął, a ja chcąc mu ją dla niego wyprać, złapałam za nią i popędziłam do łazienki, a po drodze wypadło z niej szklane-coś, co spadło z hukiem o podłogę, a większy kawałek szkła poleciał aż do stopy Painter'a. Biedactwo. Jeszcze niedawno przyjął na swoją twarz petardę, teraz szkło. Ale chwilkę! To nie koniec jego cierpień! Helen tak się wystraszył, że aż podskoczył, potknął się o własne nogi i poleciał prosto na pinezki... jego wrzask rozniósł się po caaałym mieszkaniu, budząc wszystkich domowników (a działo się to w godzinach północnych).
SOBOTA
Co mogłoby pójśc nie tak? Tylko rozbiłam okno! Podczas to zabawy z Sally i Lazari na zewnątrz, Ann wykrzyczała mi wyglądając przez okno abym podała jej jakąś piłkę. Przedmiot znalazłam, ale nie chciało mi się podchodzić, więc rzuciłam... trafiając w szybę. A byłam przekonana, że okno było szeroko otwarte. Grr! Dodatkowo Jeff miał ze mnie niezłą polewkę i temat do żartów na ładne parę godzin. Tylko godzin. Pod koniec dnia skończyłby na dnie jeziora, gdyby nie spostrzegawczość L.Jack'a i zdolności pływackie Liu. Jednak nikt nie podjął decyzji o wykonaniu usta-usta. Za bardzo się brzydzili. I słusznie.
NIEDZIELA
Udało mi się wyskrobać trochę pieniędzy, więc poszłam przebrana do centrum handlowego. Musiałam kupic jakąś książkę do Kreisa za zniszczenie tamtych. Weszłam do księgarni i od razu uderzył mnie ten przyjemny zapach świeżych kartek i odgłosy przewracanych stron. Mhm... Od razu ruszyłam na dział "Kryminał". Spośród tylu książek nie mogłam wyszukać niczego, co on by jeszcze nie miał, albo najwidoczniej źle szukałam. W końcu wkurzona wkroczyłam na "Romans". Chłopcy rzadko to czytają, więc będę miała szerokie pole do popisu. Po kilku minutach namysłu chwyciłam za książkę, która spośród wszystkich różowiutkich wyróżniała się czernią z nutą granatu. Na okładce widniał kawałek krawatu. Szybko zapłaciłam, schowałam rzecz do małej torebki i wyszłam jeszcze kupic jakiś papier ozdobny, ale zrezygnowałam, bo po co? Chodziłam więc po centrum handlowym oglądając sukienki. Lecz nagle zmieniłam zdanie i kupiłam ten papier. By się komponował z książką, wybrałam ciemno-granatowy. A jeśli chodzi o samą książkę, to wybrałam dla niego "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Na pewno mu się spodoba!
PONIEDZIAŁEK
Hey, hey! Nie myślcie, że zapomniałam o Helenie! Też byłam mu coś winna. Udało mi się wyżebrać trochę pieniędzy od wujaszka i od razu ruszyłam na centrum. Całą drogę kminiłam co mu kupic. Ostatecznie wybrałam dla niego jakiś wypasiony szkicownik. Miałam po tym szybko wracać, ale moją uwagę przykuł siedzący przy fontannie gitarzysta. Siedział pochylony nad instrumentem i grał jakieś bardziej znane piosenki jak "Hallelujah". Miałam ogromne wrażenie, że go skądś znam. Miał stare, czarne jeansy, nie taką świeżą białą bluzkę i niebieską czapkę z daszkiem, spod której wydostawały się blond włosy. Sylwetkę miał chudą, nawet za, a na oko miał 15, 16 lat. Zaciekawiona podeszłam bliżej, wtapiając się w tłum słuchaczy. Niektórzy