piątek, 11 marca 2016

Dni z życia CreepyPast 17


Z punktu widzenia Candy Pop'a...
Bawiłem się w najlepsze z Sebastianem, dopóki nie wbił pazurów w moje policzki. Gwałtowne się podniołem, jednak kot nadal był zawieszony na mojej twarzy, do tego powoli sunął w dół..
 - Boli! - wrzeszczałem - złaź ze mnie!
Miotałem się po całym pokoju, dopóki L.Jack nie trzepnął mnie w głowę, że upadłem na dywan, a z dywanu na podłogę i się potłukłem na twarzy. Sebastian nadal się trzymał, coraz bardziej zagłebiając swe pazury. Jack złapał kota i próbował go ode mnie oderwać, jednak tylko pogarszał sprawę, bo zwierzę przebierało łapami, tnąc mnie coraz bardziej. Z każdą minutą miauczał coraz głośniej.
 - Jack, przestań! To boli! Ała!! Nie ciągnij go tak!
Clown puścił kota i pobiegł gdzieś na dół. Pod jego nieobecność, Jason podszedł do mnie i bez najmniejszego problemu zdjął kota z twarzy.
 - Musicie się jeszcze sporo nauczyć...
Wnet do pokoju wpadł L.Jack z wrzaskiem:
 - Uratuje Cię, Candy! - i trafił mnie patelnią w twarz. Zawyłem z bólu i wybiegłem do łazienki, gdzie ochlapałem wodą twarz. Była cała we krwi i cała pocięta. Westchnąłem i wróciłem do pokoju, a po drodze zabrałem krzesło.
 - Z patelnią do mnie?! - wrzasnąłem i rzuciłem się na clowna - Z PATELNIĄ?!
Jednak za nim cokolwiek zrobiłem, on mnie trafił narzędziem w czuły punkt... Skuliłem się, ale nie zostałem dłużny i walnąłem go w klatkę krzesłem.
 - Meblem do mnie?! - wrzasnął i rzucił do mnie poduszką - Meblem?!
Wojna na meble, patelnie i poduszki trwała jeszcze długo, dopóki Jason nie wybuchł i zawiesił linę, żeby nas powiesić...




Z punktu widzenia Ben'a...
Ja i Red graliśmy właśnie w "rozbieranego pokera". Odkąd Jay'a gdzieś wcięło, on zajął jego miejsce, ale lepiej i dla nas - no-life się łączą! Siedziałem w samych spodniach i skarpetkach, a Red... zdjął tylko buty... Jestem beznadziejny w pokera, wiem... Nagle do pokoju wszedł Toby, a właściwie skoczył na jednej nodze, bo drugą miał w gipsie.
 - Co się tu wyrabia? - zaczął - Czy ja o czymś nie wiem?
 - Grają w rozbieranego pokera - wytłumaczył Silver.
 - Bo nie wygląda - zamknął drzwi i usiadł na łóżku - mogę tu trochę posiedzieć? Nie chcę u nich leżeć..
 - Jasne.. - odpowiedziałem, zdejmując jedną skarpetkę - Może przyłączysz się do gry? - spojrzałem na niego wzrokiem pedofila.
 - Ben, z tego trójkąciku robi się czworokącik - zaśmiał się Red i rzucił kartą - A teraz wyskakuj z ciuszków.
Niechętnie zdjąłem spodnie. Na moje szczęście, to była ostatnia runda. Ubraliśmy się z powrotem.
 - Mam pomysł - mówił Red - zaprosimy do gry w rozbieranego pokera wszystkich po kolei.
 - Ale niektórzy nawet nigdy w to nie grali... - powiedział Toby.
 - I o to chodzi, żeby właśnie dlatego grali.
Toby powoli się wycofał i wyszedł z pokoju.
 - To kolejna partyjka w pokera? - spytał Red tasując karty. Rozprostowałem kości i ziewnąłem. Bez słowa ruszyłem do pokoju lalkarzy, sprawdzić co u Sebastiana. Na miejscu - Candy dyndający na sznurku, Jason w zacieszu i L.Jack na podłodze, jakby naćpany... Podłożyłem Candy'emu krzesło pod nogi i podeszłem do Jack'a, wypytać co się działo.
 - Masz cukierki i ani słowa o tym, co tu się stało... - powiedział podając mi garść cukierków. Zadowolony wyszedłem, a na korytarzu pochłonąłem całe słodycze...



