niedziela, 26 lutego 2017

Dni z życia CreepyPast 18


Z punktu widzenia Tobyego...
 - Puszczaj mnie, ty śmieciu! - wrzasnął szatyn, usiłując wyrwać się z uścisku lalkarza. Nie wyszło mu to na dobre, gdyż już po dwóch sekundach Puppet sprzedał mu siarczystego liścia, tym samym chłopak upadł. 
 - Więc...? - westchnął lalkarz wyraźnie tracąc cierpliwość. Pewnie by pokazać im swoją wyższość zaczął unosić się z dwadzieścia centymetrów nad ziemią. 
 - K-Kally... - odpowiedział niepewnie chłopak łapiąc się za policzek.
 - Nic mu nie mów! - warknęła dziewczyna, za co mój kolega skarcił ją wzrokiem.
 - Źle na tym skończycie - warknął podirytowany - Proponuję współpracować. 
Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę, jakby odpowiedź na pytanie było kwestią życia i śmierci, po czym przedstawiła się:
 - Luna. A to mój brat.
 - I nie można było tak od razu? - lalkarz uśmiechnął się i opadł na ziemię - Czego tutaj szukacie? I dlaczego się na nas rzuciliście?
 - Chcemy po prostu znaleźć naszego brata - dziewczyna spokojniej odpowiedziała, więc powoli ją puściłem, aby wstała z ziemi - A zaatakowaliśmy dlatego, bo myśleliśmy, że współpracujecie z tamtą dziwną istotą.
 - Dziwną istotą? - wtrąciłem - Można jaśniej?
 - A co tu dużo mówić... - zaczął Kally - Przypomina mężczyznę, jest bardzo wysokie, nosi jakiś garnitur i to coś jakby nie miało twarzy...
Slenderman, przyszło mi na myśl. Ale co mogliby mieć ze sobą wspólnego? Po minie Puppeteera odczytałem, że połapał się o kogo chodzi, mimo że starał się to ukryć przed nimi. 
 - Okay, okay - przytaknąłem - To teraz powiedzcie o co wam chodzi z tą "współpracą z tym czymś".
 - Kiedy to nas łapało było z tym jeszcze dwie osoby - odpowiedział szatyn - jeden miał maskę, drugi kaptur, więc nie widzieliśmy ich twa...
 - Kally! - warknęła jego siostra - Nie mów im tak dużo! Zresztą, teraz wy! Nie znamy waszych imion!
 - Toby.
 - Puppeteer. Zadowoleni?
 - Dlaczego tamto miało was łapać? - sprowadziłem temat na bezpieczniejsze tory.
 - Skąd mamy wiedzieć, półgłówku?! A właściwie i tak wam już niczego nie powiemy! - dziewczyna aż prosiła się o wpierdziel. I to porządny.
 - Bo może byłbym w stanie pomóc.
Na tą wiadomość wszystkich z automatu zamurowało. W końcu nie codziennie komuś kto chciał cię najpierw zabić ofiaruje się pomoc. Ale oni najwyraźniej mają jakiś związek z moim panem i być może z ukrywaną przez innych tajemnicą. A ja zrobię wszystko aby poznać ukrywaną prawdę. 
 - Pomóc?! - wykrzyknął brunet - Im?! 
 - Uspokój się trochę... - westchnąłem - Wiem co robię.
 - Najwyraźniej nie - odwrócił się na pięcie - Ja wracam do domu, a ty się tu z nimi targuj. W razie czego powiem, że nic ci nie grozi. Pasuje?
 - Pasuje. - ledwo to wypowiedziałem, a on już żwawym krokiem oddalił się.
 - To na czym mogłaby polegać ta twoja pomoc? - zapytała Luna - I skąd mamy mieć pewność, że czegoś nie knujesz? Może po prostu chcesz nas zwabić w sidła tej istoty?
 - To dlatego... - szukałem jakiejś przekonującej wymówki - miałem już styczność z tą istotą.
Oboje nagle jakby wytężyli wszystkie swoje zmysły by nie przegapić ani jednego mojego słowa.
 - Wiem, że nazywa się Slenderman, a tamci dwaj to jego pomocnicy - zrobiłem krótką pauzę - Chcieli mnie zabić z jakiegoś powodu i tak długo się ze mną użerali, że ostatecznie zawarliśmy pewien pakt. Oni mi dają bezpieczeństwo, a ja zbieram dla nich informacje. 
 - Czyli dla niego współpracujesz.
 - Raczej przymusowo, ale nie ma nade mną pełnej kontroli. Za to ja wiem o nich o wiele więcej i mógłbym wam pomóc odnaleźć waszego brata i ukrywać się przed nimi. 
 - Ale pewnie nie za darmo...
 - Możemy rozliczyć się później - uśmiechnąłem się głupio - Zapewniam, że ceny za moje usługi nie są drogie.
 - Daj nam chwilę - Luna i Kally odwrócili się tyłem do mnie i zaczęli między sobą szeptać. Po kilku minutach w końcu podjęli decyzję.
 - Niech ci będzie - oznajmił chłopak - Przyjmujemy twoją pomoc.
 - Świetnie - kąciki moich ust uniosły się - Zacznijmy od tego jak tu się znaleźliście, ile tu jesteście, jak uciekliście... - tak wiele pytań.
Rodzeństwo chcąc nie chcąc opowiedziało mi swoją historię. Pewnego dnia, który zapowiadał się tak jak inne zwyczajne dni, domostwo zauważyło zniknięcie jednej z sióstr. Myśleli, że po prostu się bawi w chowanego i wtedy pojawili się oni, ci "współpracownicy tej istoty". I mimo, że mieli przewagę liczebną, po prostu nie dali im rady. Tamta dwójka natychmiast się z nimi poradziła, związała i zaciągnęli właśnie tutaj, ale gdy chwilowo ich zostawili, załatwić jakieś sprawy, uciekli im. )Akurat w tym momencie historii miałem ochotę opierdzielić Maskyego i Hoodiego za takie kretyństwo. ) Właśnie wtedy uciekli, ale cóż, jak to bywa, rozdzielili się. A tkwią w tym miejscu niespełna dwanaście godzin. 
Szczerze mówiąc, przy nich czułem się jak pasterz pilnujący swoich owieczek. Bezbronnych i zagubionych owieczek. Ale teraz trzeba dla nich znaleźć jakieś schronienie. I gdzie takich usadzić?

Z punktu widzenia Nicka...
 Zapowiadała się kolejna ekscytująca noc, czyli jak zawsze polowania jak na kanibala przystało i szwędanie się w celu spotkania jakiejś zagubionej duszy. Skroll po kolejnej porażce chodzi tak ekstremalnie wnerwiony, że teraz każdy chce jak najszybciej opuścić fabrykę nim zacznie się na kimś wyżywać. Dzisiejszej nocy to Chess nie miał wiele szczęście i został brutalnie pobity. Może bym się roześmiał, gdyby nie to, że panicznie bałem się zwracać na siebie jego uwagę. Uciekłem zaraz gdy zapadł zmrok, wraz z resztą. Na swej codziennej drodze do miasta spotkałem dość... ciekawego osobnika. Chłopak, na oko osiemnastka, choć jego wiek umysłowy zatrzymał się na gimbazie. Biegał między drzewami w kółko, wykrzykując coś niezrozumiałego dla mnie i wymachiwał... kij? Patyk? Pręt? Uj wie co ten cudak trzymał. Lekko rozbawiony tą sytuacją zaczaiłem się za drzewem, czekając. Gdy zatrzymał się by trochę odsapnąć, ruszyłem na niego z prędkością światła, ugadzając go między łopatki swoimi ostrymi pazurami. Chłopak jęknął z bólu i upadł na kolana. Ale niemal natychmiast odwrócił się i uderzył mnie tamtym kijem w żebra, czego się nie spodziewałem, bo zazwyczaj większość mojego jedzenia jest bardzo oszołomiona po takim ciosie. Przynajmniej nie był na tyle silny aby mi zrobić krzywdę.
 - Z-z-zzz - jęczał coś - zombi!
 - Co? - roześmiałem się. Najwyraźniej był pod wpływem narkotyków.
 - Ratunku! - wykrzyknął i ponownie uderzył mnie kijem w biodro. Gdy chciałem się na niego rzucić, wbił mi je w brzuch. Wielkie dzięki, że końcówka jego broni nie była nawet zaostrzona, ale i tak bolało jak diabli. W przeciwnym razie przebiłby mnie na wylot. A i tak miałem ochotę zwymiotować na niego resztki wczorajszego "jedzenia".
 - I-idź sobie! - okazało się, że był na tyle silny, aby "rzucić" mną za siebie. Obiłem się o ziemię plecami z głuchym hukiem i jęknąłem cicho. Nim zdążyłem wstać, chłopak już uciekał ile sił w nogach. Zaklnąłem i podniosłem się na równe nogi, goniąc za nim. Był zadziwiająco szybki. I nie wiadomo czy miałem się cieszyć, że moja ofiara stanowi dla mnie w końcu jakieś wyzwanie, czy złościć, bo muszę się trochę pomęczyć o mięso, w którym pewnie płynie zakażona krew. Swoją drogą ciekawe, czy będę naćpany.
Dogoniłem osobnika w krótkim czasie, przygwożdżając go swoim ciałem do drzewa. Szarpał się i wyrywał, bił i szczypał, ale na nic, bo on w porównaniu do mnie był chudziną. Nie spiesząc się w ogóle, zanurzyłem zęby w jego lewym ramieniu. A raczej chciałem. Chciałem wgryźć się aż do kości, ale ledwie z jego rany uleciała krew, a musiałem przerwać, gdy spostrzegłem palrizator w jego dłoni. Odskoczyłem na metr, patrząc na przerażonego do szpiku kości chłopaka. Zastanawiało mnie, dlaczego od początku mnie tym nie wykończył.
 - Nie zbliżaj się! - wrzasnął - Usmażę cię!
Poklepałem się po kieszeniach i, cholera, nie mam przy sobie żadnej broni. Co robić, co robić?
W pewnym momencie po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Zaciskał zęby z całej siły, starając się powstrzymać płacz. Bez skutku. Płakał trzęsąc się, a ja stałem na przeciwko niego nie mając pojęcia co zrobić.
*buuurczy*
Nieznośny głód dawał o sobie znać. Postawiłem krok w jego stronę. Zrobił krok w bok, stając obok drzewa.
 - Nick! - usłyszałem znajomy głos jednego z nas. Spojrzałem w lewo, szukając wzrokiem zarys ludzkiej sylwetki w tych ciemnościach, jednocześnie pilnując tamtego świra. Dostrzegłem postać kilka metrów od nas. Nie widział chłopaka, bo był zasłonięty przez drzewo.
 - Co tam robisz? Choodź, razem coś złapiemy - znowu ten głos.
Właściwie mógłbym go przywołać i byśmy we dwójkę rozprawili z tym gostkiem, ale czy było warto? Z moich własnych doświadczeń wiem, że ćpuny smakują okropnie, poza tym ten miał palarizator, jeden zły ruch, a już smażylibyśmy się. Po krótkim namyśle stwierdziłem, że nie opłacało by się. Możecie mnie nazwać tchórzem, ale trudno.
 - Już idę! - powoli ruszyłem w kierunku postaci, nie spuszczając wzroku z nadal zdenerwowanego chłopaka. Najwyżej kiedyś się nim zajmę.




         cdn

1 komentarz:

  1. Rety, przez luty znowu sobie narobiłam zaległości :/. Lecę nadrabiać!

    OdpowiedzUsuń

Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...