Z punktu widzenia Jeff'a...
Kiedy Zalgo opuścił pomieszczenie, myśli błąkały mi się po głowie niczym stado psów. Nie mogę, nie potrafię sobie nawet wyobrazić wykonywania jakiejkolwiek misji u boku tego... dziwadła. Ale cóż, moje słowo w tej sprawie się nie liczyło. Chyba najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłoby zabicie go, skoro polują na niego dwie grupy.
- Trzy - w mojej głowie rozległ się ten skrzeczący głos Slendermana. Zaraz, co?
...nawet on?
Nie wiem co ten cały Mark ma w sobie, że jest pożądany przez trzy demoniczne kreatury, ale trzeba się dowiedzieć.
Tak, wiem że to zabrzmiało dwuznacznie.
Nie, to nie sprawia, że choć troszeczkę go polubiłem. Dziwadło jakich mało.
- Jeeeff - na moje kolana już próbował się dostać Vincent, ale po pięciu sekundach uniósł dłonie w moją stronę - Zlób hooop! - zażądał.
Podniosłem go gwałtownie wybijając w powietrze. Można by powiedzieć, że jest przyzwyczajony do agresywnych ruchów czy szarpnięć. W końcu nacodzień bawił się z Zak'iem, a raczej z jego mackami i też spędzał czas z Tobym, który miał te swoje niekontrolowane tiki.
Przyglądając się jemu zastanawiało mnie ile może mieć lat. Wiem, ojciec roku...
Nagle po pokoju rozległo się pukanie, a już po chwili do środka wpadła Nina. Może tego po mnie nie widać, ale byłem cholernie z tego powodu smutny.
- Co chciałaś? - zapytałem z obojętnym tonem głosu i usadziłem małego obok siebie.
- Spędzić z tobą trochę czasu - zachichotała i usiadła na skraju mojego łóżka - Tak sobie ostatnio pomyślałam, może Zalgo nie potrzebuje nowych proxy? - jej uśmiech stał się szerszy niż zwykle - Wtedy moglibyśmy spędzać ze sobą duuużo więcej czasu - przysunęła się do mnie.
O nie nie nie. Odwołuję wszystko to co pomyślałem o tamtym okularniku. Wszyscy, tylko nie ona.
- Nie potrzebuje - wydusiłem pośpiesznie - Ja i Soul Taker doskonale się wyrabiamy we dwoje z misjami.
- Ale gdyby jednak... to ja zawsze do usług, mój książę.
- Yhym - przytaknąłem. Może skoro już tutaj jest to ją wykorzystam?
- Nina, jak myślisz, ile Vin może mieć?
Takie ośmieszenie. Trudno, kobieta powinna bardziej się znać na rzeczy.
- Ugh... - pokierowała wzrok na dziecko po czym stwierdziła - Dwa... może mniej... no mniej więcej.
Podziękowałem i zapytałem znów:
- Jak wyobrażasz sobie jego życie za dziesięć lat w tym miejscu?
Co za filozoficzne pytanie, niczym na rozmowie o pracę.
- Hmm - zamyśliła się - Pewnie wyrośnie na narkomana, gwałciciela lub...
- Dwunastolatek! - przypomniałem jej ile Vin miałby za dziesięć lat.
- Nie skończył by dobrze w dorosłym życiu - ona swoje - Ale za kilka lat to byłby dzieciak talentów. Serio, wychowywany wśród tylu osobowości... gdyby każdy mógłby go czego nauczyć, to cud miód orzeszki. Do tego profesjonalny zabójca... - zaiskrzyły jej się oczy - Ukryty pod maską człowieczeństwa...
- Skończ - powstrzymałem ją przed dalszym fantazjowaniem - Po prostu zamilcz.
- Oj tam - spojrzała na małego - Może zabiorę go dzisiaj na... em, zakupy?
- Po co? - zdziwiłem się.
- Rety, ale ty nierozumny... przecież nie może się tutaj cały czas ukrywać. Zabiorę go na małą wycieczkę poznawczą, kupię zabawki, pokażę normalnych ludzi, a ty odpoczniesz. No co, skusisz się?
- Zabieraj go - bez zastanowienia się zgodziłem.
- Super! - wzięła Vina w swoje ramiona, niczym doświadczona matka - Nie wiem kiedy wrócę! - wybiegła z nim wreszcie zostawiając mnie samego. Nareszcie chwila spokoju.
- Trzy - w mojej głowie rozległ się ten skrzeczący głos Slendermana. Zaraz, co?
...nawet on?
Nie wiem co ten cały Mark ma w sobie, że jest pożądany przez trzy demoniczne kreatury, ale trzeba się dowiedzieć.
Tak, wiem że to zabrzmiało dwuznacznie.