wrzucili trochę pieniędzy do futerału, inni robili zdjęcia, pojedyncze osoby pogwizdywały. W końcu gdy muzyka ustała, mała część ludzi zaczęła bic brawo, za to chłopak ani na chwilę nie unosząc wzroku, zaczął grac ponownie. Chciałam posłuchac go dłużej, ale gdzieś w tłumie ludzi kątem oka dostrzegłam Nick'a. Nick'a Vanill'a. Ciarki mnie przeszył po całym ciele. Cholernie się wyróżniał swoim czarnym ubiorem, okularami przeciwsłonecznymi, mimo że w środku było gorąco on miał założony kaptur i chodził z czarną parasolką, co prawdzie złożoną, ale na zewnątrz nie padało i nie wyglądało jakby miało się zanosić. Robił takie zamieszanie, że nawet dotąd niewzruszony gitarzysta raczył zadrzeć głowę w górę by sprawdzić co się dzieje. Na jego widok aż się wzdrygnął i zaczął zbierac swoje rzeczy. Dopiero teraz zauważyłam, że to Mike. Niebieska bluza, dotychczas trzymana na kolanach i zasłonięta przez instrument teraz wylądowała na nim. Nie dbając o zebranie pieniędzy, po prostu wcisnął gitarę do futerału, zapiął, po czym przewiesił przez ramię, jakby to była torba, mając instrument na plecach. Zrobił to tak szybko, że nim zdążyłam  przepchać się przez ludzi on już zniknął. Wtedy ponownie wróciłam do szukania wzrokiem Nick'a. Był zajęty oglądaniem świątecznych wystaw. Upewniając się, że na pewno ogląda pluszowe elfy, a nie patrzy się w jakieś lusterko i mnie obserwuje, natychmiast rzuciłam się do wyjścia. W domu byłam w czasie kilkukrotnie krótszym niż zwykle. Pierwsze co to przebrałam się i zdałam raport Hoodie. Jakoś niezbyt był tym zaskoczony. Drugie - szkicownik Otisowi i jeszcze raz szczerze przeprosiłam. Nim zdążył jakkolwiek zareagować, czmychnęłam do swojego pokoju. Kolejny dzień udany.
WTOREK
 Kreis znowu do nas zawitał, więc wręczyłam mu już 24h czekającą na niego książkę. Radosny schował zapakowaną do swojej torby. I dobrze. Lepiej żeby poznał jej tytuł nie w naszej obecności. Potem razem z Ann upiekłyśmy babeczki z tofu. Połowa była przypalona, ale i tak wszystkie zniknęły po 10 minutach. Bardzo miło się słuchało próby innych wydostania tego czegoś ze swojego gardła. Wieczorem całą rodziną włączyliśmy jakiś film. Właściwie filmy. Do trzeciej w nocy obejrzeliśmy trzy części "Omen", a potem jeszcze wersję z 2006 roku. Oczywiście z tegoż "horroru" ktoś ciągle musiał miec polewkę. Przykładowo taka scena: matka budzi się w nocy, schodzi na dół do kuchni i widzi swojego syna jedzącego kanapki. Gdy tylko mały ją zobaczył, odniósł talerz i bez słowa sobie idzie. Ktoś wtedy krzyknął: "I ta mina wyrażająca <Dave, jak się babcia dowie, że jej schabowych nie zjadłeś, a po nocach kanapki urządzasz to dostaniesz taki wpierdziel!>".  Albo moment, w którym Dave wpada w szał, a jego ojciec NATYCHMIAST zawiózł go do kościoła. Większości wżyło się w pamięć tylko to, że jadąc do kościoła gościu rozwalił całe podwórko i połowę miasta. Wtedy to ktoś rzucił: "Dobra młody, koniec dnia dziecka, jedziemy do kościoła". Był horror, a wszyscy bardziej rechotali. Czyli nic nowego!