C.D.N (kiedyś na pewno...)
_____________________________________________________________________________________

WAŻNE INFO! - Blog zostanie zawieszony do któregoś (prawdopodobnie do 5 :P) kwietnia... możliwe, że wsześniej lub później. Możlwe też, że będą pojawiac się bardzo, ale to bardzo krótkie notki. Przepraszam. Trzymajcie się ciepło i wesołego jajka.


poniedziałek, 7 marca 2016

Dni z życia CreepyPast 16


Z punktu widzenia Toby'ego...
 Gdzie ja właściwie jestem..? Czuje się, jakbym był niesiony na plecach.Otworzyłem oczy i oślepiło mnie słońce. Kiedy się już przyzwyczaiłem do światła, odwróciłem powoli głowę i zobaczyłem dwa cienie - jeden niósł mnie na plecach, a drugi za nami. Byłem tak wyczerpany, że nawet nie wiedziałem kim oni są. A no przecież, Masky i Hoodie, ich widziałem jako ostatnich, zanim... zanim... zanim... zanim, co? Nie pamiętam dokładnie co się stało. Nie pamiętam wyglądu mojego oprawcy. W głowie miałem tylko urywki obrazów z tamtej walki. Strarałem się nie zasypiać, ale zmęczenie było silniejsze. Powoli zamknąłem oczy, nie zważając na niewygodę. Ponownie obudziłem się już w moim łóżku, cały w bandażach i gipsie na nodze. Powoli podniosłem się do pozycji siedzącej.
 - Nie powinieneś jeszcze wstawać - usłyszałem głos Jeff'a.
 - Długo byłem nieprzytomny? - spytałem i nie czekając na odpowiedź, usiłowałem wstać, ale czarno włosy popchnął mnie do tyłu.
 - Okrągłe cztery dni. Nawet nie wiesz, ile się tutaj działo..
 - A co się miało dziać? - zrezygnowany opadłem na poduszkę.
 - Mamy kolejnych nowych lokatorów, wiesz? A wśród nich Alice! To najszczęśliwszy dzień w moim życiu...
 - A oprócz niej kto jeszcze...?
 - A no, Puppet, Helenka,Red, Judge i Zero... No i Slendy chciał namówić Kreisa, ale bał się, że wysadzę jego książki petardą. Nazwał mnie sadystą.
 - No to duża ta nasza rodzinka - zaśmiałem się - Powiedz, Slender jest na mnie zły?
 - Raczej zmartwiony. Nie mógł całkowicie Cię uleczyć, ale przyspieszył gojenie.
 - Oprócz nowych lokatorów, co się jeszcze działo przez te cztery dni..?
 - No ten, Ben i Red bawili się w małych chemików i mało nie wysadzili nas w powietrze, Liu nafaszerował wszystkich spalonym ciastem, ja przypadkowo wybiłem szybę i wpadłem przez okno, na materace...
Słuchałem wszystkiego przytakując. Całkiem sporo przez te cztery dni. Bardzo sporo przygód. W trakcie przyszedł do nas jakiś czarny kot, z białymi łapkami, wskoczył mi na klatkę i usnął.
 - To Sebastian - oznajmił.
 - Sebastian... Lokaj Ciel'a...
Ponownie próbowałem wstać, ale Jeff znowu mnie zatrzymał, przygniatając do poduszki.
 - Shhh, nie wstawaj.
Nagle zaświeciła mi się żarówka. Wspomnienia wróciły.
 - Jeff, co ze Skrollem?!
 - Nie daje znaków życia. Pewnie jeszcze nas namierza. Z resztą nieważne. Idę powiedzieć, że się obudziłeś.
Chwilę później do pokoju zbiegli się WSZYSCY. Trochę ciasno było. Nastała niezręczna cisza.
 - Toby! - nagle Clockwork rzuciła mi się na szyję - Tak bardzo się martwiłam!
 - Ej, spokojnie, jeszcze nie umarłem.
 - HP mu spada! - krzyknął Ben, na co wszyscy lekko się zaśmiali, a dziewczyna uwolniła mnie z uścisku. Wszystkie wzroki były na mnie, więc odwróciłem się do ściany i udawałem, że śpię.
 - HP mu się skończyło...
Po jakimś czasie wszyscy wyszli, na co mi trochę ulżyło. Tylko bracia Woods zostali.