Nie, to nie sprawia, że choć troszeczkę go polubiłem. Dziwadło jakich mało.
- Jeeeff - na moje kolana już próbował się dostać Vincent, ale po pięciu sekundach uniósł dłonie w moją stronę - Zlób hooop! - zażądał.
Podniosłem go gwałtownie wybijając w powietrze. Można by powiedzieć, że jest przyzwyczajony do agresywnych ruchów czy szarpnięć. W końcu nacodzień bawił się z Zak'iem, a raczej z jego mackami i też spędzał czas z Tobym, który miał te swoje niekontrolowane tiki.
Przyglądając się jemu zastanawiało mnie ile może mieć lat. Wiem, ojciec roku...
Nagle po pokoju rozległo się pukanie, a już po chwili do środka wpadła Nina. Może tego po mnie nie widać, ale byłem cholernie z tego powodu smutny.
- Co chciałaś? - zapytałem z obojętnym tonem głosu i usadziłem małego obok siebie.
- Spędzić z tobą trochę czasu - zachichotała i usiadła na skraju mojego łóżka - Tak sobie ostatnio pomyślałam, może Zalgo nie potrzebuje nowych proxy? - jej uśmiech stał się szerszy niż zwykle - Wtedy moglibyśmy spędzać ze sobą duuużo więcej czasu - przysunęła się do mnie.
O nie nie nie. Odwołuję wszystko to co pomyślałem o tamtym okularniku. Wszyscy, tylko nie ona.
- Nie potrzebuje - wydusiłem pośpiesznie - Ja i Soul Taker doskonale się wyrabiamy we dwoje z misjami.
- Ale gdyby jednak... to ja zawsze do usług, mój książę.
- Yhym - przytaknąłem. Może skoro już tutaj jest to ją wykorzystam?
- Nina, jak myślisz, ile Vin może mieć?
Takie ośmieszenie. Trudno, kobieta powinna bardziej się znać na rzeczy.
- Ugh... - pokierowała wzrok na dziecko po czym stwierdziła - Dwa... może mniej... no mniej więcej.
Podziękowałem i zapytałem znów:
- Jak wyobrażasz sobie jego życie za dziesięć lat w tym miejscu?
Co za filozoficzne pytanie, niczym na rozmowie o pracę.
- Hmm - zamyśliła się - Pewnie wyrośnie na narkomana, gwałciciela lub...
- Dwunastolatek! - przypomniałem jej ile Vin miałby za dziesięć lat.
- Nie skończył by dobrze w dorosłym życiu - ona swoje - Ale za kilka lat to byłby dzieciak talentów. Serio, wychowywany wśród tylu osobowości... gdyby każdy mógłby go czego nauczyć, to cud miód orzeszki. Do tego profesjonalny zabójca... - zaiskrzyły jej się oczy - Ukryty pod maską człowieczeństwa...
- Skończ - powstrzymałem ją przed dalszym fantazjowaniem - Po prostu zamilcz.
- Oj tam - spojrzała na małego - Może zabiorę go dzisiaj na... em, zakupy?
- Po co? - zdziwiłem się.
- Rety, ale ty nierozumny... przecież nie może się tutaj cały czas ukrywać. Zabiorę go na małą wycieczkę poznawczą, kupię zabawki, pokażę normalnych ludzi, a ty odpoczniesz. No co, skusisz się?
- Zabieraj go - bez zastanowienia się zgodziłem.
- Super! - wzięła Vina w swoje ramiona, niczym doświadczona matka - Nie wiem kiedy wrócę! - wybiegła z nim wreszcie zostawiając mnie samego. Nareszcie chwila spokoju.
Z punktu widzenia Masky'ego...
Za ciągłymi namowami Alice zgodziłem się użyć zamienników zamiast użerać się z tamtymi dzieciakami.
- Nareszcie bezpieczna - dziewczyna odetchnęła z ulgą, kiedy w końcu mogła oddalić się od miejsca przetrzymywania "energii życiowej" dla naszego Pana (nazywamy ją jaskinią).
- C-c-ciek-awii m-mnie co się dzie-dzieje z tamtymi - odezwał się Hoodie.
- I tak kiedyś będziemy musieli ich złapać - westchnąłem ciężko.
- Cicho siedź - warknęła Alice - Zamienniki wystarczą... - przełknęła głośno ślinę - ...na jakiś czas.
Po tych słowach zapanowała niczym niezmącona cisza. Trwała tak przez minutę, gdy wnet do moich uszu dotarł dziwny, niezindyfikowany hałas. Jakieś okrzyki godowe? Nie... To szelest liści i jakieś przekrzykiwania się.
- Czy ja słyszę naszego Toby'ego? - zauważyła Alice.
