niedziela, 26 lutego 2017

Dni z życia CreepyPast 18


Z punktu widzenia Tobyego...
 - Puszczaj mnie, ty śmieciu! - wrzasnął szatyn, usiłując wyrwać się z uścisku lalkarza. Nie wyszło mu to na dobre, gdyż już po dwóch sekundach Puppet sprzedał mu siarczystego liścia, tym samym chłopak upadł. 
 - Więc...? - westchnął lalkarz wyraźnie tracąc cierpliwość. Pewnie by pokazać im swoją wyższość zaczął unosić się z dwadzieścia centymetrów nad ziemią. 
 - K-Kally... - odpowiedział niepewnie chłopak łapiąc się za policzek.
 - Nic mu nie mów! - warknęła dziewczyna, za co mój kolega skarcił ją wzrokiem.
 - Źle na tym skończycie - warknął podirytowany - Proponuję współpracować. 
Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę, jakby odpowiedź na pytanie było kwestią życia i śmierci, po czym przedstawiła się:
 - Luna. A to mój brat.
 - I nie można było tak od razu? - lalkarz uśmiechnął się i opadł na ziemię - Czego tutaj szukacie? I dlaczego się na nas rzuciliście?
 - Chcemy po prostu znaleźć naszego brata - dziewczyna spokojniej odpowiedziała, więc powoli ją puściłem, aby wstała z ziemi - A zaatakowaliśmy dlatego, bo myśleliśmy, że współpracujecie z tamtą dziwną istotą.
 - Dziwną istotą? - wtrąciłem - Można jaśniej?
 - A co tu dużo mówić... - zaczął Kally - Przypomina mężczyznę, jest bardzo wysokie, nosi jakiś garnitur i to coś jakby nie miało twarzy...
Slenderman, przyszło mi na myśl. Ale co mogliby mieć ze sobą wspólnego? Po minie Puppeteera odczytałem, że połapał się o kogo chodzi, mimo że starał się to ukryć przed nimi. 
 - Okay, okay - przytaknąłem - To teraz powiedzcie o co wam chodzi z tą "współpracą z tym czymś".
 - Kiedy to nas łapało było z tym jeszcze dwie osoby - odpowiedział szatyn - jeden miał maskę, drugi kaptur, więc nie widzieliśmy ich twa...
 - Kally! - warknęła jego siostra - Nie mów im tak dużo! Zresztą, teraz wy! Nie znamy waszych imion!
 - Toby.
 - Puppeteer. Zadowoleni?
 - Dlaczego tamto miało was łapać? - sprowadziłem temat na bezpieczniejsze tory.
 - Skąd mamy wiedzieć, półgłówku?! A właściwie i tak wam już niczego nie powiemy! - dziewczyna aż prosiła się o wpierdziel. I to porządny.
 - Bo może byłbym w stanie pomóc.
Na tą wiadomość wszystkich z automatu zamurowało. W końcu nie codziennie komuś kto chciał cię najpierw zabić ofiaruje się pomoc. Ale oni najwyraźniej mają jakiś związek z moim panem i być może z ukrywaną przez innych tajemnicą. A ja zrobię wszystko aby poznać ukrywaną prawdę. 
 - Pomóc?! - wykrzyknął brunet - Im?! 
 - Uspokój się trochę... - westchnąłem - Wiem co robię.
 - Najwyraźniej nie - odwrócił się na pięcie - Ja wracam do domu, a ty się tu z nimi targuj. W razie czego powiem, że nic ci nie grozi. Pasuje?
 - Pasuje. - ledwo to wypowiedziałem, a on już żwawym krokiem oddalił się.
 - To na czym mogłaby polegać ta twoja pomoc? - zapytała Luna - I skąd mamy mieć pewność, że czegoś nie knujesz? Może po prostu chcesz nas zwabić w sidła tej istoty?
 - To dlatego... - szukałem jakiejś przekonującej wymówki - miałem już styczność z tą istotą.
Oboje nagle jakby wytężyli wszystkie swoje zmysły by nie przegapić ani jednego mojego słowa.
 - Wiem, że nazywa się Slenderman, a tamci dwaj to jego pomocnicy - zrobiłem krótką pauzę - Chcieli mnie zabić z jakiegoś powodu i tak długo się ze mną użerali, że ostatecznie zawarliśmy pewien pakt. Oni mi dają bezpieczeństwo, a ja zbieram dla nich informacje. 
 - Czyli dla niego współpracujesz.
 - Raczej przymusowo, ale nie ma nade mną pełnej kontroli. Za to ja wiem o nich o wiele więcej i mógłbym wam pomóc odnaleźć waszego brata i ukrywać się przed nimi. 
 - Ale pewnie nie za darmo...
 - Możemy rozliczyć się później - uśmiechnąłem się głupio - Zapewniam, że ceny za moje usługi nie są drogie.
 - Daj nam chwilę - Luna i Kally odwrócili się tyłem do mnie i zaczęli między sobą szeptać. Po kilku minutach w końcu podjęli decyzję.
 - Niech ci będzie - oznajmił chłopak - Przyjmujemy twoją pomoc.
 - Świetnie - kąciki moich ust uniosły się - Zacznijmy od tego jak tu się znaleźliście, ile tu jesteście, jak uciekliście... - tak wiele pytań.
Rodzeństwo chcąc nie chcąc opowiedziało mi swoją historię. Pewnego dnia, który zapowiadał się tak jak inne zwyczajne dni, domostwo zauważyło zniknięcie jednej z sióstr. Myśleli, że po prostu się bawi w chowanego i wtedy pojawili się oni, ci "współpracownicy tej istoty". I mimo, że mieli przewagę liczebną, po prostu nie dali im rady. Tamta dwójka natychmiast się z nimi poradziła, związała i zaciągnęli właśnie tutaj, ale gdy chwilowo ich zostawili, załatwić jakieś sprawy, uciekli im. )Akurat w tym momencie historii miałem ochotę opierdzielić Maskyego i Hoodiego za takie kretyństwo. ) Właśnie wtedy uciekli, ale cóż, jak to bywa, rozdzielili się. A tkwią w tym miejscu niespełna dwanaście godzin. 
Szczerze mówiąc, przy nich czułem się jak pasterz pilnujący swoich owieczek. Bezbronnych i zagubionych owieczek. Ale teraz trzeba dla nich znaleźć jakieś schronienie. I gdzie takich usadzić?