   *TIME SKIP

 Z punktu widzenia Jeffa...
Gdy Toby spał, brat zajęty kotem, z szyby okna rozległo się pukanie. Podirytowany je otworzyłem i ujrzałem Takera na gałęzi drzewa.
 - Czego dusza pragnie? - spytałem.
 - Dobrze wiesz, czego. Miałeś się zastanowić nad propozycją Lord'a Zalgo. Daliśmy ci chyba wystarczająco czasu na przemyślenie tego.
 - Mówiłem wcześniej, nie zamierzam mu usługiwać i być na każde jego zawołanie.
Soul pokiwał smutno głową.
 - Przykro mi, ale będę musiał Cię zabić.
 - Co takie... - w połowie zdania białowłosy złapał mnie za ramiona i wypchnął z domu. Uderzyłem o ziemię i zawyłem z bólu. Nim się obejrzałem, on już stał nade mną.
 - Masz ostatnią szansę! Decyduj! - warknął i ukazał swe długie szpony.
 - Wal się! - odwarknąłem i uniknąłem jego cięcia. Potem usłyszałem jego krzyk. Podniosłem się z ziemi i zobaczyłem Takera wijącego się z bólu na ziemi i Liu z metalową rurą w dłoniach. Uderzał go jeszcze w plecy parę razy. Niespodziewanie Soul złapał jego broń i szybkim ruchem odrzucił na bok. W mgnieniu oka wstał, zadał kilkanaście cięć Liu, odepchnął go na bok, po czym skierował się na mnie. Z niebywałą szybkością przycisnął mnie jedną ręką do ściany, a drugą przystawił do gardła.
 - I już nikt cię nie uratuje, co?
 - Dobra! Wygrałeś! - wykrzyczałem przerażony, a Soul zatrzymał atak. Na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
 - Powinien teraz powiedzieć coś w stylu "już za późno" i Ciebie zabić, ale skoro tak, to witaj w gronie proxy! Gratuluję!
Soul puścił mnie wolno. Nie za bardzo rozumiem, co się właściwie stało. Najwyraźniej zostałem proxy Zalgo. Podszedłem do nieprzytomnego Liu, zebrałem go z ziemi i zaniosłem do Hoodiego, oraz bez słowa wyszedłem. Białowłosy ciągle chodził za mną.
 - Dobra, czas odwiedzić naszego pana... - Soul złapał mnie za ramię - Zamknij oczy.
Zrobiłem faceplama i odwróciłem oczy białkami. Nagle poczułem gorąco, słyszałem buchanie ognia. Przywróciłem oczy do normalnego stanu.
 - Czekaj... jesteśmy w piekle?
 - Hahahaha! Nie. To tylko siedziba Zalgo, ale w tych stronach, to Lord Zalgo. Jak nie chcesz mieć czarnych ślepiąt, lepiej je zamknij.
Mam zamknąć oczy?! Jak?! Muszę szybko coś wymyślić, słyszę, jak się do nas zbliża... Wiem! Zasłonie je! Przyłożyłem rękę do twarzy i zdałem się na mój słuch. Poczułem jak Taker ciągnie mnie do dołu, dając tym znak, abym uklęknął przed obliczem mojego... naszego pana.
 - Więc jednak się zgodziłeś? - usłyszałem jego stanowczy głos - Świetnie... Na razie daję wam luz... Możecie iść.
I tylko tyle? Myślałem, że będziemy tam siedzieć i słuchać go godzinami. Zalgo to jednak równy gość! Ale nadal nie mogę tego zrozumieć... Działałem pod chwilą impulsu.. Taker znowu położył mi dłoń na ramieniu, a po chwili, uczucie gorąca i inne dźwięki zniknęły. Znajdowaliśmy się w moim pokoju.
 - No to witaj w gronie proxy! - zawołał.
 - Taaa...
 - Czy ja dobrze słyszę?! - nagle Toby gwałtownie wstał do pozycji siedziącej - Jeff proxy?!
 - Tak - odpowiedziałem obojętnie.
 - Jeey! Teraz już nigdy nie nazwiesz mnie przydupasem! A... czyim pomocnikiem właściwie jesteś?
 - Lord Zalgo! - wyprzedził Soul - Wasz Slender jest przy nim płotką!
 - Ale naszego wujaszka to nie obrażaj! - warknąłem i usiadłem na łóżku obok Vincenta.
 - Zago - wybełkotał.
Soul przewrócił oczami i wyskoczył oknem. Przez chwilę jeszcze rozmawiałem z Toby'm o mojej nowej pracy, po czym zasnęłem na siedząco. Obudziłem się w środku nocy i nadal nie dowierzałem, że jestem proxy Zalgo. Powoli zbliżyłem się do Liu i szturchnąłem go w ramię:
 - Ale to ja ich pobiłem, mam dowody... - majaczył.
Odkryłem z niego kołdrę i uniosłem jego koszulkę, zobaczyć jego cięcia. (tylko proszę bez skojarzeń) Były tam. Czyli to jednak nie sen... Przykryłem go z powrotem i wróciłem do swojego łóżka. Rano obudził mnie Liu..
 - Jeff, pssst, budź się!
 - Czego...
 - Dlaczego mnie rozbierałeś w nocy?
 - Chciałem zobaczyć twoją klatkę...
 - Ty jesteś...
 - Kurde, nie! Źle mnie zrozumiałeś! Chciałem zobaczyć twoje rany!
Liu zrobił wielkie oczy i powoli się oddalił. To. Nie. Miało. Tak. Wyjść. ...