Cholera, chyba rzeczywiście to były krzyki naszego kretyna i dwóch nieznanych osób. Pielgrzymki urządza?
- S-sprawdzę... - powiedział Hoodie i żwawym krokiem udał się w stronę hałasów. Po niecałej minucie rozległ się pisk i strzał z pistoletu. Co tam się dzieje?! Natychmiast pobiegliśmy w tym samym kierunku co Brain. Niemal oczy mi na wierzch nie wyszły, gdy ukazał mi się widok Toby'ego, za którym chowają się dwa dzieciaki - właśnie nasz cel - i nieco zdezorientowanego Hoodie'go niewiedzący co robić (ani chyba gdzie strzelał).
- Co tu się wyrabia?! - rzuciła Alice, po czym zauważyła bachory - Och, to oni... - jej oczy aż zaiskrzyły. Spojrzała na Toby'ego i zapytała z nadzieją w głosie - Ty... złapałeś ich dla nas, tak?
Niepotrzebnie się łudziła. Dla mnie sprawa wygląda jasno - Toby ich chroni. Zdrajca!
- Że co proszę? - szatynka, która była ukryta za jego plecami teraz odsunęła się - Okłamałeś nas? Od samego początku z nimi współpracujesz? - jej głos drżał.
- Ja wcale... - chłopak próbował coś powiedzieć, ale dziewczyna znowu mu przerwała:
- Kally, odsuń się! - złapała najwyraźniej swojego brata za ramię i przyciągnęła do siebie.
- Pomagałeś im? - rzuciłem oschle do Ticci'ego - Wcale nie chciałeś nimi manipulować, żeby wpadli w nasze ręce. Ty nawet nie byłeś wtajemniczony w to wszystko!
Toby popatrzył na każdego po kolei, a na jego twarzy pojawiło się wielkie zakłopotanie. Zawiódł mnie i nawet nie chciałem pokazywać, że jest inaczej.
- To nie jest tak... - wydusił w końcu - Oni mieli mi tylko pomóc w zbliżeniu się do tajemnicy... nie wiedziałem, że oni są aż tak ważni.
- Kłamca! - syknęła czarnowłosa - Zdrajca! Niewdzięcznik!
I co ja miałem zrobić? Jeśli go tylko pogłaskam po główce, to tak jakbym sam zdradził Pana Slendermana. A jeżeli okaże się kablem... to przecież mój przyjaciel. Irytujący, zbyt ciekawski, ale przyjaciel. Chyba muszę go sprawdzić.
- Ostatnia szansa - zagrzmiałem. Dobra Masky, przemyśl dokładnie swoje działanie. Albo raz na zawsze się go pozbywamy, ale to jakoś sprostujemy na jego korzyść - Udowodnij, że nie jesteś zdrajcą. Że nimi manipulowałeś, by trafili do nas.
- Jak niby? - zdziwił się.
- Zabij jednego z nich.
Toby przyglądał mi się osłupiały, a szatynka wzdrygnęła się niespokojnie i szarpnęła brata za rękaw.
- Kally, uciekajmy!
Jednak chłopak stał tylko, pusto patrząc w przestrzeń. Twarz miał jak głaz, zresztą już od jakiegoś czasu.
- Kally! Zaraz nas zabiją! - dziewczyna ponowiła próby "obudzenia" go.
Ticci wyjął zza pasa swoje dwa toporki i z obojętną miną zerknął na dwójkę.
- Pośpiesz się - pogoniła go Alice krzyżując ręce na piersi.
Po policzkach szatynki zaczęły spływać łzy. Tak bardzo kocha swojego brata, że jest gotowa umrzeć w męczarniach. Jaka głupia. Jaka naiwna.
- Kłamca... - wyjąkała i mocno zacisnęła powieki, sztywniejąc gdy Toby zbliżył się o dwa kroki.
Momentalnie poczułem ulgę, widząc, że Ticci jednak nie zależy na opinii "zdrajcy". Jeszcze wszystko możemy uratować!
- Zabij ją!! - chłopak imieniem Kally nagle się ożywił i wskazał palcem na siostrę, która gotowa była umrzeć z nim - Zostaw mnie!
- Ty...! - dziewczyna nie zdążyła dokończyć, bo jeden z toporków zawisł nad nimi w powietrzu. Taak! Tego właśnie chciałem!
Niespodziewanie jego ostrze zamiast zatopić się w ciele któregoś z nich, wylądował na ziemi, a sam Toby objął rodzeństwo szerokimi ramionami i przyciskając ich do siebie... pognał przed siebie.
Minęły może dwie sekundy, nim zorientowałem się, co właściwie uczynił.
- Za nim! - rozkazała Alice i rzuciła się w pościg za trójką.
cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz