czwartek, 28 kwietnia 2016

Dni z życia CreepyPast 22



*kilka dni później...*

Z punktu widzenia Toby'ego...
Przez ostatnie kilka dni wszyscy zachowywali się dziwnie. Znaczy... my zawsze się tak zachowujemy, ale ta dziwność była wyjątkowa. Wreszcie zrozumiałem dlaczego. Gdy tylko wszedłem do domu - bo Masky mnie wysłał na poszukiwanie nieistniejącej wiewiórki - było kompletnie ciemno.
 - Niespodzianka! - wykrzyknęli wszyscy, gdy rozbłysło światło.
Stałem tam jak kołek z dwóch powodów. Pierwszy: światło mnie oślepiło na jakiś czas. Drugi: byłem zszokowany tą niespodzianką. Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
 - Skurczybyk, powstrzymuje się od płaczu... - palnął ktoś głośno i żeby go zagłuszyć, zaczęli śpiewać 100 lat... Gdy skończyli, zacząłem się śmiać.
   Przyjęcie urodzinowe było udane, mimo że połowa nas już dawno odpadła i śpi na żyrandolach, czy jeszcze gdzie inndziej... Do tego gofry pierwsza klasa. Wnet ktoś zasłonił mi oczy dłońmi.
 - Zgadnij kto - powiedział ktoś stłumionym głosem.
Po BARDZO długim czasie zgadywaniu, w końcu sam się ujawnił. To był Jeff, a właściwie to co z niego zostało. Wyglądał jak... jak.. jak szmaciarz...
 - Surprise! - wykrzyknął - Wszystkiego najlepszego, stary! Udało mi się zdążyć!
Potem piliśmy jeszcze przez dłuuugi czas. Nawet Hoodie sobie nieźle popił, a że ma słabą głowę, odpadł jako pierwszy... Jak wspominałem wcześniej, połowa odpadła. Kiedy było już parę minut po północy, Ben - mocno rąbnięty - zaczął z własnej woli napełniać wannę wodą i do niej wskakiwał. Mówił coś, żeby przezwyciężyć strach... Zaraz po tym usunąłem, a raczej alkohol mnie uśpił. Około dziesiątej obudziłem się na takim kacu, do tego wtulony w ramię Kagekao na podłodze. Powoli podniosłem się z podłogi. Dom był w opłakanym stanie - firanki poszarpane, dwa okna wybite, a kanapa przewrócona. Na niej wylegiwał się Liu. Jeff tradycyjnie na schodach. Zacząłem po kolei wszystkich budzić. Ben przeżył szok, kiedy odkrył, że jest cały przemoczony.
 - No to trochę popiliśmy... - oznajmił Kasper wyjmując z lodówki paczkę papierosów - Ktoś z nas pali?
 - Spójrz na to... - powiedziała Alice wskazując na Helena. Miał na sobie same spodnie, a na jego brzuchu pisało: "im pregnat". Kiedy wszyscy już stali na nogach, a właściwie udawali, że umieją stać, zabraliśmy się za sprzątanie. Największym problemem stanowiły wybite szyby. Usunęliśmy pozostałe kawałki szkła i stawiliśmy tam styropian (nie pytajcie skąd go mamy). Po wszystkim, wszyscy rozbiegli się do pokojów. Wszyscy, oprócz mnie, bo zachciało mi się spaceru po lesie. Tak, miałem kaca i ledwo ogarniałem, ale to co widziałem nie mogło byc moimi przewidzeniami. Widziałem dwóch walczących kolesi. Chwiejnym krokiem ruszyłem w ich stronę i trafiłem toporkiem w jednego... Osunął się na ziemię martwy.
 - Co ty...? - zaczął tamten, ale nie skończył. Rzucił się w moją stronę i odepchnął na bok. Gdyby nie on dostałbym "latającym nożem". Czy one to jakieś bumerangi? Oboje wstaliśmy i mierzyliśmy siebie wzrokiem. Nieznajomy miał czarne jak węgiel oczy, takie same rozczochrane włosy i rumieńce od zmęczenia pewnie.
 - Co tutaj robisz? - warknął.
 - Zabijam go - wskazałem na leżącego.
 - Sam bym sobie z nim poradził!
Zaskoczyła mnie jego podstawa. Widok umierającego go nie ruszył? Jest mordercą? Na sto procent!
 - A tak w ogóle to Toby jestem - przedstawiłem się - Ticci Toby.
 - Milan - powiedział po chwili - No to co tu robisz?
 - Spaceruję, nie widac?
Staliśmy w milczeniu dłuższą chwilę. W końcu zadał niespodziewane pytanie:
 - Jesteś pijany?
 - Wczoraj trochę popiłem, a dzisiaj mam kaca... więc, tak jakby...
Milan zrobił minę pedofila, co trochę mnie zaniepokoiło. Wtedy ja wyskoczyłem z dziwnym pytaniem:
 - Jesteś gejem?
 - Jestem bi.
 - Dlaczego z nim walczyłeś?
 - Bo mnie po prostu wkurzał - uśmiechnął się szyderczo.
 - A teraz mi powiesz, że go zgwał...
 - Zamknij się! A poza tym będę robił co chcę!
Podniósł swój nóż z ziemi i schował do kieszeni dresów. Odwrócił się do mnie plecami i odszedł, jak gdyby nigdy nic. To zabawne, że wtryniasz się w środek bitwy, zabijasz przypadkową osobą, a z drugą ucinasz pogawędkę i kacu i orientacjach. Wydawał mi się dziwnie znajomy. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do domu. Tak, zabijanie to dla mnie codziennośc. Tam droczyłem Masky'ego swoim tekstem: "HEY MASKY" za tamtą nieistniejącą wiewiórkę. Po torturach położyłem się spac na środku podłogi w korytarzu. Już nawet nie będę szukac swojego pokoju.



CDN...

Przepraszam że tak krótko! Nie miałam czasu i w ogóle... ale mam nadzieję, że się wam podobało. Napis Helena i pytanie Toby'ego... ( ͡° ͜ʖ ͡°) ( ͡° ͜ʖ ͡°) ( ͡° ͜ʖ ͡°)
 Wszystkiego najlepszego Toby i mnie! xD
No i wam, Koszmarki, tak bez okazji ^^

Zapraszam też do odwiedzanie TUTAJ ^^ Tym razem o niego zadbam xd

wtorek, 26 kwietnia 2016

Dni z życia CreepyPast 21


Z punktu widzenia E.Jack'a...
Kiedy tylko znalazłem się w swoim pokoju, runąłem na łóżko wyczerpany. Przynajmniej mamy z tego jakiś morał - nigdy nie zgadzaj się na jakiekolwiek propozycje no-life'ów. NIGDY. Oni mówią innym językiem, kompletnie obcy dla kanibali i innych morderców. Nie minęła chwila, a Silver wpadł (wleciał?) jak szalony z krzykiem:
 - Jack, mamy problem!
 - Jaki problem? - zabrzmiałem jak zalany dres.
 - Problem!
Powoli wstałem i podążyłem za jego głosem.
 - Widzisz to?! - jego głos drżał.
 - Co mam widzieć?! - zdenerwowałem się i zacząłem machać łapami, by cokolwiek "zobaczyć".
 - Co tutaj się stało? - usłyszałem śmiech Kaspera - Ktoś składał ofiary beze mnie?
 - Właśnie nie wiemy...
 - Tylko kto to zrobił i jak to zrobił.
 - Chłopaki... - przerwałem - Ja nadal nie rozumiem...
 - Spójrz, wszędzie krew... - kontynuował Kasper.
 - Ludzie... - marudziłem.
Ich rozmowa trwała nadal, więc zostawiłem ich samych. Raczej nie będę tam potrzebny. Wróciłem do pokoju i znowu padłem na łóżko.


Z punktu widzenia Kagekao...
Zaledwie w ciągu kilku sekund cały dom stał na nogach. Szybko rozległa się wieść, że było włamanie i pobicie naszych dwóch komputerowców. Oczywiście Hoodie się nimi zajął. Oprócz tego, że dość długo byli nieprzytomni i mieli kilka siniaków. Red i Ben byli cali. Prawie nikt się nie przejął ich stanem. W końcu co poważnego mogłoby się stać osobom, które i tak są martwe? Kiedy zjawił się Slenderman, ocenił całą sytuację, po czym stwierdził, że to Skrollversi. No co on nie powie... Kiedy tamci doszli do siebie, zostali przez niego wypytani, po czym stwierdził, że osoba która to się włamała nie stanowi żadnego zagrożenia, a nawet nie poznał, że jest na terenie Slenderversów. Potem wszystko się uspokoiło. Największy problem mieli Silver, Ben i Red - w końcu ich pokój i komu chciałoby się sprzątać tą całą krew? Właściwie szkoda, że nie wino. Postanowiłem zrobić sobie mały parkour w lesie. Na miejscu zacząłem "wbiegać" na drzewa, skakać z jednego na drugie i inne triki. Moją zabawę przerwał głuchy huk. Poszedłem sprawdzić co spowodowało ten hałas. Głęboko w lesie była dwójka chłopców, dałem im po 13 lat. Mieli petardy. Po wykończeniu części z nich, jeden się odezwał:
 - I co? Nikogo tu nie ma!...
 - A podobno w tym lesie mieszkają mordercy... - odezwał się drugi.
 - Mówiłem, że to bujda, a ty głupi jeszcze się bałeś. Gdyby ktoś naprawdę tutaj był, już dawno by tu się zjawił od tych petard.
 - Chodźmy stąd.
Chłopcy odwrócili się napięcie i zmierzali przed siebie. Zaśmiałem się cicho i przygotowałem szpony. Podszedłem do nich nieco bliżej, po czym naskoczyłem na szatyna, przecinając mu plecy. Chłopak zawył z bólu i padł na ziemię. Drugi - brunet - nie mógł się ruszyć na mój widok. Zaśmiałem się na całe gardło Kekekeke. Wreszcie odzyskał przytomność i krzyknął z przerażeniem. Już miałem zaatakować, gdy nagle naprzeciw mnie wyskoczył Kreis.
 - Zostaw go! - krzyknął zasłaniając się rękami.
 - Co do?!... - z trudem zatrzymałem atak.
Tymczasem chłopak korzystając z okazji, uciekł, zostawiając kolegę samego.
 - To ty robisz?! - spytałem zdenerwowany.
 - Bronię mojej owieczki. - odparł spokojnie.
 - Owieczki?! Dałeś mu nawiać!
 - Już Ci tłumaczę. Prowadzę taki mały eksperyment. Testuję ile potrzeba, by taki nastolatek doprowadził do samobójstwa...
 - Testujesz jego wytrzymałość?
 - Można to tak nazwać.
 - Po co to robisz?
 - Po prostu się nudzę. Teraz nie ma żadnej bandy, której strzelił do głowy pomysł pójścia do lasu... a tylko tutaj czuje się beztrosko i robię co chcę.
 - Właściwie to co mu już zrobiłeś?
 - Na razie to tylko obserwuję. Dopiero jutro miałem przystąpić do ataku, ale widział już jak jego kolego umiera.. Niezły start, co?
 - Nawet nie będę próbował Cię zrozumieć - odwróciłem się do leżącego szatyna, rozpoczynając serię tortur. Kiedy umarł, bez słowa poszedłem do domu. Ten cały eksperyment Kreisa jest dziwny, lecz interesuje mnie jego finał.


