piątek, 27 stycznia 2017

Dni z życia CreepyPast 15



Z punktu widzenia Toby'ego...
 Wędrówka za tymi całymi śladami do najłatwiejszych nie należała, dodatkowo musiałem się trzymac na dystans, aby mnie nie wykryto. Wszystko szło bardzo, ale i to podejrzanie bardzo gładko. M&B nawet chyba nie pomyśleli o tym, że mógłbym ich szpiegować. Powinienien normalnie skakać z radości, że w tej chwili każdy o mnie zapomniał i bez problemów mogłem dowiedzieć się tego, co tamci próbowali przede mną ukryc. Te cholerne uczucie niepokoju... 
 Kiedy tak rozmyślałem nad moim "buntem", podążając bezmyślnie za śladami, mało brakowało, abym się ujawnił. Masky i Hoodie stanęli w miejscu, a ja znacznie zmniejszyłem odległość między nami. Otrząsłem się z transu i schowałem za najbliższą zaspą śnieżną. Wtedy jakby na zawołanie śnieg zaczął padac mocniej, tworząc białą zasłonę między nami. Ugh, w takim tempie pozostawione ślady były już pewnie dawno przykryte. Skuliłem się z zimna, starając się nie zgrzytac zębami. Dosłownie każda cząsteczka ciała mówiła mi: wracaj. Lecz moja ciekawość była silniejsza. Wychyliłem głowę z ukrycia, a moim oczom ukazała się epicka scena walki.Trzy postacie zmierzały w moją stronę nieubłaganie... jakbym był skazany na pokazanie się. Wstałem chwiejnie, kuląc się nieco aby nie pokazać zza niewielkiej zaspy. Rozejrzałem się po otoczeniu, szukając wzrokiem bezpiecznej drogi ucieczki lub jeszcze lepszej kryjówki. Gdy nagle...
  BAAAAM!!
 ...dosłownie milimetry przed moją twarzą przeleciał jakiś osobnik i uderzył z wielkim hukiem o ziemię, w odległości niecałego metra. Wydarł się z bólu, a czerwona plama na jego lewym boku powiększała się. Ogarnąło mnie uczucie deja vu, jakby nie był mi obcy. Stałem tam jak wyryty, analizując co się właściwie stało. W tym samym czasie chłopak, zaciskając zęby w bólu, zdążył podnieść się na równe nogi, a na mój widok pojawił się dziwny błysk w oku. Nadzieja? Za to ja w końcu zobaczyłem jego twarz i stwierdziłem, że to Domino. Gdy rozległy się kolejne strzały, czarno-białowłosy cisnął w ich stronę kilkoma kartami, samemu osuwając się na ziemię, a z jego ramienia trysła krew, częściowo barwiąc wszystko wokół. 
 - Toby?... - nim zorientowałem się do kogo należą te słowa, poczułem (nie aż takie) mocne uderzenie z tyłu głowy. Pff... Nie wystarczyło żebym stracił przytomność. Odwróciłem się gwałtownie, mało nie przewracając się. Za mną w stalowym prętem w dłoniach stał jakiś chłopak, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Nie był nikim z Skrollverse. Więc kto?..
 Wpatrywałem się w niego jak w jakieś ufo, gdy wnet obraz zasłoniły mi czyjeś dłonie. Ktoś złapał mnie za głowę, zakrywając oczy i odciągnął brutalnie do tyłu, co sprawiło, że upadłem na śnieg, tuż obok siłującego się Maskyego z Domino. A raczej obok Domino próbującego się wyrwac z uścisku, bo szczerze mówiąc, był totalnie skrępowany i nie wyglądał jakby walczył z całych sił, bo pewnie był osłabiony. Za to Masky... cóż, z niego nie mogłem wyczytać nic.
  BRZDĘK
Hoodie rzucił się na mojego napastnika, a jego ostrza zderzyły się z prętem. Gdy tylko obcy uniósł ręce, biorąc zamach, Brain wykorzystał fakt, że się odsłonił, zanurzając ostrze w jego udo. Szatyn jęknął z bólu i upuścił broń z rąk. Wtedy złapał Hoodie za plecy, jakby chciał wyszarpać materiał od jego bluzy i ugryzł go w ramię. Momentalnie wstałem na równe nogi, ale moja pomoc nie była potrzebna. Ugodzony w ramie zaczął wykręcać nóż, nadal zatopiony w jego ciele. Twarz chłopaka wykrzywiła się w ogromnym bólu, ale go nie puścił, a raczej przeniósł się na szyję. Nim zacisnął szczęki wystarczająco mocno by polała się krew, Hoodie dźgnął go gwałtownie kilka razy w to samo miejsce,a chłopak zatoczył się do tyłu. Wpadł w głębszy śnieg i skulił momentalnie, próbując powstrzymać krwawienie. 
 - Co tu-tutaj robisz?! - Brain odwrócił się do mnie, a w jego głosie była taka wściekłość... - Szpiegowałeś?
 - Tak - przyznałem się, nie wyrażając jakichkolwiek emocji. Zamiast patrzeć mu w oczy mój wzrok był skupiony na leżącym za nim chłopaku.
 - Chyba dostałeś jasny zakaz! - wtrącił Masky, który teraz lekko podduszał Domino.
 - Coś przede mną ukrywacie! Czy to źle, że chciałem się po prostu dowiedzieć prawdy?! - czułem jak buzowała we mnie krew.
 - Czyli on jeszcze o niczym nie wi---AAAAAAA! - to powiedział Domino, ale szybko zaniemówił, gdy otrzymał kopniaka w czuły punkt.
 - O czym jeszcze nie wiem? - podpytałem.
 - N-n-nie słuchaaj go - kopnął pręt na bok - Oniii... użyją każdego po-podstęęp-p-puu.
Tymczasem krew tamtego chłopaka barwiła na czerwono coraz więcej śniegu.
 - Po prostu już wracaj - westchnął Masky - To nie najlepszy czas na takie rozmowy, a tym to się zajmiemy. 
 - A tym? - wskazałem ruchem głowy na wykrwiającego się.
 - To zwykły cywil. Wiesz, że Skroll mógł mu czegoś naobiecywać za "usługi". - coś na wzór Colina i Milana? - Prędzej czy później go tutaj znajdzie i zabije, albo sam umrze. 
 - Od samego początku wiedziałem, że będziesz bezużyte...AAAA! - kolejny kopniak wymierzony w krocze.
Masky zmierzył mnie groźnym spojrzeniem, dając równocześnie sygnał, że moja obecność zawadza. Westchnąłem cicho i wolnym krokiem ruszyłem tam skąd przybyłem, nieco rozczarowany. Z jednej strony wpadłem na cholernie głupi i szalony pomysł. Doszedłem do wniosku, że właściwie Domino może wiedziec to "coś", czego inni na ten temat rozmów unikają. Nie zabiją go, prawda? W końcu może stanowic dla nich kopalnię informacji, jeżeli zastosowałoby się odpowiednie tortury...
Zanotować w pamięci: odszukać miejsce, gdzie przechowywany będzie Domino i wyciągnąć całą prawdę.
Oczywiście, że za takie coś musiałbym zapłacić, ale całą "cenę" wolałem ustawic z nim - nie myśleć o tym teraz.