C.D.N


_________________________________________________________________________
Jeff. I. Liu ( ͡° ͜ʖ ͡°) ( ͡° ͜ʖ ͡°) ( ͡° ͜ʖ ͡°) ( ͡° ͜ʖ ͡°) ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Proszę, bez skojarzeń xD


 ( ͡° ͜ʖ ͡°( ͡° ͜ʖ ͡°( ͡° ͜ʖ ͡°)

I pamiętajcie - wpadacie tu jutro, szczególnie kobiety( ͡° ͜ʖ ͡°)






_______________________________________________________________________________________________________

Lubicie koty? Piratów? Wampiry? Magów? Duchy? Zoombie? Lubicie anime? Jeśli chociaż raz odpowiedzieliście TAK to zapraszam was tam  --->  mój kolejny blog  <--- 

piątek, 4 marca 2016

Dni z życia CreepyPast 15


Z punktu widzenia S.Hunter...
Chodziłem po mieście bez konkretnego celu. Było ciemno, a drogę oświetlały jedynie słabe latarnie. Jakaś mijająca mnie staruszka z ciężkimi torbami klnęła pod nosem, na "niewychowaną młodzież". Ech, te mohery.. Chyba nikt nie rozpoznawał we mnie mordercy. Usiadłem na jakiejś ławce przed sklepem, gdzie była grupka dzieciaków - na oko czternaście lat, typowe "cwaniaczki", wiecie, tacy co nie boją się przeklinać przy dorosłych, piją i popalają. Z tego co usłyszałem z ich rozmowy, dzisiaj wybierają się na nocowanie do lasu, żeby udowodnić jacy oni odważni i się niczego nie boją... Hah, może być zabawnie! Postanowiłem za nimi iść. W lesie ukryłem się na gałęzi jakiegoś drzewa, około 3 metry nad ziemią i 3 od nich. Jak wcześniej wspominałem, było ciemno, więc byłem niezauważalny. Moje niedoszłe ofiary rozpalili ogień i uzbierali drewna na opał i różne patyki. Starczyło im tego na jakieś trzy godziny. Na początku opowiadali historie o duchach, typu Samara. Serio? I to ma być straszne?! Ledwo się wytrzymałem od zaśnięcia. Potem opowiadali o miejskich legendach, czyli SlenderMan, The Rake, SeedEater. NUDA! W końcu zszedłem bezszelestnie na ziemię i cicho zbliżyłem się do grupy. Rozmawiali teraz o zabójcy mieszkającym w tymże lesie.
 - On istnieje.. - mówił jeden z nich.
 - ...I was zabija! - dokończyłem i rzuciłem się na bruneta naprzeciwko mnie, zwinnie omijając ogień. Zanim pozostała trójka odskoczyła, ich kolega był już martwy. Uśmiechnął się do siebie i zaatakowałem kolejnego - rudego, krzyczał najgłośniej. Przewróciłem chłopaka na ziemię i przycisnąłem żebra kolanami. Jego "koledzy" uciekli z krzykiem, zostawiając go samego. Ale i też będzie zabawa. Rudowłosy zaciskał palce na ziemi do tego dławił się własnymi łzami. Wyglądał tak żałośnie. Jednym ruchem przeciąłem jego klatkę piersiową, ale rana nie była zbyt głęboka, jednak dość mocno krwawiła. Jaka szkoda, że nie mam soli... Zadałem mu jeszcze parę cięć, na nogach, nadgarstkach, brzuchu i na szyi. W końcu przestał się ruszać. Jego ciało było niezmiernie zimne i sine. Chyba stracił tylko przytomność. Wstałem i zaciągnąłem go w stronę ognia. Dopiero wtedy odzyskał przytomność darł się z bólu. Patrzyłem na jego cierpienia, aż umarł. Z drugim ciałem zrobiłem to samo. Dwóch zabitych - jeszcze tamta dwójka. Zaśmiałem się szyderczo i poszedłem ich szukać. Nie uciekną mi.
 - Wyjdzie, a zabiję was szybko i bezboleśnie! - wrzeszczałem - I tak was znajdę!
Czy oni myślą, że mogą się przede mną schować? Znam ten las na pamięć. Nic mi nie przemknie. Po paru minutach znalazłem jednego chowającego się na gałęzi drzewa. Zdradziło go pociąganie nosem. Uśmiechnąłem się szeroko i wspiąłem na górę. Złapałem blondyna za nadgarstek i runąłem z nim na ziemię. On wylądował poobijany, a ja jak kot, na czterech łapach. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, ja zablokowałem go tak samo jak rudego.
 - A mogłeś się nie chować.. - mówiłem - Wtedy zadałbym ci szybką i bezbolesną śmierć.. A teraz co? Będziesz cierpiał.
Spojrzałem na niego i zamyśliłem się. Jaką torturę by tu zastosować? Po krótkiej chwili, odciąłem mu palce u rąk. Darł się niewyobrażalnie. Uszy pękają. Nie mogłem tego znieść, więc... odciąłem mu język. Dławił się własną krwią, a łzy spływały strumieniami.
 - Nic nie powiesz? To chociaż napisz. Aaa, przecież nie możesz. Co za pech.
Zaśmiałem się złowrogo i zadałem mu kilka cięć w kończyny. W końcu wstałem i złapałem go za włosy, i ciągnąłem w stronę ognia. Wlokłem go za sobą, jak zwykłą szmaciankę. Rzuciłem go jedynym machem w ogień i obserwowałem jego szarpaniny, śmiejąc się. Został tylko jeden... Szybko go znalazłem, jak i szybko skończyłem. No dobra, bawiłem się nim długo, a za nim spaliłem, rzuciłem krótko:
 - Pozdrów ode mnie rudego!
Oddaliłem się od tamtego miejsca, jak gdyby nigdy nic. Powędrowałem do miasta. Byłem cały we krwi, ale nie przejmowałem się tym, ani trochę.
 - Od kiedy mordercy chodzą tak beztrosko po mieście?
Odwróciłem się za siebie. Za mną standardowo stał Nick.
 - Śledzisz mnie?
Na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie.
 - Skąd takie dzikie myśli?
Przewróciłem oczami i westchnąłem.
 - Szukasz nowych ofiar, co, Kreis?
 - Nie nazywaj mnie tak! - posłałem mu gniewne spojrzenie.
 - S-spokojnie, Hunter...
Odwróciłem się na pięcie i odszedłem w stronę jakiejś ciemnej ulicy. Do moich nozdrzy dotarł zapach krwi.
 - Skusisz się? - spytał Nick stojący za mną.
 - Na co?
 - Na ludzkie mięso.
 - Nie jestem kanibalem, w przeciwieństwie do ciebie.
 - Jasne, jasne.. - chłopak podszedł do zwłok. Wolałbym nie widzieć, jak je, więc odszedłem jak najdalej.