CDN...

środa, 7 grudnia 2016

Dni z życia CreepyPast 11


Z punktu widzenia Alice...
 Przystanek końcowy naszej misji - cmentarz.
Powód dla którego Toby nie mógł ruszyć z nami - martwa Lyra i jeszcze żywy Domino.
 Naszym jedynym zadaniem było sprawdzenie czy na tym terenie rzeczywiście grasują jakieś podejrzane typki i czegoś nie kombinują. Ja, Masky i Hoodie postanowiliśmy się nie oddalac od siebie za bardzo, szczególnie gdy panowała gęsta mgła. Było spokojnie. Tylko paru menelów urządziło sobie sielankę na jednym z grobów. Naturalnie się ich pozbyliśmy. Omijaliśmy alejki wolno, rozglądając się uważnie i starając się usłyszeć najcichsze dźwięki.
 - A kogoż moje oczy widzą! - po cmentarzu rozniosło się czyjeś echo. Za cholerę nikt z nas nie mógł zlokalizować gościa ani dostrzec wśród mgły. Dopiero po minucie podszedł na tyle blisko, abyśmy mogli go dostrzec. Tym kimś był wcześniej wspomniany Domino. Cóż, zawsze miał skłonności do oddalania się od swojego stada, chyba że Skroll też ma w tym jakiś interes wysyłając go tutaj.
 - Dwa, trzy... gdzie czwarty? - wy szerzył usta w uśmiechu - Zgubił się po drodze?
 - Toby'ego z nami nie ma - odezwał się Tim.
 - Jaka szkoda! Skroll specjalnie wysłał mnie tutaj kompletnie samego, żebym mu to powiedział... samego! Skazał mnie na pewną śmierć z waszej ręki, a ja nie mogę spełnic jego woli!
 Kombinuje coś.
 - Każdy wie, że prawda wyjdzie na jaw - Domino postawił nogę na jednym nagrobku. Stały na nim jeszcze zapalone znicze i nie brzydkie kwiaty, co wskazywało na to, że ktoś odwiedza ten grób często. Albo dopiero co zaczął istnieć? Nie... mimo panującej mgły można było odczytac wyryte imię i nazwisko zmarłego, a raczej zmarłej. Lyra Rogers tak właśnie głosił napis. Daty zasłaniały kwiaty.
 - Skroll nie byłby na tyle głupi - zabrałam głos - Nie wysłałby cię tutaj samego - równocześnie rozglądałam się po terenie, próbując dostrzec snajperów.
 - Czemu nie? - zaśmiał się - Nigdy nie dbał o nasze życia. Szczególnie o życia byłych przydupa...-
 W tym momencie rozległ się huk, a Domino odskoczył w bok jak poparzony. Sekundę później zorientowałam się w sytuacji. Masky strzelił z pistoletu, ale najwyraźniej nie trafił. Za to przeciwnik był piekielnie szybki i w oka mgnieniu znalazł się przed nami z zamiarem zatopienie noża w jednym z nas. Nim Tim zdążył strzelił ponownie, ostrze przecięło mu zewnętrzną stronę prawej dłoni. Chłopak zawył z bólu i w tym momencie poleciały następne strzały. Usłyszałam głośny syk. Błyskawicznie wyjęłam swój nóż i bez obmyślonego planu rzuciłam się na Domino. Jednak nim zdążyłam wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę, któryś z chłopaków objął mnie w tali i zaciągnął do tyłu.
 - Co ty wyprawiasz?! - usłyszałam warknięcie - Chcesz zginąć?!
W tym całym zamieszaniu nawet nie zauważyłam, że Domino trzyma wielki nóż wymierzony prosto w mój brzuch! Na twarzy bruneta pojawił się grymas zawodu, po czym wyciągnął z rękawów swoje asy, które wycelował prosto na mnie.
 - Padnij! - zawołał Brain i rzucił się prosto na celownik. Obronił mnie, przyjmując atak na plecy.
 - Hoodie! - moje wołanie zostało zgłuszone kolejną serią strzałów Masky'ego.
 - W-w-wszystko... wszystko o-ok... - wyjęczał drżącym głosem.
 - Cholera! - po tym z Masky'ego wylała się wiązka przekleństw - Spieprzył nam. - po tym podszedł do przyjaciela i bez zbędnych słów wyjął mu dwie karty wbite między łopatki. Królowa kier i król kier. Szczęśliwie to było tylko draśnięcie.
 - Nie m-ma szans żebyśmy go do-dogonili - zająknął się Hoodie.
 - Straciłem wszystkie naboje. - dorzucił Masky obserwując uciekający cień wśród gęstych drzew.
Ja milczałam, patrząc na plamy krwi, jakie za sobą zostawił.
 Staliśmy tak jeszcze chwilę w milczeniu, zgorszeni swoją porażką. Wiedzieliśmy już, że kiedy zdamy o tym raport, nasz pan może do nas stracić zaufanie. W końcu nasza trójka - dysponując pistoletem i kilkoma ostrzami - daliśmy uciec jednemu ze Skrollverse - który do zaoferowania miał tylko swoje karty jak żyletki i jedno większe ostrze -. Wolno podeszłam do miejsca pochówku Lyry i położyłam kwiaty na jej nagrobku, które wcześniej strącił Domino. Wazon, jeszcze niedawno cieszący oczy pięknymi na nim ozdobami, przeróżnymi aniołkami i złotymi wzorami teraz był rozbity w drobny mak. Tak samo skończyły dwie znicze, których szkło wyrzuciłam w jakieś mało widoczne miejsce. Nigdy jej nie znałam, a jej grobem "zajęłam się" jedynie z poczucia zobowiązania. W końcu była siostrą naszego Toby'ego. To było jednym z dwóch powodów dlaczego właśnie z nami nie przyszedł. Szału by dostał, albo i zawał na miejscu.