CDN...


Na ten jakże piękny piątek przygotowałam bardzo krótki post. Staram się wrzucac co niedzielę, ale ten tego, w poprzednią niedzielę nic nie było, więc odpłacam się piątkiem, a czy w tą niedzielę coś będzie... zobaczymy.

niedziela, 15 stycznia 2017

Dni z życia CreepyPast 14



Z punktu widzenia Liu...
 - Jakieś wieści ze świata?
 - Piździ złem - cały okryty śniegiem przekroczyłem progi domu, a drzwi same się zatrzasnęły. Dosłownie każda cząstka skóry mnie szczypała, a sam trząsłem się zimna.Zrzuciłem z siebie niemalże mokrą kurtkę i otrząsłem się jak pies po deszczu. Jakże ja nienawidzę zimy! Dodatkowo mój "krótki spacer" przeobraził się w walkę o życie. W pewnym momencie wiatr mnie wywrócił, a ja sturlałem się po górce i zatrzymałem się dopiero na zamarzniętym stawku. Oczywiście byłem taki groźny, że lód nawet nie śmiał pękac pod moim ciężarem, ale nie zląkł się byc diabelsko śliski.Nim dotarłem do brzegu, wywaliłem się cztery razy za sprawą wiatru. Potem błądziłem jeszcze w kółko przez jakiś czas. Mam świetną orientację w terenie, szczególnie, że wszędzie jest biało i biało.
 - Złem? - zagadnął Zak opierając się o ścianę obok drzwi - Ja uwielbiam śnieg! - i było po nim widać. Na ubraniach i we włosach miał śnieg, a pod nim powiększała się kałuża z tego białego małego gówna. I mimo że cały tlepotał, było w nim tyle entuzjazmu...
 - Gdzie ty się uchowałeś?
 - W takim małym domku, przez kilkanaście lat nawet nie mogłem wystawić z niego nosa. Chyba wiesz, że po raz pierwszy dotykam śniegu, tak?
 - To było pytanie retoryczne - westchnąłem i zawędrowałem do kuchni wygrzebać coś z lodówki. Jakież było moje zdziwienie, gdy moim oczom ukazali się dwaj najwięksi wrogowie - Jane i Jeff - prowadzili MIŁĄ i zażartą dyskusję, ale nie słyszałem o czym konkretnie. Równie dobrze mogli się wyzywać, ale byli na to za spokojni.
BAM!
Całą tą miłą atmosferę przerwała Nina, waląc pięścią w ścianę. Aż kipiało z niej wściekłością, a oczy aż błyszczały od ognia.
 - Co za debilizm! - warknęła czymś podirytowana - Ostatnio ktoś wydłubał naszemu towarzyszowi oko, dowiedzieliśmy się o innej grupie morderców, a wujek - walnęła jeszcze raz - ma to kompletnie gdzieś!
 Ktoś parsknął śmiechem, a ja w myślach strzeliłem takiego faceplama...
 - Nina, jakbyś nie zauważyła, od kilku dni próbujemy ustalić kim są ci nowi i może nawiązać rozejm żeby przeciwsta...- śpieszyła z tłumaczeniem Jane, ale tamta znowu jej przerwała:
 - Więc dlaczego ja o tym nic nie wiem? Dlaczego nie było mnie na żadnej tego typu wyprawce?
Bo zawadzasz, chciałem wtrącić, ale Jane mnie wyprzedziła:
 - A ile osób potrzeba do wkręcenia żarówki? Po prostu nie dla każdego znalazło się zajęcie...
Chętnie słuchałbym  dalszy ciąg ich kłótni, ale moje nogi, jakby w zgodzie z mózgiem, zawędrowały do mojego pokoju, gdzie pod moją nieobecność były dzikie melanże.
 - Co się tu... - od razu po wejściu uderzyła mnie fala nieprzyjemnego zimna. Wkroczyłem do środka, a przeciąg był tak mocny, że siłą musiałem zamknąć drzwi. W pomieszczeniu był... śnieg. Pełno śniegu. Jedynie pod oknem, gdzie był grzejnik, leżała plama wody. Okno było szeroko otwarte, a na parapecie ktoś stał, widoczny jedynie do pasa. Po butach owego osobnika rozpoznałem, że to Ticci.
 - Toby! - pokonałem szybko dzielącą nas odległość - Co ty wyprawiasz?!
 - Ugh... - ugiął kolana i wślizgnął nogi do środka, siadając na parapet. Wyglądał jak jakaś gwiazda rocka. Włosy miał lekko poczochrane, sztywno stały, miejscami nawet białe. Brwi i rzęsy kompletnie białe, a usta krwistoczerwone i popękane.
 - Ile śniegu... - zdziwił się omiatając wzrokiem pokój.
 - Co ty tam robiłeś?
 - Niechcący wyrzuciłem toporki na dach, a tak się złożyło, że nad nasze okno i chciałem je szybko zdjąć, ale...
 - Aż tak długo próbowałeś...? - aż uderzyłem się dłonią w czoło.
 - Straciłem poczucie czasu - wzruszył ramionami.
Wyciągnąłem rękę i wplotłem palce w jego włosy. Twarde jak nie wiem co.
 - Pomogę ci, ale ty będziesz wszystko sprzątał i się tłumaczył innym, jasne? - wlazłem na parapet i trzymając się ściany chwiejnie podnosiłem do pionowej pozycji.
 - Tak jest! - jego oczy aż błysnęły.
Natychmiast zlokalizowałem jego broń, a ponieważ byłem wyższy od Tobyego, złapanie ich i wrzucenie do środka zajęło mniej niż siedem minut. Wystarczająco dużo czasu, żebym dostał szału z powodu zimna. Po powrocie do pokoju, nie zobaczyłem ani płatka śniegu. Toby już zajął się ścieraniem wody, a toporki leżały spokojnie skrzyżowane na jego łóżku. Chłopak nadal nie ogarnął, w jakim stanie są jego włosy. Otrzepałem się do końca z śniegu i zamknąłem okno, drżąc z zimna. Natychmiast wpełzłem pod kołdrę i szczelnie okryłem. Nie minęło 10 minut, kiedy do pokoju wleźli oni i zakłócili mój spokój..