  *TIME SKIP

Z punktu widzenia Ben'a...
 Powoli uchyliłem drzwi i wyszedłem z pokoju jak najciszej, by nie budzić pozostałych. Wolnym krokiem zmierzałem na zewnątrz, gdzie było jeszcze ciemno. Standardowo udałem się w głąb lasu. Wdrapałem się na drzewo, które wydawało mi się największe i wypatrywałem choć jednej żywej duszy. Jest! Północny zachód! Tam czai się Mike. Zlazłem z drzewa i pobiegłem w tamtą stronę. Na miejscu Mike rzucał nożami w drzewo i mało mnie nie trafił. Ano tak, celował we mnie!
 - Ben, to ty?! - wrzasnął szykując się do kolejnego ataku.
 - Tak! - odkrzyknąłem i schowałem się za drzewem.
 - Nie podchodź tak nagle, myślałem, że to jakiś intruz - schował noże do kieszeni, a ja wyszedłem z ukrycia.
 - Intruzi? Kogo masz na myśli? - spodziewałem się, że odpowie "przydupasy Skroll'a" czy coś podobnego.
 - Intruzi to po prostu intruzi.
Załamałem się. Myślałem, że chodzi mu o kogoś konkretnego, a nie o zwykłych ludzi, czy też nawet zwierząt.
 - Znając życie zaraz przyjdzie tu ten sztywniak.. - powiedział po chwili.
 - Trender? - zapytałem.
 - Ten "sztywniak" już tu jest... - nagle za nami pojawił się on.. Sztywniak..
 - Ooo, papcio Trendy! Nie ładnie tak podsłuchiwać! - zaczął Mike.
Trender pokręcił głową i odparł:
 - Nieważne. Masz robotę.
 - Najpierw dawaj mi kasę za poprzednią.
 - Pieniądze dostaniesz nieco później.
Myślałem, że zaraz wybuchnie i wpadnie w szał z gniewu, ale przyjął to całkiem spokojnie...
 - W takim razie szukaj kogo innego do roboty - odparł i odwrócił się plecami. Trender wyciągnął swoje macki, złapał na jego nogi i uniósł do góry.
 - Oh, czyżby?
I wtedy to się stało. Nie wytrzymał napięcia i wpadł w szał.
 - JAK ŚMIESZ, ŚMIECIU!! DAWAJ MOJĄ KASĘ, ALBO CI TE MACKI POWYRYWAM! CO SIĘ ŚMIEJESZ, GNIDO?! MYŚLISZ, ŻE BĘDĘ ODWALAŁ ZA CIEBIE WSZYSTKO?! ZNAJDŹ INNEGO DEBILA DO CZARNEJ ROBOTY! TY SZUMOWINO! BAKA! BAAAKA!
Zaraz będzie krew i wielka masakra. Nagle do moich uszu dotarł czyiś śmiech. Zza drzewa pojawił się chłopak, w stylu emo, czyli ubrany na czarno.
 - Mike, zostaw papcia Trendera - mówił przez śmiech.
 - Nie wtrącaj się, Nikki! On mi nie daje hajsu!
Westchnąłem cicho i bardzo powoli się oddaliłem. To ich sprawa, ich hajs. Do domu wszedłem niczym cień i udałem się do pokoju.