Z punktu widzenia Red...
Po długich godzinach sprzątania, w końcu opadliśmy na łóżka zmęczeni. Nie ma to jak zostać pobitym do nieprzytomności, a potem ścierać czyjąś i swoją krew ze ściany, podłogi i parapetu. Nawet Ben nie miał ochoty na gry. Po jakimś czasie wypoczywania, zaszedłem do Tobyego i Liu, sprawdzić jak radzą sobie z... ojcostwem? Tak, to odpowiednie słowo.
 - Red! - krzyknął dzieciak na mój widok.
Klęknąłem na kolano i rozłożyłem ręce:
 - No chodź do braciszka Red'a! - zachęcałem.
Vincent powoli wstał i zrobił parę kroków w moją stronę. Gdy był wystarczająco blisko, podniosłem go na ręce. Nawet go polubiłem, z resztą jak wszyscy. No może prócz Ben'a. A szkoda, bo byłby z niego taki dobry brat. Nagle Vincent zaczął się wyrywać i pokazywał dziwne ruchy.
 - Chyba chce Ci coś powiedzieć - odezwał się Liu.
 - Pewnie chce gofry! - krzyknął Toby szczęśliwy.
Dziecko zaczęło wskazywać palcem na różne strony, więc postanowiłem z nim iść tam, gdzie mnie prowadzi. I tak trafiliśmy przed telewizorem. Postawiłem Vincentego, który natychmiast znalazł pilot klikał przypadkowe przyciski. Pomogłem mu to włączyć i wybrałem jakiś kanał z bajkami. Wtedy jak na zawołanie pojawiła się Sally. Dzieci usiadły na kanapie i zajęły się oglądaniem.
 - Właściwie to nic ci nie jest? - spytał Liu.
 - Myślałem, że już nikt nie zapyta! - zaśmiałem się - Mnie i Benowi nic nie jest. W końcu i tak jesteśmy martwi.
Na te słowa Toby wziął zamach i uderzył mnie w kark.
 - To że nie żyjemy, nie znaczy, że nie czujemy! - warknąłem oddając mu.
 - A ja nie! - oświadczył szczęśliwy i na dowód chciał się uderzyć w głowę, ale Liu go powstrzymał.
 - Wiemy... - odparł - Nie musisz poka... - przerwał, gdy spojrzał na kanapę - No dobra, gdzie on znowu jest?
Podążyliśmy za jego wzrokiem. Vincenta i Sally nie było. Straszne ruchliwe to dziecko... Po długim czasie poszukiwań znalazł się na udawanym przyjęciu u Sally. Uspokojeni, zostawiliśmy ich tam, nie przerywając im zabawy. W końcu wierzymy, że Sally jest odpowiedzialna i potrafi zadbac o Vincenta... Przynajmniej tylko ta dwójka tak uważa, bo ja nie mam do niej zaufania. Nagle ktoś mnie złapał za ramię. Gwałtownie się odwróciłem. Tylko E.Jack próbował ustalic kim jestem...
 - Ej, Puppet, to ty? - zapytał.
Zrobiłem faceplama. Żeby tak się pomylic...
 - Red - powiedziałem i ruszyłem w stronę mojego pokoju, ale on mnie zatrzymał.
 - Możesz mi wytłumaczyc, o co w tym wszystkim chodzi?
Powiedziałem mu dokładnie wszystko, co się stało wczoraj i skąd było to całe zamieszanie.




CDN...

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Dni z życia CreepyPast 20


Z punktu widzenia Bena...
Ten nasz wypad na miasto okazał się totalną klapą. W kinie nasz thiler okazał się jakimś badziewnym romansem, bachory wytykali nas palcami, bo kto normalny ubiera czapkę z daszkiem w zimny dzień bez słońca? Do tego gry były w ciul drogie, Mike stracił całą swoją "wypłatę". I jeszcze do Victora przypierdzieliła się jakaś grupa i zaczęli wyzywać od bezdomnych i brudasów. Pobiliśmy się na środku ulicy i zrobiliśmy "małe" zamieszanie. Zostawiliśmy tamtych idiotów daleko w tyle. Kiedy byliśmy już w lesie, bracia się pokłócili i to ostro. Czułem się jak cień. W końcu zostawiłem ich tam samych. Dopiero w domu zorientowałem się, że przez ten cały czas leciała mi krew z nosa. Ach, ta moja opóźniona reakcja. Wytarłem chusteczką z łazienki i miałem udac się do pokoju, gdy nagle potknąłem się o tą małą, głupią, cholerną gnidę... To taki pasożyt. Głównie kobiety je mają. Ale szybko się z nimi zaprzyjaźniają i kupują ubranka, nawet je karmią! Pasożytami się zajmują! I je nazywają! Nasza gnida nazywa się Vincent. Bardzo szybko zamieszał wszystkim w głowach i się tu zadomowił. Lekko podirytowany wstałem, otrzepałem się z kurzu, a to coś złapało mnie za stopę. Parsknąłem coś pod nosem i posłałem temu czemuś spojrzenie niczym z horroru. Młody szybko się rozpłakał, przez co zwabił do siebie Sally, Jane, Liu i Zero. Dostałem opieprz za "zmącanie się", głównie od dziewczyn. Ech, ten ich instynkt macierzyński... Udałem się do pokoju. Tam E.Jack w najlepsze grał z Red'em. A raczej przysłuchiwał się. Silver jak zwykle siedział w kącie.
 - Ej, ja jeszcze nie umarłem - zażartowałem - Nie musisz mnie zdradzać.
 - Umarłeś... - odparli razem wszyscy.
 - Przypominam, że wy też nie jesteście żywi.
 - Ale mi pika! - dodał Jack kładąc dłoń na sercu.
 - Tak, Jack, tobie pika.
 - Ej, może gdzieś wyjdziemy? - wtrącił dodąt nic nie mówiący Silver - Mam dość tu tak siedzieć.
Wszyscy pokierowali na niego wzrok, a raczej prawie wszyscy. Kto by się spodziewał, że taki jak on chce wyjść ze swojej kryjówki? Silver przechylił nieco głowę na bok.
 - Ja tam nie idę - powiedziałem - Mam dość na dzisiaj. Poza tym muszę wracać na cleverbota. Nie mogę przecież wyjść z wprawy z zabijania.
 - I ty to nazywasz zabijaniem... - powiedział Jack, obracając w dłoniach swój skąpiel.
 - EJ! Ale doprowadziłem do samobójstw!
 - Trudno o to, żebyś zamordował kogoś własnoręcznie.
Przez parę minut kłóciliśmy się o nasze "style zabijania". Skończyło się na tym, że wyszli zostawiając mnie samego. Uśmiechnąłem się do siebie i zająłem wbijaniem kolejnych poziomów. Po BARDZO długim czasie, usłyszałem skrzypienie drzwi. Rzuciłem wzrokiem. Były tylko lekko uchylone. Pewnie wiatr... pomyślałem i wstałem by je zamknąć, po czym wróciłem do gry. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. W końcu zmusiłem się na oderwanie wzroku od monitora. Po pokoju w najlepsze chodziła sobie ta mała gnida, Vincent. Westchnąłem i wziąłem to na ręce, po czym poszedłem z nim do Jeff'a. Drzwi otworzyłem mocnym kopniakiem.
 - Jeff! - wrzasnąłem - Pilnuj swojego bachora!
 - Nie ma go - powiedział Toby podchodząc - Jest na misji u Zalgo - wtedy przejął ode mnie dzieciaka.
Zamknąłem drzwi i powędrowałem z powrotem do pokoju. Kącik małego no-life... powiedziałem sobie w myślach, zapisałem nieskończoną grę i otworzyłem okno. Stanąłem do niego tyłem i oparłem się o parapet. Matko, czy no-life zawsze mają taki bałagan w swojej "pracowni"? Ostatecznie przełamałem się, by pozbierać te puszki coli i pudła od pizzy... Zszedłem z nimi na dół i wyrzuciłem do śmieci, po czym poszedłem szukac E.Jack'a, Silver'a i Red'a. Cholernie bez nich nudno. Spacerowałem tak po lesie, ale bez skutku. Odwiedziłem jeszcze parę okolic i wróciłem do domu. Nim dotarłem, było już ciemno. Wparowałem do swojego pokoju. Ich nadal nie było. Zamknąłem okno, bo przez ten czas zrobiło się zimno. Gdy tylko dotknąłem parapetu, poczułem, że jest mokry. Wzdrygnąłem się i wytarłem dłonie o spodnie. Zapaliłem światło i stanąłem jak wyryty. Pod oknem była czerwona kałuża... krwi? W pokoju były również czyjeś krwawe ślady, prowadzące w ciemny kąt pomieszczenia. Cofnąłem się, by zapalic światło..


