Z punktu widzenia Toby'ego...
Po tamtym incydencie wszyscy złożyli się w jakoś zmowę milczenia. Nie ma co się dziwić, skoro teraz Slender jest na mnie wściekły. Szukałem miejsca gdzie mógłby być przetrzymywany Domino, ale nic. Albo gdzieś skutecznie schowali, albo uciekł, albo go zabili, albo wywieźli z kraju!
Był słoneczny, lecz chłodny poranek. Śnieg już dawno stopniał, zostawiając za sobą tylko błoto. Większość domowników szwędała się gdzieś po mieście, albo i w lesie. Spałem jak dziecko, dopóki ze snu nie wyrwały mnie jakieś hałasy. Jakby dźwięk tłuczonego szkła. Wstałem chwiejnie z łóżka i aż cały się zatrząsłem. W pomieszczeniu było niewyobrażalnie zimno... zastanawiałem się krótką chwile co mogłoby byc źródłem dźwięku, gdy nagle BUMM! Szyba od okna rozbiła się na drobny mak, a do pokoju wleciał ogromny kamień i aż trafił w drzwi.
- Co do?!... - wyjrzałem na zewnątrz, w nadziei, że jeszcze zobaczę sprawcę tego zamieszania, ale szczupła sylwetka nieprzypominająca mi nikogo zniknęła gdzieś poza pole mojego widzenia. Moim pierwszym odruchem było bezmyślne wyskoczenie przez okno. Poślizgnąłem się wpadając w błoto. Zakląłem pod nosem, ale prędko się pozbierałem i ruszyłem za uciekającą postacią, która jeszcze przystanęła i rzuciła kamieniem w kolejne nieszczęsne okno... cóż, przynajmniej to dało mi trochę czasu. Nie zauważył mnie, więc nie było mu śpieszno. Od sprawcy dzielił mnie zaledwie metr, wnet dosłownie zapadł się pod ziemię. Może nie dosłownie, ale ktoś powalił go na ziemię, przyciskając twarz do gruntu. Tym ktoś okazał się Jason. Najwyraźniej obszedł dom z drugiej strony.
- Co ty do cholery wyprawiasz?! - jego ręce miały czarny odcień, a oczy błyskały na zielono. Oj, marnie tamten skończy - Kim jesteś?!
Przyjrzałem się dokładniej chłopakowi i chryste, to przecież ta sama osoba, którą niedawno widziałem jak walczyła z Hoodiem. Szatyn próbował się wyrwac, ale był za słaby.
- Jest od Skrollverse - gdy chłopak długo nie odpowiadał, pośpieszyłem z tłumaczeniem.
- Czyli go zabić, ta? - pazury lalkarza zaczęły powoli wbijać się w policzki powalonego na ziemię, a tamten wykrzywił twarz w bólu.
- Zabic od razu - nie zauważyłem, gdy za mną pojawiła się Clockwork. Pomimo że byłem cały w błocie i tak mnie przytuliła i stanęła obok - Chętnie poznałabym jego motywy działania.
- Więc? - zniecierpliwiony Jason przygniótł go do ziemi bardziej - Wytłumaczysz się? - widać było, że tylo czekał na jakiś jego błąd, żeby móc przerwać jego żywot.
- To nie moja wina! - powiedział jakby przestraszony - Musiałem to zrobić, żeby pan Mark nie był na mnie zły! - to ostanie wykrzyczał.
- To nie wytłumaczenie!
- Spokojnie, daj mu dojść do słowa - westchnęła Clockwork, lekko podirytowana - A najlepiej to zejdź z niego.
Czerwonowłosy niechętnie wstał i szybkim ruchem dźwignął chłopaka z ziemi, trzymając go za nadgarstki żeby nie zwiał.
- Więc...?
- Pan Mark przysiągł mi, że jeśli będę mu pomagał zapewni bezpieczeństwo mojemu rodzeństwu. Ale zawaliłem ostatnią misję i dałem tak po prostu porwać jednego z członków jego głównych proxy, więc bałem się tam wrócić... wiem, jak bardzo was nienawidzi, więc podążyłem za śladami jakiegoś chłopaka, który najwyraźniej wliczał się do jego listy osób, które chce zabic. Myślałem, że przynajmniej przyniosę mu głowę jednego z waszych i przymknie oko na ostatnie niepowodzenie... ja...