Z punktu widzenia Toby'ego...
 Po wysprzątaniu pokoju nałożyłem na siebie dodatkowy golf i ruszyłem na miasto. A dokładniej pod blok Charlie'go. Nie osądzajcie mnie jako pedofila. Po prostu spełniam prośbę nieżyjącego Milana. Jednak w połowie drogi nieco zmieniłem plany. Widząc skaczących przez jakieś ogrodzenia Tima i Braina, podążyłem za nimi, a dokładniej prosto do lasu. 
 - Kogo szpiegujemy?! - krzyknąłem za nimi i podbiegłem wymijając drzewa.
 - Co tutaj robisz?! - warknął Masky.
 - Witam się z przyjaciółmi - udałem głupiego - Idziecie na misję?
 - Zabieraj się stąd i nie próbuj za nami iśc.
 - Dlaczego? Od tak dawna Slendy nie dawał mi żadnego zajęcia, a...
 - Toby! - przerwał Tim - Slenderman ma najwyraźniej jakiś powód. Jeśli ci się nudzi to do niego idź i poproś o jakieś zadanie, albo wybierz się na misję z tamtymi od Zalgo.
 - A jaki to mógłby byc powód?!
 - Ugh, po prostu się odczep! Przez ciebie tracimy czas! - chłopak odwrócił się do mnie plecami i ruszył pośpiesznie przed siebie. Za jego śladem podążył Hoodie. 
 Chciałbym po prostu nie iśc za nimi i czekac, aż znikną z mojego pola widzenia, ale te ślady pozostawione w śniegu wyglądały zbyt kusząco. Gdy tylko przestałem ich widzieć, bez chwili wahania podążyłem za śladami.

CDN...

niedziela, 8 stycznia 2017

Dni z życia CreepyPast 13



Z punktu widzenia Kaspera...
 Święta bożego narodzenia nie były u nas obchodzone. Nikt nie przejmował się wręczaniem prezentów, gotowaniem, ubieraniem choinki. I w sumie dobrze dla mnie. Nowy rok również nie powitaliśmy jakoś specjalnie. Każdy zamiast świętować, został tylko zawalony ogromem prac od wujka. Szczególnie Rogers. A moim zajęciem było... utworzenie wielkiego satanistycznego symbolu tak gdzieś kilka metrów od domu. Kompletnie nie wiedziałem w czym to miało pomóc, ale wykonałem zadanie. Symbol wykonałem oczywiście z krwi niewinnych ludzi. Żeby było jeszcze ciekawej, na cel obrałem sobie głęboko wierzących, fanatyków i ministrantów. To była świetna zabawa! Szczególnie kiedy wyciągali w moją stronę swoje śmieszne różańce i powtarzali frazę: "Jezu, obroń mnie!". To zabawne, że ludzie zasłaniają się bogiem, skoro ich czyny są miarą, a i tak po śmierci utoną w morzu piekielnego ognia.
Najzabawniejsza była moja ostatnia ofiara - dziewczyna ministrant. Mimo swojego tytułu, nie była wierzącą. Chodziła w tamte miejsca z przymusu. Skąd to wiem? Ja to czuję. Zamiast składać modlitwy, zaczęła rzucać we mnie różnymi przedmiotami. Co za zabawna osoba!
 Z całym zadaniem wyrobiłem się do późnego wieczora. Właśnie wtedy wujaszek zwołał wszystkich na spotkanie do salonu. Nadal nie przyzwyczaiłem się do tych irytujących dźwięków w mojej głowie. Zaskakujące było to, że zakochany w sobie blondi był miły, nie tylko dla Zaka, dla wszystkich. Druga rzecz - niektórzy znowu dramatyzowali o Skrollverse i innym gangu. I o jakimś podziele lasu na alfa, beta i omega. Z nabytych informacji wynikałoby, że alfa to teren przydupasów Skrolla, beta to tamci drudzy, omega to my - i nie podobało mi się to, ponieważ omega kojarzy mi się z ofiarą losu. Meh... Zebranie skończyło się równo o północy. Większość po prostu poszła spać, ja postanowiłem towarzyszyć Jasonowi w tworzeniu lalek z ludzi. Bardzo ciekawy proces. Nauczyłem się od niego jak w bardzo krótkim czasie pozbyć się większości organów. Jednak nie mogłem zostać z nim do samego końca. W pewnym momencie jego oczy błysnęły na zielono, a dłonie zmieniały barwę na czarno. Czyli najwyższa pora uciekać. Wycofałem się po cichu i zawędrowałem do miasta. Obszarpany, ociekający krwią nie przejmowałem się zbytnio przechodniami czy rzadko spotykanymi autami. Spacerowałem jeszcze jakiś czas nim wróciłem do domu. I właśnie tam spotkałem się z TYM.
 Cały salon... nie, cały dół wyglądał jak po wojnie. Na ścianach i meblach były ślady pazurów. Wszystko było poprzewracane, po podłodze walały się kawałki szkła, nieduże plamy krwi. Co się do cholery stało?! W pierwszej chwili pobiegłem do góry, sprawdzić czy wszyscy są jeszcze żywi. I wiecie co? Spali jak zabici!
Pytanie - kto z całej bandy psychopatów jest najodpowiedzialniejszy?
Odpowiedź - pewnie Masky.
 Przemknąłem do jego pokoju i szturchnąłem go w ramię. Raz... drugi... gdy tylko otworzył oczy, zatkałem mu usta dłonią.