 Z punktu widzenia Nathan'a...
 - Aaaaaaaa! - Mike darł się wniebogłosy i osunął na białe kafelki, kiedy tylko solidnie przywaliłem mu rozgrzanym czajnikiem.
 - Ty gnido! - kulił się na podłodze, łapiąc za obolałe miejsce.
Ben w progach tylko przyglądał się z miną "żałuję że tutaj jestem".
 - Znowu się bijecie? - Nikki pchnął elfa na bok by wejść do kuchni. Nadal siebie nienawidzili - Daj mi to! - wskazał ręką na czajnik.
 - Ależ proszę - wyciągnąłem przedmiot w jego stronę i nachyliłem o 90 stopni, by resztka wody poleciała prosto na Mike. Niestety zdążyła już ostygnąć. Blondyn tylko zakasał, a Ben cofnął się gwałtownie do tyłu.
 - Kiedyś cię zamorduję! - wrzeszczał zbierając się z ziemi, cały mokry. Otrzepywał się jak pies, więc zasłoniłem się ręką. Wtedy Nikki wyrwał mi czajnik z dłoni i wlał znowu wody, po czym postawił na gazie.
 - I tak z tym frajerem codziennie! - stękał Mike.
 - Może ja i nie mam prawej ręki, ale lewa też niczego sobie! - rozzłościł mnie, po czym dostał cios wymierzony prosto w twarz. Poślizgnął się i upadł z hukiem, próbując się łapac czegokolwiek. A że kuchnia była mała, zwalił połowę rzeczy ze stołu i pobił jedyny wazon z parapetu.
 - Za to ty jesteś niepełnosprawny umysłowo - warknąłem.
 - Właśnie dlatego byłem przeciwko wam - wtrącił Ben. Chodziło mu oczywiście o propozycję Slendera abyśmy żyli z nimi pod jednym dachem. Bądź co bądź z Nikkim mieli małe sprzeczki, ale najwyraźniej to odeszło w niepamięć. Ale i tak się nie zgodziliśmy. A Ben był chyba najbardziej przeciw.
 - Idioty - rzucił brunet wychodząc z pomieszczenia z kubkiem i jego gorącą zawartością.
 - Idziemy, Ben - wstał z ziemi i nawet nie zorientował się, że dostał krwotoku z nosa - Później posprzątam.
Wyszli z pomieszczenia, a ja udałem się do swojego pokoju, jak zwykle pogrążając w ciemnościach i ciężkiej muzyce.


CDN...



  Jak wiecie powoli dopadają nas święta. Super, pięknie kolorowo. Spostrzegawczy nawet zauważyli malenkie zmiany w blogu. A z tym idzie, że niedługo rocznica bloga (to brzmi tak sztucznie).
I postaram się coś przygotowac w miarę fajnego na rocznico-święta :)

Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...