Z punktu widzenia Domino...
Stałem tam jak wyryty. Wiedziałem, że zaraz zostanę odkryty. Moim jedynym wyjściem był atak. Ścisnąłem mocniej krwawiące ramię i ustawiłem się do pozycji bojowej. Gdy tylko rozbłysło światło, rzuciłem się na chłopaka, zatykając mu usta ręką i mocno uderzyłem go w skroń. Blondyn tylko zachwiał się na nogach i ugryzł mnie w dłoń. Powstrzymałem się od krzyku. Z mojego ramienia dosłownie wylewało się morze krwi, a jeszcze od tamtego uderzenia bolało bardziej. Ponownie uderzyłem go w głowę łokciem, ciągle zatykając mu usta. Przycisnąłem chłopaka kolanem do ściany i uporczywie uderzałem w głowę, aż padł. Ściana była zalana krwią. Rozejrzałem się po pokoju i podszedłem do szafy. Wyciągnąłem z niej jakąś koszulę, podarłem i z trudem obwiązałem krwawiące ramię. Muszę się stąd wydostać. Jeśli wyjdę przez okno narobię hałasu, a jeśli wyjdę "normalnie", ktoś zauważy. Jedynym dobrym rozwiązaniem byłoby przeczekać parę godzin, aż wszyscy zasną, ale ktoś mógł w każdej chwili tu wejść. Jestem w szarej dupie. Nagle ktoś z tamtej strony zaczął szarpać za klamkę. Zgasiłem szybko światło i schowałem się w kącie pokoju. Drzwi otworzyły się z hukiem..
 - Wróciłem! - wtedy zapalił światło - Silver i Jack jeszcze zos... Ben?!
Podbiegł do -pewnie już nieżyjącego - chłopaka, którego to nazwał Ben. Nie zauważył mnie. Cały czas potrząsał kolegą, by go obudzić. Był nim tak zajęty, że nie widział jak zamknąłem drzwi. Na ten dźwięk wzdrygnął się. Szybko zatkałem mu usta ręką i dałem kilka solidnych ciosów w głowę. Padł od razu. Nawet nie próbował się bronic. Mówił coś o Silver'ze i Jack'u, więc będzie trzeba pozbyc się jeszcze dwóch. Przez jakiś czas kręciłem się nerwowo po pokoju, jakby w ogóle nikogo nie było. Nasłuchiwałem każdego, chociażby najmniejszego szmeru w tym domu. Po cichu wyjrzałem na korytarz. Nikogo nie było tu, ani na dole. Teraz mam szansę. W szybkim tempie znalazłem się na dole. Już miałem stąd uciekać, kiedy nagle na kogoś uderzyłem.
 - Co jest? - spytał ten ktoś. W tej chwili jakieś szklane naczynie z wielkim hukiem rozbiło się o podłogę. Na oślep machnąłem jedną z moich kart i podbiegłem do wyjścia. Wyparowałem z mieszkania i jak najprędzej uciekłem do lasu. Nie mogłem pobiec do fabryki, przecież drogę zagradzają mi gliny, a poza tym tam jest Skroll - zabije mnie jeżeli się dowie, że z taką łatwością dałem się postrzelić. Gdy uznałem, że byłem już wystarczająco daleko od tamtego miejsca, zwolniłem nieco bieg. Po jakimś czasie usiadłem zmęczony pod jakimś drzewem, zgiąłem nogi i oparłem czoło o kolana. Tu raczej nikt mnie nie znajdzie. Ech, te pozory...
 - Kogo my tu mamy? - usłyszałem znajomy śmiech - No proszę! Domino w tarapatach! Kto by się spodzie...
 - Zamknij się! - warknąłem.
Przede mną pojawiła się postac Kreis'a. Jak zwykle, z twarzy nie schodził mu złowrogi uśmiech.
 - Pewnie znowu dałeś plamy - zaśmiał się ponownie.
 - Morda, Kreis! - syknąłem - Nie twoja sprawa!
 - Jako były członek waszego Versu chyba mam prawo wie...
 - Nie masz! - przerwałem mu - A teraz wypad!
 - Bo co? Bo ty tak chcesz?
 - Lepiej mnie tu zostaw, zanim coś zrobię...
 - Domino taki gwałtowny... - jak zwykle dopisywał mu humor - Bywaj!
Odwrócił się do mnie plecami i zniknął w mroku nocy. Powoli zgrzytałem zębami z bólu od rany postrzałowej. Grunt, że zatrzymałem krwawienie. I tak straciłem zbyt wiele krwi. Nie mam siły na nic..


Z punktu widzenia Clockwork...
 - Dziewczyno, musisz bardziej uważać... - powiedział Toby niosąc mnie do mojego pokoju.
 - Nie widziałam tamtego szkła! - broniłam się - To wina tego, co go rozbił i nie posprzątał!
Chłopak momentalnie się zaczerwienił i spuścił wzrok. Wpatrywał się w moją zabandażowaną stopę, a przynajmniej tak mi się wydawało. W pokoju położył mnie na łóżku i zostawił samą z dziewczynami.
 - Dupek... - burknęła Jane.
 - Co takiego?
 - Mówię o nim... po prostu nie umie zrobić pierwszego kro... aaaaaaaa! - zakryłam jej twarz poduszką, gdyż ten "dupek" jeszcze stał w drzwiach. Nowa współlokatorka, Alice palnęła tylko "Sorry!" i wypchnęła go na korytarz, trzaskając drzwiami. Razem rozpoczęliśmy tortury na Jane za te nikczemne słowa! A mianowicie łaskotki! Zbrodnia idealna! Bolała mnie stopa od skaleczenia, ale dokuczanie tej dziewczynie było warte każdego bólu. Potem ustanowiłam z Alice, że Jane po prostu jest zazdrosna i chcieliśmy jej podsunąć chłopaka. Alice chciała podsunąć jej Hoodie'go. Wredota... Nawet nie zorientowaliśmy się, jak Jane wychodzi gdzieś z Jason'em. No to problem z głowy :)







poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Dni z życia CreepyPast 19

Z punktu widzenia Jeff'a...
Po kłótni z Jane, otworzyłem szeroko okno, by się choc trochę uspokoic. Potem zacząłem rzucac przedmiotami w przypadkowe miejsca nie zważając na nic. W końcu trafiłem jakimś butem w Liu:
 - Jeff, weź się w garśc! - wrzasnął - Powinenieś teraz dowieśc, że nadajesz się do opieki nad Vincentem, a nie wyżywac na butach Toby'ego!
 - Po prostu się odreaguje - tłumaczyłem.
Usiadłem na łóżku i wziąłem Vincenta na kolana. Jak zwykle trzymał swojego pluszowego królika. Oddac go? Nigdy w życiu. Od teraz muszę miec go na oku. W każdej chwili nieuwagi ta wstrętna żmija może tu wparowaci go zabrac. Jane tylko na to czeka, aż popełnię błąd. Szczerze to nie martwię się co będzie za parę lat. Może nawet wyrośnie na mordercę...? Byłoby pięknie! Ale... nie... ona przecież ma mnie na oku... No cóż, co będzie to będzie. Spojrzałem na Toby'ego. Znowu spał.. Od tamtego czasu praktycznie nie wychodzi z łóżka. A mówią, że to ja jestem śpiącą królewną. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Liu wstał i je otworzył. Nim cokolwiek powiedział, do pokoju wparowała Nina, podbiegając do mnie:
 - Wszystko u ciebie dobrze? - spytała z troską - Słyszałam twoją rozmowę z Jane...
 - Każdy słyszał - odparłem - I tak go nie oddam.
 - Wiesz... jeśli tylko będziesz potrzebował pomocy, zawszę możesz zwrócic się do mnie.
Akurat. Nigdy o nic nie poproszę fangirl.
 - Będę o tym pamiętac - skłamałem.
Nina szeroko się uśmiechnęła (jak zawsze), pogłaskała dziecko po głowie i wyszła. Liu zamknął drzwi i wrócił do swojego zajęcia. "Postawiłem" Vincenta na ziemię, trzymając go za dłonie, by nie upadł. Zrobiłem z nim parę kroków, po czym puściłem. Ledwie postawił pięc kroków, a już stracił równowagę, więc złapałem go aby nie upadł. Po kolejnych kilku próbach... i tak się nie udało. Ale hej, jego rekord to aż siedem kroków! Nie zauważyłem kiedy Toby się obudził i się nam przypatrywał. Gdy miałem już rezygnowac, on odezwał się:
 - Źle to robisz - zaczął ochrypłym głosem - Zaraz ci pokażę - wtedy sięgnął do szuflady po pineski i rozsypał je po podłodze. Potem wziął pluszaka Vincenta i umieścił go na swoimi łóżku. Vincent wyciągnął po niego ręce.
 - Nie będzie mógł raczkowac, bo się potni, ale musi tam dotrzec, bo chce odzyskac królika - powiedział.
Usłyszeliśmy plask. To Liu zrobił faceplama. Westchnąłem i posprzątałem pineski, po czym dałem pluszaka dzieciakowi.
 - Idiota - burknąłem.
 - Chcę - wciął Vincent i wskazał na okno.
Lekko się skrzywiłem, bo tam mogła byc Jane. Ale przełamałem się i wyszedłem z nim za dom. Vincent sam wyrwał mi się z rąk i tarzał się po trawie. Zaczął raczkowac w stronę lasu, na szczęście mamy ogrodzenie. Ben trudu można go przeskoczyc, ale on raczej tego nie potrafi (huehuehue). Usiadłem na ziemi, oparłem się o ścianę i obserwowałem jego wyczyny. Zaczął powoli wstawac, opierając się o płot, próbując zobaczyc co za nim jest. Ostatecznie się poddał i poraczkował w moją stronę. Położył mi się na kolanach i zasnął. Zaniosłem go do domu i położyłem na łóżko.

  *TIME SKIP* (czyli miesiąc później)

Jeff postawił na swoim i udało się zatrzymac Vincenta. Przez ten czas nauczył się "bardziej" chodzic (jego rekord to aż dwadzieścia jeden kroków). No i poznał pozostałych domowników. Jedynie Jane jest niezadowolona i... Ben. Cholernie mu podpadł. Sebastian również został, mimo że Smile jest zazdrosny..  Toby rzucił bandaże, ale i tak zostało mu kilka pojedyńczych siniaków. Skrollversi ciągle dają o sobie znac. Nie licząc Soul Taker'a...
*początek kwietnia*

Z punktu widzenia Soul Taker....
Wparowałem do mieszkania, jakbym mieszkał w nim od dawna. Niektórzy przyzwyczaili się już do tego, że wchodzę sobie bez zapowiedzi, ani bez pukania. Wbiegłem po schodach i wparowałem do pokoju Jeff'a.
 - To ja! - krzyknąłem na powitanie - Jeff, zbieraj się!
 - O co chodzi? - spytał ospały, gdyż była dopiero ósma.
 - Jest robota! - wydarłem się i skoczyłem na jego łóżko, i zacząłem skakac - Ruszaj się!
Jeff zaciągnął tylko kołdrę na głowę i odkrył stopy. Zacząłem go szturchac i wydzierac się na całe gardło. W końcu ktoś złapał mnie za ramię i odsunął do tyłu. Ten ktoś wylał na niego wiadro lodowatej wody i krzyknął:
 - Wstań wreszcie, bo ten debil mi spac nie daje! - odwrócił się w moją stronę i przeszył wzrokiem. Dopiero teraz zauważyłem, że to była Alice. Jeff burknął coś pod nosem i niechętnie wygramolił się spod kołdry. W tym czasie dziewczyna wyszła z pokoju. Czarnowłosy leniwie wstał i zaczął ubierac. Zabrał swój nóż i udał się do drzwi:
 - Zróbmy to szybko - ziewnął - Chcę spac.
 - Wątpię - uśmiechnąłem się szyderczo - Samo dotarcie na miejsce zajmuje tydzień.
Jeff spojrzał na mnie tępo.
 - Przez najbliższy miesiąc cię nie będzie.
Czarnowłosy pokierował wzrok na brata, który to spał z dzieciakiem. Ten wyciągnął kciuk do góry:
 - Zajmiemy się młodym - zapewnił.
 - Aż miesiąc? - zwrócił się do mnie - Tak długo?
 - Już byłem na takiej misji i mam doświadczenie - tłumaczyłem - A jeszcze z tobą będzie szybciej.
Burknął coś pod nosem, wyciągnął coś spod swojego łóżka i wyszedł na korytarz. Rzucił coś na pożegnanie i zszedliśmy na dół, gdzie obmył twarz w zlewie i mogliśmy wyruszac. Po jakimś czasie usłeszyliśmy za nami ciężarówkę. Jeff założył kaptur. Złapałem go za nadgarstek i czekałem na odpowiedni moment. Próbował się wyrwac, ale mocno go ścisnąłem. Kiedy tylko pojazd był blisko wskoczyłem na "tył", trzymając się drabinki. Posunąłem się trochę, by starczyło miejsca dla nas dwóch. W takim tempie będziemy w mniej niż tydzień. Odwróciłem głowę stale obserwując okolicę. Po niemalże godzinie musieliśmy wyskoczyc, bo ciężarówka nieco zboczyła z naszej trasy. Czarnowłosy przeturlał się po ziemi, masując odciski na dłoniach. Bez słowa ruszyliśmy w dalszą drogę, wypatrując jakiegoś pojazdu, na który moglibyśmy się "załapac".


Z punktu widzenia Ben'a...
Jak zwykle z rana udałem się do lasu, do Mike'a. Gdy tylko byłem na miejscu, gdzie zazwyczaj się spotykaliśmy, był tam ktoś jeszcze. Chłopak był dośc do niego podobny z mordki. Oprócz tego miał czarne, nieco szpiczaste włosy na żelu, czarne oczy, a ubrany był w wygniecioną skórzaną kurtkę i ciemne jeansy. Miał bladą skórę i był też bardzo chudy. Na dłoniach można było dostrzec niebieskie żyły. Od prawego policzka, przez skronię do ucha miał "różową plamę". W tym właśnie miejscu nie miał włosów.  Podszedłem nieco bliżej. Gałązka trzasnęła pod moim ciężarem, a obaj się odwrócili w moją stronę.
 - O, cześc! - przywitał mnie blondyn - Pozwól że ci przedstawię Victora, mojego brata. Victor, to jest Ben.
 - Cześc - przywitałem się i wymusiłem uśmiech.
Nim Victor zdążył cokolwiek powiedziec, Mike zapytał:
 - Skoro się już wszyscy znamy, to co powiecie na jakiś wypad na miasto?
Skrzywiłem się bardzo. Do tej pory przesiadywaliśmy w lesie, rozmawiając, drząc się na całe gardło, udawając że umiemy śpiewac, trenując ukrywanie się, celując kamieniami do ptaków... czasami też chodziliśmy do jego "siedziby", gdzie jeszcze byli Nathan i Nikki. Czasami Trender. Potrafiliśmy całą noc przesiedziec przed ekranem komputera. Nie bardzo widziało mi się wyjście do miasta, szczególnie z moim nietypowym wyglądem. Mike widząc moje zakłopotanie, dodał:
 - Spokojnie, pożyczę ci soczewki, a na uszy założymy jakąś czapkę...
 - Mi też to się nie uśmiecha... - wtrącił jego brat - Nie możemy po prostu zostac tutaj?
 - Niee! Muszę kupic parę gier i ubrań. Poza tym korci mnie żeby iśc na jakiś film w 3D i zjeśc pizzę... Trender niedawno mi zapłacił, muszę skorzystac!
 - Naprawdę się bez tego nie obejdzie? - naciskał dalej Victor.
 - Nie marudź tak. Mogę wam postawic...
 - Tobie łatwo mówic, bo ciebie tam prawie nikt nie zna!
 - No wiem, wiem, ale chyba nie będziesz się do końca życia ukrywał przed ludźmi, nie?
Mike i Victor jeszcze długo się kłócili, aż ostatecznie blondyn wygrał. Potem przekonywał mnie. Niechętnie się zgodziłem i poszliśmy do jego siedziby (może "ich"?) po soczewki i jakąś czapkę.


CDN


________________________________________________________________________________________

Zadam proste pytanie i oczekuje prostej odpowiedzi - chcecie poznac przeszłośc Mike? Inaczej: Napisac o nim CreepyPastę?

Przepraszam na brak tego C z kreską (wytłumaczenie XD), ale klawiatura się ten-teges zepsuła ):

No to ten, trzymajcie się Koszmarki ^^

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Dni z życia CreepyPast 18


Kwiecień. Wiecie co to znaczy? Tak! Moje urodziny! Party hard!

  A co ze mną?

Aha! I jak mogłabym zapomnieć o urodzinach Tobyego! Jestem cholerną szczęściarą, że urodziłam się 28ego ^^. Jee, podwójny party hard z udziałem gofrów! Kwiecień to naprawdę piękny miesiąc... tyle się w nim dzieje... min. Urodziny moje, Tobyego, i dwóch innych osób z mojej rodziny, urodziny ulubionej gry Ben;a (27-ego), czyli Majora, no i te najgorsze, inaczej spraawdzian szóstoklasisty... piszę go już jutro... no to... trzymajcie za mnie kciuki... szczególnie za język angielski... muszę byc z tego mistrzem! xd.
No dobra, koniec patolenia, łapcie notkę!
______________________________________________________________________________________


Z punktu widzenia Helen'a...
 Właśnie kończyłem mój najnowszy rysunek, przedstawiającego zakrwawionego wilka po szarpaninie. Jeszcze kilka machnięć ołówkiem, a obraz będzie skończony.. niestety, drzwi od pokoju otworzyły się z takim hukiem, że wystraszyłem się i niechcący podarłem kartkę. Mojego wilka... Do środka wpadł Ben i lekko chwiejąc się, usiadł po turecku naprzeciw mnie.
 - Stało się coś? - spytałem próbując ukryć złość.
 - Taaaak... - odpowiedział bełkotliwie i zaczął się kiwać w przód i w tył. Minęło sporo czasu za nim znowu się odezwał, ale na jego słowa zamilkłem:
 - Bo ja... przyszedłem wyznać miłość Helenie... - wtedy przytulił się do mojej nogi - Kiedy ciebie widzę, moje serduszko przyśpiesza..
Skamieniałem, a Puppeteer, który coś czytał teraz wybuchł śmiechem. Skrzat zaczął jeszcze coś mówić, ale bardziej skupiłem się na lalkarzu:
 - Helen... znaczy Helenko, dlaczego kradniesz serca innych?
 - Zamknij się! - wrzasnąłem oblewając się rumieniem - I niby co ja mam z nim zrobić?!
 - Dasz mu kosza? Z nim radź sobie sam, a ja pójdę po Judge..
 - TYLKO SPRÓBUJ A TWOJE WNĘTRZNOŚCI BĘDĄ ZDOBIŁY NASZ POKÓJ.
Wnet do pokoju wpadł L.Jack, popatrzył raz na mnie i na Bena, raz na lalkarza i w końcu się odezwał:
 - O kurdę, przypadkowo dałem mu złe cukierki!
 - Cukierki?! - wywrzeszczałem - Były nafaszerowane kokainą?!
 - Coś w ten deseń. A teraz pozwólcie, że zabiorę go na izbę wytrzeźwień, chyba, że nie przeszkadza wam to, że flirtuje z nogą Helena...
 - PRZESZKADZA.
 - Kekeke, chyba mogę się dołączyć? - nie zauważyliśmy, że za Jack'iem stał Kagekao.
 - NIE MOŻESZ - warknąłem.
 - Ale przecież masz dwie nogi!
 - Zaraz nie będzie miał ani jednej... - powiedział Jack i wycelował szponami w moją stronę. Na szczęście nic mi nie zrobił, tylko złapał Bena, uniósł go jak kota i z nim wyszedł.
 - To teraz masz dwie wolne nog...
Trzasnąłem drzwiami, usiadłem na łóżku i wróciłem do rysowania.

Z punktu widzenia Candy'ego Pop'a...
Gdy pozbierałem się po brutalnym ataku kota, do pokoju wpadł Jack, z Ben'em. Trzymał go co najmniej, jakby mu cukierki w kosmos wystrzelił. Rzucił nim na łóżko i powiedział do niego żeby się stąd nie ruszał, po czym sam udał się do wyjścia.
 - Dlaczego go tutaj przyprowadziłeś? - spytał Jason masując szyję, na której nadal były ślany po sznurku.
 - Niechcący dałem mu zatrute cukierki - zaśmiał się - Żeby nie robił nikomu krzywdy, zaprowadziłem go tutaj, do izby wytrzeźwień.
Ja i Jason wymieniliśmy spojrzenia, po czym zobaczyliśmy w jakim  stanie jest Ben i jeszcze na L.Jack'a, by upewnić się, że on jest zdrowy na umyśle...
 - Nie patrzcie tak na mnie - powiedział Clown - Ja go zatrułem, więc ja go naprawię.
 - Od naprawiania to jestem ja! - wzdrygnął się Jason - Poza tym, gdzie leziesz?
 - Uciekam stąd. Nie będę siedział z tym wariatem. Jeszcze mi coś zrobi, nie będę ryzykował - oświadczył, po czym w pośpiechu uciekł.
Znowu spojrzeliśmy na elfa. Wyglądał raczej na niegroźnego. Cholera wie o czym on myśli... Nim się spostrzegłem, czerwonowłosy wyskoczył przez okno! Rzucił tylko "Ja też nie będę ryzykował!" i mnie zostawił z tym... tym... tym Zajaranym Zbyszkiem. Najchętniej to bym stamtąd uciekł, jak pozostali, ale nie mogłem go tutaj zostawić samego. Kto wie, może zechce podpalić wodę? Trzeba go mieć na oku. Przez długi czas bawił się poduszką (straszne rzeczy z nią wyczyniał), potem zrobił ze mnie konia, a na deser rozebrał górną część garderoby, po  czym wieszał się na firance i udawał Tarzana. Ostatecznie firanka się  zerwała, a Ben skończył poobijany n a podłodze. Nawet się nie zorientował. Nawet tam zasnął. Ostrożnie wziąłem go na ręce, okryłem jego ubraniami i zaniosłem do jego pokoju. Po powrocie wszyscy magicznie wrócili...
 - Jak mogliście mnie tak zostawić na lodzie! - wkurzyłem się.
 - Candy, nie szalej - zaczął spokojnie L.Jack - Przecież jesteś w jednym kawałku.
 - To było niebezpieczne! Wiesz do czego on jest zdolny pod wpływem narkotyków?!
 - Wiem, przecież nie raz widziałem go w akcji.
Warknąłem coś pod nosem i z całej siły przywaliłem mu w nos.
 - Zaraz spłaszczę ci ten twój kinol!
Jack ryknął, po czym przejechał szponami po twarzy. Odpłaciłem mu silnym kopem w brzuch, a on zaczął ciągnąć mnie na włosy. Na szczęście Jason w porę nas uspokoił, za nim doszło do prawdziwej bójki. Dodał coś w stylu: "Ogarnijcie się, bo znowu zadyndam na sznurku!". Posłałem im tylko gniewne spojrzenie i wściekły wyszedłem, zaczerpnąć świeżego powietrza.

Z punktu widzenia Jeff'a...
 - Jesteś proxy...? - Liu otworzył oczy ze zdziwienia, kiedy oświadczyłem, że od teraz jestem pomocnikiem Zalgo - Jakim cudem?
 - Tak wyszło - wzruszyłem ramionami.
 - Tak się cieszę! - Liu zaśmiał się i mnie uściskał - A już myślałem, że to ten mój mały, głupi braciszek zostanie zerem! A tu proszę, zostałeś proxy! I to jakim proxy! Służysz samemu Zalgo!
Spojrzałem na Toby'ego. Obserwował wszystko wychylając głowę spod kołdry. Nie ukrywał zdziwienia, a w jego oczach kryła się radość Pewnie chciał powiedzieć: "Teraz nigdy nie nazwiesz mnie przydupasem!", ale nie mógł, bo caaaałą noc śpiewaliśmy, a raczej darliśmy się na cały reguratol i zdarł sobie gardło. Liu w końcu mnie puścił i wybiegł na korytarz i zaczął krzyczeć:
 - Jeff jest proxy! Jeffrey Woods został właśnie proxy!!
Zrobiłem faceplama i wyskoczyłem przez okno, by uniknąć pytań innych domowników. Sprawnie wylądowałem na ziemi, a raczej lądowanie na płaskiego. Poszedłem w stronę, gdzie Soul po raz pierwszy złożył mi propozycję zostania proxy Zalgo. Może go tam znajdę? Po jakimś czasie, usłyszałem ciche wołanie:
 - Pssst! Tutaj jestem. Chodź tu.
Rozejrzałem się dookoła, jednak nikogo nie zauważyłem. Wzruszyłem ramionami i wmówiłem sobie, że to tylko moja wyobraźnia i ruszyłem przed siebie.
 - Jestem tutaj. - znowu ten sam głos. - Podejdź.
Ponownie się rozejrzałem, lecz nadal nic. Uderzyłem się w głowę i miałem iść dalej, ale ten głos...
 - Jestem po lewej. Chodźże do mnie.
Spojrzałem na lewo. Kątem oka zauważyłem, że ktoś stoi za drzewem. Przypatrzyłem się uważnie.
 - Na litość boską, Jeff! Podejdziesz do mnie w końcu?!
Podszedłem. Za drzewem stał dziwnie wyglądający mężczyzna. Był o głowę wyższy ode mnie i czarny płaszcz. Wyglądał na płatnego mordercę. Tylko czego chce, jak mnie znalazł i skąd o mnie wie?
 - Ile mam cię wołać?! - warknął.
 - Kim jesteś? - spytałem.
 - Głupcze! Nie poznajesz swojego pana?! To ja, Zalgo!
 - Prze-przepraszam! Po prostu nie poznałem... no i nie przypuszczałem, że jedną z twoich twarzy jest twarz ludzka...
 - Bo nie jest. Przybrałem tylko formę przyjazną dla was, ludzi. A nie jestem tutaj, by pogadać. Jest misja.
 - Słucham.
 - W tym twoim lesie natknąłem się na grupkę ludzi. Było ich może siedmiu. A ty musisz po prostu zatuszować wszelkie dowody na to, że tamtędy przechodziłem.
 - Czekaj... czyli mam szukać jakiś ciał i je zakopać?
 - Dokładnie! I pamiętaj, będę cię obserwował. Jak skończysz to ocenię, czy cokolwiek się na coś mi zdasz...
 - W takim razie po co mnie właściwie wybierał, skoro będzie sprawdzał dopiero przy pierwszej misji i to do tego tak banalnej. Myślałem, że proxy muszą trochę bardziej się wysilać. Ukryć dowody na jego istnienie? Nic bardziej prostszego! 
 - Tak! Nie zawiodę cię, panie! - krzyknąłem i pełny zapału pobiegłem do lasu.
Moje pierwsze zadanie, więc muszę się spisać. Znając typa, pewnie podstawił jakieś haki.

  *TIME SKIP

Robota była dość łatwa. Wszystkie ciała zasztyletowałem tak, żeby nie było można zindezykowac osoby... (lepiej nie wchodźmy w szczegóły). Potem zakopałem je w różnych miejscach. Ich namioty zniszczyłem i porozrzucałem po różnych zakątkach lasu, tak, że wyglądało to na zwykłe śmieci, nic więcej. Przy okazji podwędziłem kilka portfelów... Po skończeniu, udałem się do Lorda Zalgo, który na mnie czekał.
 - Misja wykonana! - powiedziałem zadowolony.
 - Obserwowałem cię. Spisałeś się dobrze.. No cóż, chyba to wszystko. Możesz iść. Ale naprawdę nie musiałeś kraść tych portfelów...
Wzruszyłem ramionami i bez słowa zwróciłem się do domu. Udało mi się przemknąć do pokoju niezauważalnie. Niestety, tam czekała na mnie bardzo niemiła niespodzianka... Była tam Jane. Patrzyła na mnie wzrokiem, który co najmniej zabijał.
 - Co ona tu robi? - spytałem z powagą.
 - Chcę go oddać. - warknęła Jane i wskazała Vincenta.
 - Co takiego?! - ryknąłem zrozpaczony - Oddać?!
 - Nie pozwolę, by taki świr jak ty miał pod skrzydłami dziecko! Prędzej, czy później i tak go zabijesz, sam o tym dobrze wiesz!
 - Nigdy nie skrzywdzę Vincenta! Ugh, co ci przyszło do głowy! On tutaj zostaje i koniec!
 - Jak ty to sobie wyobrażasz?! Twój Vincent kiedyś dorośnie i co? Będziesz mu wciskał kit, że jesteśmy prawdziwą, normalną rodziną?!
 - Po prostu powiem mu prawdę! A co do nauki to się nie martw, sam nauczę go czytać i pisać!
 - Może jeszcze nauczysz go zabijać, hę?
 - Zamknij się! - krzyknąłem drżącym głosem - Teraz próbujesz kogoś ocalić, a gdzie byłaś, kiedy popełniałem kolejne morderstwa?! Kiedy zabiłem jego ojca?! Gdzie byłaś?!
 - Stul dziób! - wrzasnęła i rzuciliśmy się sobie do gardeł. Toby zerwał się z miejsca nas uspokoić. Poczułem jak ktoś łapie mnie za ręce i ciągnie do tyłu. Nie mogłem się wyrwać z tego uścisku. Jane za to szarpała się z Tobym. Odchyliłem głowę lekko do tyłu. Za mną stali niemalże wszyscy. Kłóciliśmy się tak głośno, że każdy to słyszał. Mnie trzymali Liu i Puppeteer. Gdyby nie mój wieczny uśmiech, moja twarz wygięłaby się teraz w grymasie niezadowolenia. Mimo, że Vincent jest tutaj dość krótko to i wystarczająco długo, bym zdążył się do niego przywiązać. Dlatego oddanie go w ręce kogo innego nie wchodziło w grę. Ale... pewnie większość uważała tak jak Jane. Co za podła żmija! Gdyby nie drążyła tematu, nikt by się nie zainteresował i wszystko było by OK.


CDN

Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...