 - Mhmmmhmm - pisnął i się szarpnął.
 - Shhh, to ja - szepnąłem i nachyliłem się tak by zobaczył moją twarz - Nie krzycz - odsłoniłem mu usta.
 - Kasper? - zamrugał oczami i podniósł się do pozycji siedzącej.
 - Jesteś potrzebny.
 - Na co? Dlaczego akurat ja? - ziewnął.
 - W końcu jesteś pupilkiem wujaszka, czyż nie? - złapałem go za nadgarstek i pociągnąłem do drzwi - Chodźże - pokierowałem go do salonu.
 - Woah - zdziwił się na widok całej demolki - Co się tutaj...?
 - Nie mam pojęcia, właśnie dlatego cię obudziłem - przerwałem mu.
 - Może zwykli włamywacze czegoś szukali? - rozejrzał się i chodził między meblami tak by nie stanąć na szkło.
 - To jak wytłumaczysz krew?
 - Pewnie ktoś z nas chciał ich przepędzić i dostali w zęby... - westchnął.
 - Gdyby tak było, tutaj walałyby się trupy! - oznajmiłem troszkę za głośno.
 Nagle usłyszeliśmy stuknięcie w rogu pomieszczenia i cichy jęk. Masky wziął kawałek drewna z gwoździem i powoli tam ruszył, a ja po prostu szedłem za nim.
 - Moje oczy... - kolejny jęk przepełniony bólem z tamtego miejsca. Gdy znaleźliśmy się wystarczająco blisko, Tim odrzucił na bok firankę, która przykrywała tego owego kogoś. Zobaczyliśmy Bena leżącego twarzą do podłogi w kałuży krwi. Ubrania miał poszarpane, ale na ciele nie dostrzegłem żadnych zadrapań.
 - Ben? - Masky rzucił swoją broń na bok i kucnął obok niego - Co się tutaj stało?
 - Blondi? - odwróciłem go na plecy i aż na sam widok mnie zemdliło. Jego twarz... była cała w zadrapaniach, a w niektórych miejscach obdarta ze skóry. Na lewym policzku skóra dosłownie wisiała.  A oczy... miał tylko jedno. Ktoś wydłubał mu lewe oko, a okolice prawego też były podrapane jakby ktoś się za nie zabierał. Dodatkowo było całe szklane, napełnione łzami.
 - Moje oczy... - jęknął - Zabrał moje oczy... - z prawego oka poleciały wielkie jak grochy łzy. Kiedy tylko zetknęła się z obdartą częścią twarz, zajęczał bardziej. Doprawdy, nawet nie mógłbym wyobrazić sobie jego bólu.
 - Leć po Hoodie i rozkaż mu zawołać Slendermana! -polecił Masky, więc zrobiłem tak jak mówił. Godzinę później wydawałoby się, że jest wszystko w porządku. Umiejętności lekarskie wujaszka jak zwykle nie zawiodły. Ale Ben płakał tak mocno, że nie był wstanie powiedzieć co się stało. Masky był zmuszony do ciągłego zmieniania mu bandażów, bo tamte mokły.
 - Zabrał mi oko... - powtarzał cały czas. Przez te kilka godzin ja zająłem się wyrzucaniem mebli. I tak na nic się nie zdadzą.
Ostatecznie Masky założył mu szpitalną opaskę na pusty oczodół. Skórę miał różową i zapewne piekącą.
Gdy nie było już ani jednego mebla, w szkle znalazłem coś bardzo ciekawego. Na początku myślałem, że to piłka, ale po złapaniu to w dłoń, okazało się, że to oko. Jego. Chciałem mu to wręczyć do ręki, ale pomyślałem, że zacznie się większa histeria, albo będzie chciał je włożyć na miejsce.
Więc zgniotłem je w dłoni, a szczątki wyrzuciłem na ziemię i rozdeptałem.