- Jaki naiwny - przerwała dziewczyna - Skroll nigdy by ci nie odpuścił zawalenia misji, a już na pewno nigdy nie mógłby w stanie zapewnic komuś bezpieczeństwa.
- Co nie zmienia faktu, że jesteś jednym z nich i trzeba cię zabic - oczy Jasona na nowo błysnęły zieloną barwą, a na twarzy chłopaka pojawił się ogromny strach - I tak już wiesz gdzie mieszkamy, więc stanowisz problem - uniósł czarną jak smoła rękę i w mgnieniu oka poderżnął mu gardło pazurami, nie dając mu czasu na nic. Ciało brązowowłosego osunęło się na ziemię bezwładnie, a z cięcia wylała się fala krwi.
- Rety - przewróciłem oczami - Nawet się nie przedstawił.
- Czy to ważne jak miał na imię? - chłopak złapał martwe ciało za włosy i uniósł na wyskośc bioder - Od teraz będzie stanowił część mojej wspaniałej kolekcji lalek - uśmiechnął się szeroko i zwrócił do tyłu, ciągając za sobą zwłoki, z których nadal wypływała krew, zostawiając za sobą czerwoną ścieżkę. Naprawdę dziwaczny poranek.
Z punktu widzenia Mike...
Jak każdego czwartku byłem umówiony z bratem w parku. Jednak tym razem Victor się spóźniał. Mocno. Nawet nie raczył mnie w żaden sposób poinformować o opóźnieniu. A ja przez ponad godzinę czasu stałem na mrozie wypatrując go. Gdy już miałem sobie iśc wreszcie się pojawił. A raczej biegł. Zatrzymał się przy mnie cały zasapany.
- Stary, co tak długo? - zapytałem na wstępnie nie dając mu chwili wytchnienia.
- Przepraszam - wysapał - Muszę ci coś ważnego powiedzieć - wyprostował się i przybrał kamienną minę.
- O co chodzi? - zaniepokoiłem się jego wyrazem twarzy i wyparowały ze mnie resztki dobrego humoru.
- Za tydzień nie będziemy się już tutaj widzieli - uciekł wzrokiem gdzieś w bok - Ani za dwa tygodnie.
- Czyli... - co? - ...zabierają cię, tak?
Mówiąc "zabierają cię" miałem na myśli "adoptują cię".
- Tak i to gdzieś daleko - nadal unikał mojego spojrzenia - Może poznam czeluści piekła... - dodał szeptem.
Z jednej strony mogłem się cieszyć - mój brat znalazł jakąś tam rodzinę i w końcu może się wyrwac z tego miejsca, na które tak mi ciągle narzeka. Z drugiej będziemy oddaleni od siebie o kilkaset kilometrów. Bez możliwości jakiejkolwiek komunikacji...
- Cieszysz się? - zapytałem wprost. Szczerze nie chciałem mu po mnie poznac, że mi przykro. Wolałem żeby Victor zapamiętał mnie jako raczej osoba radosna. Wolałbym aby każdy tak o mnie myślał!
- Wydają się w porządku - wzruszył ramionami i na mnie spojrzał - Tylko my... - podrapał się nerwowo po karku - ...raczej się już nie spotkamy. - spojrzał w niebo zakłopotany - Wybacz, muszę już iśc, wymknąłem się niepostrzeżenie i muszę wracać zanim ktoś zauważy.
Westchnąłem teatralnie i zanim się odwrócił, złapałem go za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie, tak by wpadł w moje objęcia (rety, to pewnie pedalsko wygląda).
- Chyba nie zapomnisz o mnie z dnia na dzień? - zapytałem głupio.
- Zwariowałeś?! - oburzył się i spojrzał na mnie jak osobę, która przed chwilą złożyła mu propozycję napadu na burdel - Jesteś niezastąpionym bratem.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Żegnaj.
Po tych słowach każdy z nas poszedł w swoją stronę.
CDN...
rety, przepraszam za tak małą aktywnośc, ale choroba, nadrabianie lekcji i tak dalej... do następnego :3
rety, przepraszam za tak małą aktywnośc, ale choroba, nadrabianie lekcji i tak dalej... do następnego :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz