Z punktu widzenia Ben'a...
Już na początku czerwca Toby, Jeff i Soul Taker postanowili kupić baaaasen. Jakby mało było tutaj stawków, jezior, czy jakie tam hugo... na dodatek umieścili go zaraz pod balkonem. Mamy dużo wolnych pokoi, ale tylko jeden z nich ma balkon. Bardziej to przypominało pałac niż dom, ale mniejsza z tym. Jeff przez ten basen otarł się o śmierć. Siedziałem spokojnie w ogródku, schowany za drzewem. To chyba jedno z niewielu miejsc, gdzie jest internet (cuda się zdarzają). Niebezpiecznie blisko ich basenu, ale dla jakoś dałem radę to znieść. Do czasu, kiedy Jeff zeskoczył z balkonu do basenu. Kiedy usłyszałem ten głośny plusk, położyłem telefon obok siebie i lekko się wychyliłem. Basen kaput. A woda wylewała się na wszystkie strony. Od razu wskoczyłem na drzewo, gdy tylko poczułem mokro. Zapomniałem o najważniejszym - o telefonie... W ciągu zaledwie dwóch minut Jeff skończył poturbowany, a ja w kaftanie bezpieczeństwa. Slender osobiście mi go założył i ostrzegł innych, by mnie nie uwalniali. Błagałem go, by to odwołał, ale biały udawał, że nie słyszy. A inni mieli mnie gdzieś. Ugh, to strasznie drapie! Dopiero po TYGODNIU Slenderowi przypomniało się o mnie i to zdjął... TYDZIEŃ. Na całym ciele miałem różowe odciski. Wyglądały jak blizny. Przynajmniej znowu mogłem korzystać z internetu, bo powoli dostawałem szału. Zauważyłem, że na moim komputerze pojawiło się jakiś folder, o nazwie "Nowy folder" (xD). Znajdowało się tam kilka zdjęć. Prawdopodobnie miały tydzień, bo wcześniej bym je zauważył. A kiedy byłem w kaftanie... Mniejsza z tym. Zdjęcia przedstawiały nic innego, jak las na terenie tej góry. Kilka robionych nam z ukrycia... Dowiedziałem się, że Red za tym wszystkim stoi. Uznał, że muszę dowiedzieć się co się działo przez ten tydzień, kiedy to siedziałem zamknięty w magazynie na bronie, albo leżałem pod drzewem... niektóre idealnie nadawały się do szantażu... ale niektóre musiałem usunąć, żebym nie dostał opinii zboczeńca i podglądacza. Po przejrzeniu wszystkich zdjęć, zmieniłem nazwę folderu na "haki" (huehuehue). A potem zmieniłem ponownie na "Sevendays". Niech wiedzą, że mam znajomości z Samarą!
Z punktu widzenia Jeff'a...
Zwykle nie preferuję misji długoterminowych, ale byłem wniebowzięty, kiedy Zalgo oświadczył nam, że dotarcie do celu naszej nowej misji to mniej więcej dwa tygodnie, może półtora jak dla nas. Nareszcie będę miał spokój od tych paskudztw... niepotrzebnie złożyłem im tyle kretyńskich obietnic. A kiedy odmawiałem, broniły się płaczem. Wtedy wszyscy patrzyli na mnie jak na potwora, totalnego dupka. Dodatkowo Jane miała ze mnie ubaw... Jedyne co mnie tu tu trzymało, to Vincent. A szpadajcie! Wyjeżdżam na urlop z Soulem! Jeszcze o tej samej godzinie wyruszyliśmy. Zalgo nawet dał telepatyczne obrazy drogi. Nie sposób było zapamiętać wszystkie, ale jeśli byliśmy blisko, dostawaliśmy deja vu. Na miejsce trafiliśmy po dziewięciu dniach. Oczywiście starałem się to przedłużyć, żeby szybko tam nie wracać... Za to na misji mało mnie nie nadziali ołowiem. Mieliśmy wykraść jakieś dokumenty, które znajdowały się w willi jakiegoś bogacza. Bardzo dużo osób się tam kręciło, ale dlaczego tak mało ochroniarzy? Szybko się wszystkich pozbyliśmy i zostawiliśmy pół żywego ogrodnika za zdradzenie nam, gdzie znajduje się dokument. Wiecie, taka nagroda. Ale potem i tak patyczkowaliśmy się z hasłem do sejfu. Ostatecznie Soul Taker pożyczył sobie jeden pistolet i próbował sprzedać kulę metalowym (żelaznym?) drzwiczkom. Ani drgnęły. Przeszukaliśmy każdy zakątek budynku, w nadziei, że właściciel okaże się kretynem i zapisał gdzieś kod. Na nic. Chcieliśmy podpytać ogrodnika, ale skubaniec zdążył umrzeć. Kiedy tak sterczeliśmy nad jego zwłokami, nagle drzwi otworzyły się, a do środka weszła jakaś dziewczyna. Miała kręcone blond włosy, tatuaż motyla na dłoni, skąpe drogie ubrania, mocny makijaż i piękne, duże... oczy. Płaska z przodu jak i z tyłu. Na nasz widok pisnęła z przerażenia. Białowłosy natychmiast zerwał się z miejsca, zaszedł od tyłu i przyłożył nóż do gardła, drugą ręką ściskając za rękę powyżej łokcia.