Z punktu widzenia Bena...
 Dopiero nad ranem zdołałem się uspokoić. Do tego czasu w pomieszczeniu nie było żadnych oznak walki - czyli nie było niczego. Chciałem uniknąć pytań innych o to co się działo w nocy, więc gdy tylko Tim po coś wyszedł, uciekłem na zewnątrz, w miejsce gdzie nikt by się po mnie nie spodziewał - nad staw. Usiadłem pod drzewem, dwa metry od brzegu i po prostu tępo patrzyłem przed siebie, analizując wydarzenia z nocy. Byłem na siebie cholernie wściekły. On mnie przecież ostrzegał! Groził, że przyjdzie po moje oczy jeśli nie będę taki jak on sobie życzy. Zacisnąłem zęby ze złości i zacząłem rzucać kamienie w wodę. Gdyby nie moja fobia, pewnie sam bym przywiązał do siebie głaz i tam wskoczył.
 - Ben! - usłyszałem krzyk. Zaraz po tym obok mnie przykucnął zasapany Toby - Wszędzie cię szukałem - powiedział jakby z wyrzutem - Dlaczego uciekłeś?
 - Nie chciałem się z nikim widzieć - rzuciłem kolejnym kamieniem.
 - To nie jest wystarczający powód - oznajmił - A teraz zmiana tematu: kto ci wydłubał oko?
 Aż zakuło mnie na samo wspomnienie. On po prostu przyszedł od tak sobie, uderzył w tył głowy i...
 - Dlaczego się trzęsiesz? - zapytał nagle. Rzeczywiście, cały dygotałem.
 - Nie twoja sprawa kto to był - warknąłem. Nie mogłem powiedzieć kto to był. Przecież nikt by nie uwierzył. A nawet jeśli, to by się spytał o powód, a wtedy uznałby, że wymyślam bajki.
 - Po prostu się martwimy... - westchnął i spuścił głowę - Jeżeli moglibyśmy coś zro...-
 - Ah, zamknij się! - rzuciłem kolejnym kamieniem - Po prostu mnie zostaw!
 Toby popatrzył na mnie uważnie, po czym bez słowa wstał i ruszył w swoim kierunku. Żałowałem, że musiałem być tak wredny, ale nie chcę stracić drugiego oka i drugi raz przez to przechodzić.
Ponieważ nasza umowa polegała na tym, że jeśli będę miły... przyjdzie i wydłubie mi je.
A tą osobą był mój martwy od trzynastu lat ojciec.


CDN...

Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...