Z punktu widzenia Nicka...
 Zapowiadała się kolejna ekscytująca noc, czyli jak zawsze polowania jak na kanibala przystało i szwędanie się w celu spotkania jakiejś zagubionej duszy. Skroll po kolejnej porażce chodzi tak ekstremalnie wnerwiony, że teraz każdy chce jak najszybciej opuścić fabrykę nim zacznie się na kimś wyżywać. Dzisiejszej nocy to Chess nie miał wiele szczęście i został brutalnie pobity. Może bym się roześmiał, gdyby nie to, że panicznie bałem się zwracać na siebie jego uwagę. Uciekłem zaraz gdy zapadł zmrok, wraz z resztą. Na swej codziennej drodze do miasta spotkałem dość... ciekawego osobnika. Chłopak, na oko osiemnastka, choć jego wiek umysłowy zatrzymał się na gimbazie. Biegał między drzewami w kółko, wykrzykując coś niezrozumiałego dla mnie i wymachiwał... kij? Patyk? Pręt? Uj wie co ten cudak trzymał. Lekko rozbawiony tą sytuacją zaczaiłem się za drzewem, czekając. Gdy zatrzymał się by trochę odsapnąć, ruszyłem na niego z prędkością światła, ugadzając go między łopatki swoimi ostrymi pazurami. Chłopak jęknął z bólu i upadł na kolana. Ale niemal natychmiast odwrócił się i uderzył mnie tamtym kijem w żebra, czego się nie spodziewałem, bo zazwyczaj większość mojego jedzenia jest bardzo oszołomiona po takim ciosie. Przynajmniej nie był na tyle silny aby mi zrobić krzywdę.
 - Z-z-zzz - jęczał coś - zombi!
 - Co? - roześmiałem się. Najwyraźniej był pod wpływem narkotyków.
 - Ratunku! - wykrzyknął i ponownie uderzył mnie kijem w biodro. Gdy chciałem się na niego rzucić, wbił mi je w brzuch. Wielkie dzięki, że końcówka jego broni nie była nawet zaostrzona, ale i tak bolało jak diabli. W przeciwnym razie przebiłby mnie na wylot. A i tak miałem ochotę zwymiotować na niego resztki wczorajszego "jedzenia".
 - I-idź sobie! - okazało się, że był na tyle silny, aby "rzucić" mną za siebie. Obiłem się o ziemię plecami z głuchym hukiem i jęknąłem cicho. Nim zdążyłem wstać, chłopak już uciekał ile sił w nogach. Zaklnąłem i podniosłem się na równe nogi, goniąc za nim. Był zadziwiająco szybki. I nie wiadomo czy miałem się cieszyć, że moja ofiara stanowi dla mnie w końcu jakieś wyzwanie, czy złościć, bo muszę się trochę pomęczyć o mięso, w którym pewnie płynie zakażona krew. Swoją drogą ciekawe, czy będę naćpany.
Dogoniłem osobnika w krótkim czasie, przygwożdżając go swoim ciałem do drzewa. Szarpał się i wyrywał, bił i szczypał, ale na nic, bo on w porównaniu do mnie był chudziną. Nie spiesząc się w ogóle, zanurzyłem zęby w jego lewym ramieniu. A raczej chciałem. Chciałem wgryźć się aż do kości, ale ledwie z jego rany uleciała krew, a musiałem przerwać, gdy spostrzegłem palrizator w jego dłoni. Odskoczyłem na metr, patrząc na przerażonego do szpiku kości chłopaka. Zastanawiało mnie, dlaczego od początku mnie tym nie wykończył.
 - Nie zbliżaj się! - wrzasnął - Usmażę cię!
Poklepałem się po kieszeniach i, cholera, nie mam przy sobie żadnej broni. Co robić, co robić?
W pewnym momencie po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Zaciskał zęby z całej siły, starając się powstrzymać płacz. Bez skutku. Płakał trzęsąc się, a ja stałem na przeciwko niego nie mając pojęcia co zrobić.
*buuurczy*
Nieznośny głód dawał o sobie znać. Postawiłem krok w jego stronę. Zrobił krok w bok, stając obok drzewa.
 - Nick! - usłyszałem znajomy głos jednego z nas. Spojrzałem w lewo, szukając wzrokiem zarys ludzkiej sylwetki w tych ciemnościach, jednocześnie pilnując tamtego świra. Dostrzegłem postać kilka metrów od nas. Nie widział chłopaka, bo był zasłonięty przez drzewo.
 - Co tam robisz? Choodź, razem coś złapiemy - znowu ten głos.
Właściwie mógłbym go przywołać i byśmy we dwójkę rozprawili z tym gostkiem, ale czy było warto? Z moich własnych doświadczeń wiem, że ćpuny smakują okropnie, poza tym ten miał palarizator, jeden zły ruch, a już smażylibyśmy się. Po krótkim namyśle stwierdziłem, że nie opłacało by się. Możecie mnie nazwać tchórzem, ale trudno.
 - Już idę! - powoli ruszyłem w kierunku postaci, nie spuszczając wzroku z nadal zdenerwowanego chłopaka. Najwyżej kiedyś się nim zajmę.




         cdn

czwartek, 16 lutego 2017

Dni z życia CreepyPast 17


Z punktu widzenia Puppeteera...
 - Co tu się działo? - to były moje pierwsze słowa zaraz po wejściu do domu. Niemal wszystkie okna były wybite.
 - Intruz - rzucił Jason i uśmiechnął się teatralnie - Już się nim zająłem.
 - Znając życie zgwałciłeś - pomyślałem i przewróciłem oczami.
Po całym dniu biegania za tym wystraszonym kundlem, który i tak zwiał gdzieś daleko, miałem ochotę tylko położyć się spać. Ale Jason zaczął nalegać, abym koniecznie zobaczył jego nowe dzieło. Niechętnie się zgodziłem, a już po kilku minutach przyniósł z piwnicy swoją najświeższą lalkę. I nie byłoby w niej nic nadzwyczajnego, gdyby nie obrzydliwa, różowa, wychodząca na wierzch blizna na szyi. Wspomniał coś, że tak miało być. Nagle do domu wkroczyła Alice, jak zwykle z kamienną miną. Najpierw spojrzała na mnie, a potem rozejrzała się po pomieszczeniu.
 - Złapałeś Smile? - zapytała w końcu.
 - Uciekł gdzieś - wzruszyłem ramionami.
 - Dupku! - dziewczyna trzepnęła mnie po ramieniu - Właśnie dlatego miałeś go złapać!
 - To tylko kundel, zresztą wróci jak zgłodnieje.
Moja odpowiedź najwyraźniej nie spodobała się czarnowłosej, bo wykrzywiła twarz w grymasie. Aż zacząłem się jej bac. Przeszła się do Tobyego, który dopiero co zszedł na dół i wytargała go za włosy w moją stronę.
 - Ejjj, za co? - pytał zdezorientowany.
 - Ty narzekałeś na to, że nie dostajesz zadań, więc teraz twoim zadaniem jest pomóc temu delikwentowi złapac naszego psa. - puściła go i zwróciła się do mnie - Trudno było poprosic kogoś o pomoc?
 Poprosic...
Z wielkim jękiem razem z Tobym wyszliśmy do lasu i zacząłem prowadzić do miejsca, w którym ostatnio widziałem tego kundla. Przez całą drogę milczeliśmy. Ja zamiast wypatrywać zwierzę podziwiałem chmury na niebie. Jedna wyglądała jak zając.
 - Widzę go!
O, krokodyl...
 - Puppeteer, chodź!
Krzesło elektryczne...
Gdy oderwałem w końcu wzrok od nieba zadałem sobie pytanie: "Gdzie jest Toby?". Zacząłem rozglądać się nerwowo na boki. Nie no! Nie dość, że dostałem ochrzan za zgubienie psa, to jeszcze dostanę ochrzan za to, że go nie znalazłem i zgubiłem Ticci! Z moich ust polała się wiązka przekleństw. Nabrałem powietrza do płuc i na cały głos zacząłem go wołac, oczekując nie wiadomo czego. Po jakimś czasie dostałem odpowiedź. Podążyłem szybko za jego głosem. Toby kucał nad jakimś rowem.
 - Znalazłeś psa? - zapytałem stając za nim.
 - Yup - odpowiedział - Ale chyba mnie nie poznaje.
 - Chyba? Gdzie on jest?
 - Najwyraźniej znalazł sobie nowego właściciela, pff... - wstał i zaczął prowadzić mnie wzdłuż rowu - Zobaczysz sam.
 Po przejściu niewielkiego dystansu moim oczom ukazał się Smile w objęciach jakiejś postaci. Chyba polubił to miejsce. Gdy tylko nas zauważył zaczął warczeć groźnie, a nowy "właściciel" najwidoczniej spał z kapturem naciągniętym na głowę. Płaszcz miał cały wygnieciony i brudny. Brakowało tylko chodzących po nim karaluchów.
 - Smile - zacząłem gwizdać przyjaźnie, ale pies i tak był wrogo nastawiony. Co za utrapienie.
 - No to po piesku - westchnąłem.
 - Ale co my z nim zrobimy?
 - Z tym gościem? Zostawimy, a co mielibyśmy?
 - W pewnym sensie to ukradł nam psa...
 - Wi... - nagle świat zawirował mi przed oczami, a raczej ja wynąłem kilka salt w powietrzu, a w okolicach brzucha rozległ się wielki ból. Upadłem na ziemię jak kłoda, analizując co się stało.
 - Nic ci nie jest?! - zapytał Toby i chciał mi pomóc wstać, ale sam skończył na ziemi kiedy ktoś przywalił mu grubym kijem w głowę i w plecy.
 - Kim jesteście? - rozległ się dziewczyński głos. Nad nami z nożem (i kijem) w dłoni sterczała hojnie przez naturę obdarzona dziewczyna o kasztanowych włosach i oczach o tej samej barwie. Włosy miała spięte w wysoką kitkę i nie powiem, była piękna, ale zagroziła nam jakimś patykiem, więc marny jej los. Bardzo powoli sunąłem ręką w jej stronę, a gdy była wystarczająco blisko chwyciłem za ten kij, który dość nisko trzymała i szarpnąłem na tyle mocno by go wyrwac. Jednym sprawnym ruchem podciąłem jej nogi by upadła, a sam wstałem na równe nogi. Obraz stał się niewyraźny, ale nie mogłem się zapominać. Wbiłem kawałek drewna w ziemię, tuż centymetry od jej pięknej twarzyczki. Niech wie kogo zaatakowała. Za późno zauważyłem, że ma w dłoni jeszcze nóż, ale Toby zdążył ją "przetrzymać".
 - Kim jesteś? - zadałem pytanie.
 Wnet za sobą usłyszałem trzask gałęzi i szelest. Toby krzyknął "Uważaj!". Odwróciłem się na pięcie i zobaczyłem biegnącego w moją stronę chłopaka z jakimś tępym scyzorykiem. Złapanie go i wykręcenie mu nadgarstków to była bułka z masłem. Też miał brązowe włosy i oczy. I ten okropny płaszcz na sobie. I byli uderzająco do siebie podobni. Tylko kim są i z jakiego powodu zaatakowali?

Z punktu widzenia Alice...
 Robiło się już ciemno, a chłopaków z psem nadal nie było. Ile może zając złapanie zwykłego sierściucha?! Ubrałam się w grubą pomarańczową bluzę i sama wyruszyłam na poszukiwania tych imbecyli. Mam nadzieję, że nie zapuścili się zbyt daleko.
 - Alice - w pewnym momencie usłyszałam czyiś głos. Zaczęłam się rozglądać nerwowo, ale nigdzie nie widziałam żywej duszy. A przynajmniej przez pierwsze kilka sekund nie mogłam nikogo znależc.
 - Looker! - niemal zawału nie dostałam, kiedy zobaczyłam chłopaka przyczajonego za pobliskim drzewem. W białej masce i stojąc w cieniu, który idealnie padał na jego sylwetkę przypominał zjawę. Szatyn zaśmiał się cicho widząc moją reakcję.
 - Co taka piękna niewiasta jak ty robi w takim niebezpiecznym miejscu jak to? - wyszedł z "ukrycia" i oparł się o swoją pałkę, która wydawała się byc bardziej zakrwawiona niż od naszego ostatniego spotkania.
 - Szukam moich dwóch kolegów... i psa.
 - Nie żyją.
Oczy niemal mi wyszły na orbit, a serce podskoczyło do gardła. W jednej chwili zalała mnie fala dziwnego, nieprzyjemnego uczucia, jakim to jest poczucie winy. Potem pojawiła się iskra nadziei - może tylko ich z kimś pomylił?
 - Widziałeś jakiś dwóch gości martwych?
 - Nie widziałem, ale za to widziałem dwóch gości biegnących prosto pod tereny alfa.
Strzeliłam sobie faceplama w myślach. Looker "terenami alfa" nazywał miejscówki całej dzikiej zgrai Skrolla. Każdy wie jakich miejsc najlepiej unikac, więc dlaczego trafiły się te dwa wyjątki?
 - Hey, może jeszcze są w jednym kawałku - zaśmiał się chłopak - Jeszcze świta.
Przewróciłam oczami znużona. Jakoś nie było mi do śmiechu, szczególnie, że to JA wydałam im taki rozkaz. Dlaczego nie przemyślałam tego? Znowu strzeliłam faceplama w myślach. Tak czy siak trzeba ich znaleźć nim zapadnie zmrok. Żegnaj bezpieczny świecie, witaj cała drużyno Skrollverse...



cdn...

Dni z życia CreepyPast 16


Z punktu widzenia Toby'ego...
 Po tamtym incydencie wszyscy złożyli się w jakoś zmowę milczenia. Nie ma co się dziwić, skoro teraz Slender jest na mnie wściekły. Szukałem miejsca gdzie mógłby być przetrzymywany Domino, ale nic. Albo gdzieś skutecznie schowali, albo uciekł, albo go zabili, albo wywieźli z kraju! 
 Był słoneczny, lecz chłodny poranek. Śnieg już dawno stopniał, zostawiając za sobą tylko błoto. Większość domowników szwędała się gdzieś po mieście, albo i w lesie. Spałem jak dziecko, dopóki ze snu nie wyrwały mnie jakieś hałasy. Jakby dźwięk tłuczonego szkła. Wstałem chwiejnie z łóżka i aż cały się zatrząsłem. W pomieszczeniu było niewyobrażalnie zimno... zastanawiałem się krótką chwile co mogłoby byc źródłem dźwięku, gdy nagle BUMM! Szyba od okna rozbiła się na drobny mak, a do pokoju wleciał ogromny kamień i aż trafił w drzwi.
 - Co do?!... - wyjrzałem na zewnątrz, w nadziei, że jeszcze zobaczę sprawcę tego zamieszania, ale szczupła sylwetka nieprzypominająca mi nikogo zniknęła gdzieś poza pole mojego widzenia. Moim pierwszym odruchem było bezmyślne wyskoczenie przez okno. Poślizgnąłem się wpadając w błoto. Zakląłem pod nosem, ale prędko się pozbierałem i ruszyłem za uciekającą postacią, która jeszcze przystanęła i rzuciła kamieniem w kolejne nieszczęsne okno... cóż, przynajmniej to dało mi trochę czasu. Nie zauważył mnie, więc nie było mu śpieszno. Od sprawcy dzielił mnie zaledwie metr, wnet dosłownie zapadł się pod ziemię. Może nie dosłownie, ale ktoś powalił go na ziemię, przyciskając twarz do gruntu. Tym ktoś okazał się Jason. Najwyraźniej obszedł dom z drugiej strony. 
 - Co ty do cholery wyprawiasz?! - jego ręce miały czarny odcień, a oczy błyskały na zielono. Oj, marnie tamten skończy - Kim jesteś?!
 Przyjrzałem się dokładniej chłopakowi i chryste, to przecież ta sama osoba, którą niedawno widziałem jak walczyła z Hoodiem. Szatyn próbował się wyrwac, ale był za słaby. 
 - Jest od Skrollverse - gdy chłopak długo nie odpowiadał, pośpieszyłem z tłumaczeniem.
 - Czyli go zabić, ta? - pazury lalkarza zaczęły powoli wbijać się w policzki powalonego na ziemię, a tamten wykrzywił twarz w bólu. 
 - Zabic od razu - nie zauważyłem, gdy za mną pojawiła się Clockwork. Pomimo że byłem cały w błocie i tak mnie przytuliła i stanęła obok - Chętnie poznałabym jego motywy działania. 
 - Więc? - zniecierpliwiony Jason przygniótł go do ziemi bardziej - Wytłumaczysz się? - widać było, że tylo czekał na jakiś jego błąd, żeby móc przerwać jego żywot.
 - To nie moja wina! - powiedział jakby przestraszony - Musiałem to zrobić, żeby pan Mark nie był na mnie zły! - to ostanie wykrzyczał.
 - To nie wytłumaczenie!
 - Spokojnie, daj mu dojść do słowa - westchnęła Clockwork, lekko podirytowana - A najlepiej to zejdź z niego.
Czerwonowłosy niechętnie wstał i szybkim ruchem dźwignął chłopaka z ziemi, trzymając go za nadgarstki żeby nie zwiał.
 - Więc...?
 - Pan Mark przysiągł mi, że jeśli będę mu pomagał zapewni bezpieczeństwo mojemu rodzeństwu. Ale zawaliłem ostatnią misję i dałem tak po prostu porwać jednego z członków jego głównych proxy, więc bałem się tam wrócić... wiem, jak bardzo was nienawidzi, więc podążyłem za śladami jakiegoś chłopaka, który najwyraźniej wliczał się do jego listy osób, które chce zabic. Myślałem, że przynajmniej przyniosę mu głowę jednego z waszych i przymknie oko na ostatnie niepowodzenie... ja...
 - Jaki naiwny - przerwała dziewczyna - Skroll nigdy by ci nie odpuścił zawalenia misji, a już na pewno nigdy nie mógłby w stanie zapewnic komuś bezpieczeństwa.
 - Co nie zmienia faktu, że jesteś jednym z nich i trzeba cię zabic - oczy Jasona na nowo błysnęły zieloną barwą, a na twarzy chłopaka pojawił się ogromny strach - I tak już wiesz gdzie mieszkamy, więc stanowisz problem - uniósł czarną jak smoła rękę i w mgnieniu oka poderżnął mu gardło pazurami, nie dając mu czasu na nic. Ciało brązowowłosego osunęło się na ziemię bezwładnie, a z cięcia wylała się fala krwi. 
 - Rety - przewróciłem oczami - Nawet się nie przedstawił.
 - Czy to ważne jak miał na imię? - chłopak złapał martwe ciało za włosy i uniósł na wyskośc bioder - Od teraz będzie stanowił część mojej wspaniałej kolekcji lalek - uśmiechnął się szeroko i zwrócił do tyłu, ciągając za sobą zwłoki, z których nadal wypływała krew, zostawiając za sobą czerwoną ścieżkę. Naprawdę dziwaczny poranek.

Z punktu widzenia Mike...
 Jak każdego czwartku byłem umówiony z bratem w parku. Jednak tym razem Victor się spóźniał. Mocno. Nawet nie raczył mnie w żaden sposób poinformować o opóźnieniu. A ja przez ponad godzinę czasu stałem na mrozie wypatrując go. Gdy już miałem sobie iśc wreszcie się pojawił. A raczej biegł. Zatrzymał się przy mnie cały zasapany.
 - Stary, co tak długo? - zapytałem na wstępnie nie dając mu chwili wytchnienia.
 - Przepraszam - wysapał - Muszę ci coś ważnego powiedzieć - wyprostował się i przybrał kamienną minę.
 - O co chodzi? - zaniepokoiłem się jego wyrazem twarzy i wyparowały ze mnie resztki dobrego humoru.
 - Za tydzień nie będziemy się już tutaj widzieli - uciekł wzrokiem gdzieś w bok - Ani za dwa tygodnie. 
 - Czyli... - co? - ...zabierają cię, tak?
Mówiąc "zabierają cię" miałem na myśli "adoptują cię". 
 - Tak i to gdzieś daleko - nadal unikał mojego spojrzenia - Może poznam czeluści piekła... - dodał szeptem.
Z jednej strony mogłem się cieszyć - mój brat znalazł jakąś tam rodzinę i w końcu może się wyrwac z tego miejsca, na które tak mi ciągle narzeka. Z drugiej będziemy oddaleni od siebie o kilkaset kilometrów. Bez możliwości jakiejkolwiek komunikacji... 
 - Cieszysz się? - zapytałem wprost. Szczerze nie chciałem mu po mnie poznac, że mi przykro. Wolałem żeby Victor zapamiętał mnie jako raczej osoba radosna. Wolałbym aby każdy tak o mnie myślał!
 - Wydają się w porządku - wzruszył ramionami i na mnie spojrzał - Tylko my... - podrapał się nerwowo po karku - ...raczej się już nie spotkamy. - spojrzał w niebo zakłopotany - Wybacz, muszę już iśc, wymknąłem się niepostrzeżenie i muszę wracać zanim ktoś zauważy.
Westchnąłem teatralnie i zanim się odwrócił, złapałem go za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie, tak by wpadł w moje objęcia (rety, to pewnie pedalsko wygląda).
 - Chyba nie zapomnisz o mnie z dnia na dzień? - zapytałem głupio.
 - Zwariowałeś?! - oburzył się i spojrzał na mnie jak osobę, która przed chwilą złożyła mu propozycję napadu na burdel - Jesteś niezastąpionym bratem.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
 - Żegnaj.
Po tych słowach każdy z nas poszedł w swoją stronę.




CDN...

 rety, przepraszam za tak małą aktywnośc, ale choroba, nadrabianie lekcji i tak dalej... do następnego :3



Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...