- A teraz mi powiesz, po co tu przyszłaś i kim jesteś dla Johnyego Fiza - zaczął.
Nie odpowiadała. Była wpatrzona w zwłoki ogrodnika, którym właśnie wycinałem piękny uśmiech.
- Odpowiadaj! - warknął i mocno ścisnął, aż jęknęła.
- J-ja mieszkam tu-tutaj, a Jo-Johny to m-m-mój ojciec... - odpowiedziała dygocząc - K-kim jesteście? I co zrobiliście? Pro-proszę, nie róbcie mi k-krzywdy... zrobię co ch-chcecie.
- Co chcemy? - Soul uśmiechnął się szyderczo i pociągnął ją za sobą w stronę piwnicy. Podążyłem za nimi. Białowłosy postawił ją naprzeciwko sejfu.
- Podaj kod - powiedział.
- Cz-czterysta sie-siedem.
Soul wbił kod, a drzwi otworzyły się. W środku, w koszulce leżały jakieś papiery. Soul schował je w jakiejś kieszeni. Następnie przybliżył się do blondynki, przypierając ją tym samym do ściany.
- Jednak nie jesteś taka pusta - uśmiechnął się. Wyglądał jakby chciał dokonać na niej gwałtu.
- Nie rób mi nic... - błagała.
Soul ustawił jej twarz tak, że patrzył jej prosto w jej zapłakane oczy.Przybliżył się bardziej i objął w tali. Twarz wygiętą miał w uśmiechu. Chwilę potem dziewczyna zrobiła się kompletnie biała. Nie było tylko tego widać na twarzy, gdyż miała tapetę. Bardzo głośno krzyknęła. Z jej oczów wydostawał się jakiś jasnoniebieski dym. Dokładnie tego samego koloru, jakie mają oczy Soula. Wtedy on bardzo szybkim ruchem coś wyjął z kieszeni, a mnie oślepił ten niebieski blask. Usłyszałem tylko jęki i krzyki tej dziewczyny. Kiedy było po wszystkim, zobaczyłem tylko tą dziewczynę leżącą na podłodze. Soul trzymał w dłoni słoik.
- Co to jest? - spytałem wskazując na zawartość szklanego naczynia.
- Jej dusza - odpowiedział z uśmiechem na twarzy.
- To dobrze, bo już myślałem, że jeśli takie jęki wydawała, to gwałt.
Oboje się zaśmieliśmy. Chłopak schował słoik i ruszyliśmy na zewnątrz. Było już ciemno. Zdecydowaliśmy, że prześpimy się tutaj. Chyba w jedną noc nikt się nie zorientuje, że wszyscy zostali pozabijani, nie? Dla bezpieczeństwa zabarykadowaliśmy drzwi i zasłoniliśmy okna. Dopiero rano wybiliśmy okno i ruszyliśmy do domu. Już naprawdę nie chciało się nam używać drzwi. Ale najpierw coś zjedliśmy i zwędziliśmy parę rzeczy... Znalazłem granaty, więc puściliśmy to miejsce z dymem. Powrót zajął nam dłużej niż dotarcie na miejsce. I to o wiele dłużej. Szesnaście dni. Ale lepiej dla mnie. Ale to musiało się kiedyś skończyć. Byliśmy dopiero o czwartej nad ranem, więc większość jeszcze spała. Soul jeszcze sprawdził czy ma ten papier i popędził gdzieś tam to Pana... oczywiście mu towarzyszyłem, nie chcę tam wracać. Potem przemknęliśmy do pokoju najciszej jak się dało. Ale Vincent nie spał. Zaczął się śmiać na mój widok i natychmiast do mnie podbiegł.To już moja mama nie cieszyła się tak na mój widok niż on na mój.
- Jeff! - krzyknął zadowolony, że obudził Liu...
- Mały stawiał nam trudne warunki - powiedział Liu cicho - Albo Cię sprowadzimy z powrotem, albo się głodzi. W ogóle nic go nie śmieszyło. Wcisnął tylko parę łyżek.
- Ale żeby się głodzić? - zaśmiał się lekko Taker i runął na łóżko.
Wziąłem Vincenta na ręce i od razu poczułem te burczenie w brzuchu. Zszedłem z nim na dół, żeby go nakarmić. Ale nie jadł. Nie chciał. Może po prostu mu nie smakuje? Próbowałem nakarmić go czymś innym, niż tylko "papką z słoika". Odnotowałem nową cechę charakteru - wybredny. Wtedy poszedłem z nim do Slendera. Wujaszek pooglądał go trochę, przeniósł się gdzieś i wrócił z jakimiś tabletkami, które mi dał. Rozpuściłem jedną w soku i bodajże na chama mu to wcisnąłem... (Vincentowi, a nie wujkowi). Tabletka podziałała. Po kilku godzinach znowu jadł tak, że mało mi palca nie odgryzł. Nareszcie się zmęczył i położyłem go spać. Wreszcie mogę położyć się spać... albo i nie, bo tamte gnidy się obudziły..
CDN...
Ben w kaftanie bezpieczeństwa i jego kontakty z Samarą XD
OdpowiedzUsuńJak zawsze świetne :'D