Z punktu widzenia Nikkiego...
Podczas gdy Mike i Trender ZNOWU się kłócili o pieniądze, ja próbowałem ich uspokoić. Bezskutecznie. W końcu dałem se z tym siana. Ich nie da się doprowadzić do porządku. Westchnąłem i poszedłem w głąb lasu, szykając czegokolwiek, co mogłoby mi dać jakąkolwiek rozrywkę. Nie wiem co, ale coś znajdę. Choćby ludzi do siekania... Wiem, jestem psychiczny, ale nie bez powodu nazywają mnie Nikki the psycho. Mam tylko nadzieję, że nie natkam się na Skrolla. Nagle usłyszałem jakiś wybuch i krzyk Nathana. Natychmiast pobiegłem w stronę tamtego dźwięku. Na miejscu - Nathan leżący półprzytomny na ziemi i ślady wybuchu.
 - Co tu się stało?
 - To... moja wybuchowa mieszanka...
Jaka cholera mieszanka?! Najprawdopodobniej nigdy nie dowiem się co on usiłował osiągnąć.. Chwileczkę, czy on nie miał petard?!

Z punktu widzenia Hoodie'go...
Właśnie po raz kolejny zmieniałem opatrunek Jeffowi, bo ten kretyn znowu spadł na ramię.. ze schodów.. Oprócz tego tak trochę, ale tylko troszeczkę się poobijał. Ale ciut. Po skończeniu odłożyłem bandaże obok noży Jeffa, które później zwędził Smile... Serio? Natychmiast zerwaliśmy się z miejsca za psem, który wybiegł na zewnątrz.
 - Wracaj! - krzyczeliśmy jednocześnie.
Na nasze nieszczęście pies okazał się szybszy. Zatrzymaliśmy się na drodze, obserwując oddalającego się Smile.
 - Głupi pies... - warknął czarnowłosy i już mieliśmy się wracać, kiedy na przejściu stanął ON. Jeff natychmiast odskoczył parę kroków.
 - T-t-t-t-to on! To on mnie wtedy napadł ze Skrollem!
Soul Taker zaśmiał się, podszedł kilka kroków bliżej i rozłożył ramiona:
 - Przybywam w (s)pokoju! Nie chcę walczyć!
 - Akurat! - warknął Jeff i schował się za mnie.
 - Czego chcesz? - spytałem spokojnie.
 - Pokoju.
 - A co my jesteśmy, hotelarze?! - wtrącił Jeff, a potem umilkł pod wpływem jego wzroku.
 - Jeff, nie warcz tak na niego..
 - Dlaczego go bronisz?
 - Bo to nasz kumpel. Często pomaga na misjach..
Czarnowłosy otworzył usta ze zdziwienia. No tak, przecież najpierw go zaatakował, a teraz dowiaduje się, że to "przyjaciel".
Soul znowu się roześmiał.
 - Chcę pogadać, naprawdę nie mam zamiaru z tobą walczyć.
 - To dlaczego wtedy na nas napadłeś? Na mnie i Jasona?
 - Bo miałem taki kaprys.
 - No to czego?
 - Wiesz... ostatnio Zalgo zaczął się tobą interesować.
Jeff przechylił głowę i zrobił głupią minę, a białowłosy kontynuował:
 - Walę prosto z mostu: Zalgo chce, żebyś został jego proxy...
 - Że co?!

Z punktu widzenia Jeffa...
 - Że co?! - wywrzeszczałem na wieść, że Zalgo chce mnie jako swojego proxy.
 - Ooo, kurde, p-porobiło się... - powiedział Hoody.
Ja? Czyimś proxy? Pogibało wszystkich? Czy ich do reszty powaliło?!
 - Czekaj... musimy sobie coś wyjaśnić...
 - O co chodzi?
 - Jesteś proxy Zalgo, tak?
 - No tak.
 - I do tego w Skrollverse.
 - Tak.
 - A sam Zalgo jest Slenderverse.
 - Dokładnie!
 - A Skroll? Nie jesteś jego pro..
 - On nie ma proxy. On jest tylko założycielem tego versu.
Ach, wszystko jasne. Tylko dlaczego Zalgo chciał akurat mnie na swojego proxy? Nagle rozległ się krzyk, a przed naszymi oczami pojawił się Toby, idący jak na wojnę.
 - Co to za pijańskie densy? - zapytał na powitanie - Dlaczego Jeff ma na sobie tylko spodnie? Czy ja o czymś nie wiem?
No tak, w końcu wybiegłem z Hoodym za Smile w samych spodniach. Wyglądałem pewnie jak kretyn. Och, przecież ja już nim jestem.
 - Tutaj odbywa się ważna rozmowa kwalifikacyjna - odpowiedział Taker.
 - Hahaha! Rozmawiacie o gofrach?
 - Sam jesteś gofrem.
Toby wzruszył tylko ramionami i poszedł w swoją stronę.
 - Więc jak? - zapytał jeszcze raz Soul - Przyjmujesz propozycję?
 - Nie mam zamiaru być niczyim przydupasem - odpowiedziałem po chwili namysłu.
 - Radzę, przemyśl to jeszcze. Wolałbyś się nie dowiedzieć, jak Zalgo traktuje tych co mu odmawiają.
 - Przemyślałem to. Nie będę jego proxy.
Ominąłem białowłosego i udałem się do domu. Za mną szedł Hoody.
 - J-jesteś tego pewny? - zapytał Hoodie.
 - Jestem bardziej niż pewny.
W domu, na kanapie wylegiwał się Smile z moim nożem. Natychmiast się na niego rzuciłem i odzyskałem mojego skarbka! Moje piękne narzędzie zbrodni.. Założyłem moją białą bluzę (leżała pod psem) i schowałem nóż do kieszeni. Usiadłem na kanapie, a pod poduszką znalazłem... petardy! Świetnie! No to idziemy coś wysadzić! :3 Wyszperałem zapałki w jednej szufladzie i wyszedłem przed dom. Zapaliłem jedną i rzuciłem przed siebie, nie patrząc nawet, czy nikogo tam nie ma. Oj, jednak ktoś tam był.. w cieniu.. świetnie.. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, petarda wybuchła, a tamten chłopak padł na ziemię. Ooops... Stałem tam jak kołek i zastanawiałem się, jak to mogło się stac. W pewnym momencie ktoś do mnie podszedł.
 - Tam ktoś chyba leży - zaczął (po głosie [głosach?] poznałem Kaspera)
 - Można powiedzieć, że trafiłem go petardą...
Podeszliśmy do leżącego, obczaić kto to. Wyglądał dość dziwnie. Do tego był ochlapany krwią, ale to chyba jego...
 - Chyba zabiłeś Kreisa - zaczął Kasper i dotknął jego szyi kciukiem - A nie, na szczęście żyje.
 - Coś mu się połamało - powiedziałem i wskazałem na jego dłoń, z palcami wygiętymi w nienaturalny sposób, w dodatku miał dziwnie wykręcony nadgarstek.
 - Jak się obudzi to cię zabije - wtedy wskazał na leżącą obok niego, zniszczoną książkę.  Miałby mnie zabić za zniszczenie książki, a nie za zniszczenie ciała? Eeeech...
 - Nie zorientuje się, że to ja ją zniszczyłem - zaśmiałem się. To było po prostu piękne. Słonko świeciło, wszystko takie radosne, a my właśnie rozmawialiśmy nad poszkodowanym, jakby go tam nie było! Ja z Kasperem wzięliśmy go pod ramię i zanieslismy do domu, mimo że sam sprawiałem sobie ból. Położyliśmy tego Kreisa na kanapie, czekając aż się obudzi. W międzyczasie przywołałem Hoodiego. Na historię o petardach, zrobił faceplama i zajął się poszkodowanym. O dziwo - Hoody oświadczył, że zna typa. Serio? Czyli wszyscy stąd znają Soul'a i Kreisa oprócz mnie?! To chyba jakieś żarty są! No dobra, może jeszcze Jason o nim nie wie. Po jakimś czasie się obudził. Dość spokojnie zareagował na wieść, że dostał petardą i ma uszkodzoną dłoń, ale wkurzył się, gdy zobaczył zniszczoną książkę.
 - Właściwie, co tam robiłeś? - spytałem.
 - A co, spacerować sobie nie można..? W ogóle kto mnie trafił petardą? Zniszczył mój skarb...
Momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Kasper, zamknij ryj, Kasper, zamknij ryj, Kasper, zamknij ryj...
 - Czy ja cię przypadkiem gdzieś widziałem? - (na szczęście) zmienił temat.
 - Hę? Chyba nie..
 - Haha..! To ty musisz być tym Jeffem, za którym tak szaleją dziesięcioletnie dzieci...
 - Co?
 - Miejska legenda i wybranek wielu fangirl.. Hahahaha!
Wkurzyłem się, ale czy to nie prawda..? Kiedyś królowałem w najgorszych koszmarach innych, a teraz... fangirl za mną szaleją, nikt się nie boi... Na szczęście nie jestem jedyny - wujaszek Slender, Ben, L i E Jack, Toby... wszyscy padli ofiarą fangirl. Wszyscy. Westchnąłem i odpowiedziałem:
 - Taa, ja jestem tym Jeff'em... - po czym odszedłem. Założyłem chustę, okulary przeciwsłoneczne i wyszedłem do miasta, odkupić tamtą książkę... Jak ona miała? Chyba "Zerowa Maria i puste pudełko".. przynajmniej tytuł można było odczytać, ale nic poza tym. Pieniądze? Skołuje się.

Z punktu widzenia Jason'a...
Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem z niej... kotka. Tego samego, którego uratowałem wtedy z tamtego pożaru. Usiadłem na łóżku i położyłem zwierzę na kolanach. Nie wyglądał na zaniedbanego - był może troszkę wygłodzony. Był cały czarny, z białymi skarpetkami i białym pyszczkiem. Cały się trząsł. Nagle do pokoju wpadł Candy Pop. Gdy tylko zauważył kota, wziął go na ręce, położył się na plecach, a go na swoim brzuchu i zaczął się z nim bawić.
 - Skąd wytrzasnęłaś tego słodziaka? - spytał, nie spuszczając z niego wzroku - Uwielbiam koty!
 - A znalazłem go w jakimś opuszczonym domu... - rzuciłem.
 - Trza go nakarmić! - powiedział i wybiegł. Po chwili wrócił z kawałkiem kabanosa...
 - Chcesz mu to dać?! On tego nie przegryzie! Jest jeszcze mały, trzeba dać czegoś lekkiego.
 - No to co innego?
 - Idziemy do Bena - powiedziałem po chwili - On podobno się zna na kotach.
Wzięliśmy zwierzę i udaliśmy się do blondyna. Sam dostał napadu słodkości i zaczął się z nim bawić. Chyba bardzo się polubili. Po wyjaśnieniu całej sytuacji, odezwał się:
 - Nazwijmy go Sebastian.
 - Ale my nie o to...
 - SEBASTIAN. A do jedzenia dajcie wishkars i wody do picia.
 - Ben, czy ty się naoglądałeś Kurosza?
 - Bardzo możliwe. A teraz wybaczcie, ale muszę odwiedzić matkę Ciel'a i Naruto, zabić parę tytanów i zapisać kilka imion w moim death note.
 - Oglądasz za dużo ani-..
 - ZAMKNIJ SIĘ BO WYPCHAM CIĘ SZATAŃSKIM OWOCEM I SKOŃCZYSZ NA DNIE OCEANU - ryknął, po czym powiedział miłym i ciepłym głosem - To oprócz czym karmić Sebastiana, nie macie żadnych pytań?...Nie? No to dziękuję, wypierdzielać.
Wyszliśmy z kotkiem w popłochu, w obawie, że ten elfo-psychol zapisze nasze imiona w swoim notesie, albo zapłaci Nami za zabicie nas, bądź co gorsza wciągnie nas w grę pamiętników przyszłości, bo nie mamy telefonów. Otaku/fani anime zrozumieją... 

Z punktu widzenia Toby'ego...
No i w końcu tu jestem - w tej przeklętej fabryce zabawek, w której zabawiają się Skrolly... Złapałem toporek za rękojeść i ostrożnie przekroczyłem próg drzwi. Stanąłem w miejscu i wszystkiego nasłuchiwałem. Nikogo nie ma? Musi tutaj być... W końcu się polazł.
 - Przyszedłeś mnie zabić? - spytał Skroll i ukazał swe długie szpony.
 - W rzeczy samej - odpowiedziałem i wziąłem rękę za siebie. Szybkim ruchem otworzyłem drzwi na ościerz, wypuszczając do budynku trochę światła, na co Skroll odsunął się parę kroków dalej. Światło go osłabia... tak.. Wziąłem toporek w dłonie i podbiegłem do okna, by wybić szybę. Potem następne i następne, wypuszczając coraz więcej światła do fabryki. Mój przeciwnik mógł jedynie kryć się po kątach, w cieniach. A ponieważ miejsc takich było mało, miałem przewagę. Gdy wszystkie okna były wybite, znacznie się rozjaśniło, a Skroll kulił się za jakimiś kartonami. Powoli zbliżyłem się w jego stronę, kiedy nagle...

 - Sądziłeś, że na wszystkich Skrollverse działa światło? - ktoś złapał mnie za ramię i wbił coś ostrego między łopatki. Następnie zaczął mnie okładać pięściami po całym ciele i wszędzie wbijać ostrza. Był szybki. Nie widziałem nawet jego twarzy. Wnet poczułem zimno i zakręciło mi się w głowie. Osunąłem się na podłogę, w moją własną kałużę krwi, ciągle się wykrwawiając. Oczy zachodziły mi mgłą. Jak dałem się tak łatwo pokonać? Poczułem jeszcze kilka uderzeń w głowę.
 - Toby! Toby! - ktoś mnie wołał. W oddali zauważyłem Hoodiego i Maskyego. To oni mnie wołali. Są za daleko... nie zdążą do mnie dotrzeć... to koniec.. moje ciało odmawia posłuszeństwa.. zginę tutaj... Jeszcze raz lekko przechyliłem głowę, by spojrzeć na mojego oprawcę, zanim-...


C.D.N


_______________________________________________________________________________

  Anime o których była mowa:
O..
Sebastian/Ciel/Kurosz - Kuroshituji
Naruto - Naruto xD
Tytani - Attack on titan
Szatański owoc/Nami- One Piece
Notes śmierci/zapisywanie imion w notesie - Death note xd
Pamiętniki przyszłości - Mirai Nikki

Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...