niedziela, 23 kwietnia 2017

Dni z życia CreepyPast 25




Z punktu widzenia Toby'ego...
 Dzień nieubłaganie zbliżał się ku końcowi, a niebo oblało się krwistą czerwienią. W mojej głowie rodziły się pytania. Czy zdążymy opuścić las przed zmrokiem? Czy poradziłbym sobie w walce z jednym z Skrollverse? Czy oni sobie poradzą? Próbowałem się uspokoić i skupić swoją uwagę na czymś innym. Ale w lesie nie było nic interesującego prócz powiększającej się ilości mijanych drzew.
 - Toby - odezwała się Luna - Odpocznijmy.
Zatrzymałem się gwałtownie i odwróciłem napięcie w stronę rodzeństwa. Kyle, pięć metrów w tyle dyszał ciężko opierając się o drzewo, a Luna zdołająca dotrzymać mi kroku postanowiła sobie usiąść na ziemi po turecku.
 - Jak ty możesz tak biegać? - wysapała zadzierając kark ku górze i obserwując niebo.
 - Przyzwyczajenie - wzruszyłem ramionami. 
No tak, nie wziąłem pod uwagi tego, że mają słabszą kondycję, pomyślałem i zacząłem się bardziej niepokoić. Trzeba pogodzić się z myślą, że czeka mnie nieunikniona bitwa z tymi potworami. Oparłem się o drzewo nieco rozczarowany.
 - W co ja się wpakowałam? - Luna ukryła twarz w dłoniach - Zaledwie tydzień temu wszystko było normalnie... Ja, Kyle, Kenny, Vincent i Rose...  - dziewczyna zaniosła się głośnym szlochem, a po jej policzkach popłynął strumień łez. Spojrzałem zakłopotany na Kyle, który tylko odwrócił się plecami, jakby nie widząc płaczącej siostry.
 - No już... shh... znajdziemy ich... - kucnąłem przed nią - Już w porządku... - mówiłem głosem najmilszym jak się da.
 - Nie mam nawet pewności, że żyją! - wywrzeszczała i zacisnęła szczęki starając się opanować.
 - Masz - niespodziewanie podszedł do nas Kyle i wyciągnął w moją stronę dłoń ze... zdjęciem? Wziąłem do niego skrawek papieru. Tak, zdjęcie. Fotografia przedstawiała piątkę osób - w tym Kyle i Lunę. Pozostałą trójkę stanowiła mała dziewczynka z misiem w dłoni, przypominającą kopię Luny. Chłopak stojący obok Kyle, który dzierżył łyżeczkę. Na jego widok aż mnie zemdliło. Nie był on brzydki, po prostu to była ta sama osoba, która wtedy wybijała nam okna. I która zdecydowała się pomagać Skroll'owi. Poczułem się okropnie, mimo że prawie nie przyczyniłem się do jego śmierci.
 - Jak on się nazywa? - wskazałem na niego palcem.
 - To Kenny - odparł Kyle.
Wróciłem do oglądania zdjęcia. Po lewej stronie stał wysoki chłopak i zdecydowanie wyróżniał się od pozostałych. Podczas gdy wszyscy mieli brązowe włosy i oczy, jego włosy były smolisto czarne, a oczy niebieskie, choć z urody byli podobni. Wszyscy byli też luźno ubrani, a on jakby zaraz miał przystąpić do matury. Wszyscy na fotografii uśmiechali się do kamery stojąc za zieloną tapetą. 
 - To Rose - Luna pokazała na małą dziewczynkę - A to Vincent - pokazała najwyższego chłopaka - Tęsknie za nimi - otarła twarz mokrą od łez.
Myśli w mojej głowie błąkały się jak wściekłe psy. Jeśli nie powiem im o Kennym rozczarują się, a tak to stracą do mnie zaufanie. Chyba się z tym prześpię.
 - Musimy już ruszać - rzuciłem, a po chwili dodałem - Trzeba znaleźć schronienie na noc.
I tak już nie mamy szans by wyjść przed zmrokiem, więc przynajmniej odpoczniemy.
 - Nie jest jakoś szczególnie zimno - powiedział Kyle - Możemy spać pod gołym niebem, na gałęziach drzew...
 - Pogięło cię?! - warknęła dziewczyna - Żebyśmy pospadali?!
Szatyn wzruszył ramionami obojętnie.
 - Czasami w taki sposób ucinałem sobie drzemki. Ty, jak myślisz? - zwrócił się do mnie.
 - W sumie to się może udać - o ile Skrollversi nie chodzą z zadartym w górę nosem. Chociaż jeśli znajdziemy odpowiednie drzewo gęste gałęzie mogą nas ukryć. Przynajmniej w małym stopniu.
 - A jeśli spadniemy? - Luna skrzyżowała ręce na piersi i westchnęła ciężko.
 - Możemy się przywiązać - oznajmił chłopak.
 - Czym?!
 - Nie musicie.. - wszedłem im w słowo - Będę was obserwować i pilnować.
Oboje spojrzeli na mnie jak na idiotę do potęgi.
 - Poszukajmy dobrego drzewa - wyprzedziłem jakiekolwiek pytania i zacząłem rozglądać się po okolicy. Te za niskie, te spróchniałe, tamte za wąskie gałęzie... o, tam! Idealne! Pokazałem dwójce upatrzone drzewko i ruszyliśmy w jego stronę. Pomogłem Lunie w spinaczce. Gdy oni usadzali się wygodnie na szerokiej gałęzi ja wspiąłem się wyżej i ukryłem wśród liści. Co chwilę coś zachaczało o moją bluzę, więc oddałem ją dzieciakom. Przynajmniej zapunktowałem "szlachetnym czynem". Tak mi się zdaje. Z wysoka obserwowałem las. Zapowiada się ciekawa noc.

           Z punktu widzenia Soul Taker...
 - Rozchmurz się - uśmiechnąłem się do Jeff'a szyderczo. Jeszcze nie pogodził się z tym, że na 33,3% w nasze szeregi zawita nowy.
 - Po prostu się przymknij - czarnowłosy z całej siły kopnął niewinną ścianę budynku opuszczonego szpitalu, do którego mieliśmy wejść.
 - Ha, haa... - zaśmiałem się cicho polrawiając kaptur na głowie. Ochrona przed słońcem i tak dalej. Żwawo pchnąłem drzwi wejściowe i wparowaliśmy do środka. Mimo że budynek był opuszczony od siedmiu lat był zadbany. Można powiedzieć, że to miejsce zostało obrane jako miejsce zamieszkania Dr.Smiley. Z opowieści innych wynika, że Slender niejdeniokrotnie próbował zaciągnąć go do swego "domu", ale odmawiał, twierdząc, że tu ma lepsze warunki.
 - Jesteśmy! - wydarł się Jeff i z hukiem otworzył pierwsze drzwi na korytarzu po lewej - Nie ma go tu - z takim samym podejściem otworzył kolejne.
 - Ale ty głupi jesteś - westchnąłem i ruszyłem w górę po schodach. Na drugim piętrze udałem się do sali zabiegowej. Bingo!
 - To ja - odezwałem się i wkroczyłem do środka patrząc na pocięte ciało na stole operacyjnym. Sam Dr.Smiley grzebał przy narzędziach odwrócony plecami.
 - Wooah! - stojący za mną Jeff wydał z siebie jęk pełen zachwytu - Dawno nie czułem zapachu krwi - jego oczy błysnęły.
 - Przerwaliście mi w najlepszym momencie... - westchnął Doktor i zdjął zakrwawione rękawice, które wylądowały w kącie.
 - Daj nam ten środek i znikamy - odparłem.
Czerwonooki zaprowadził nas do innego pomieszczenia, jakim był gabinet lekarski. W przeciwieństwie do reszty budynku to wyglądało jak chlew. Wszędzie rozsypane jakieś proszki, płyny, opakowania po trutkach na myszy i nieprzyjemny zapach chemikalii. Lekarz zaczął grzebać w szufladzie, a po chwili wyjął z niej małą fiolkę z podżółkłym środkiem w sobie.
 - To tyle? - zapytałem odbierając miksturę.
 - A czego się spodziewałeś? Wiesz jak trudno o wszystkie składniki i ile precyzji potrzeba żeby to cholerstwo stworzyć?!
 - Nie jestem w stanie sobie wyobrazić... - odkręciłem i powąchałem specyfik, po który nas wysłał Zalgo - Jak to działa? - do moich nozdrzy dostał się zapach porównywalny do potu zmieszanego z wodą utlenioną z metaliczną wonią. Aż mnie wzbierało na wymioty. Szybko to zakręciłem.
 - Podobnie do pigułki gwałtu i LSD - odpowiedział z zadziornym uśmiechem na twarzy. Po chwili jego kąciki ust opadły i spojrzał na Jeff'a, który był zajęty obserwowaniem widoku za oknem. Kątem oka widziałem jak sięga za sobą strzykawkę z jakimś środkiem. Nie wiem co planuje, ale nie powstrzymam go. W krótkiej chwili pokonał dzielącą ich odległość i wstrzyknął zawartość strzykawki w jego udo, po czym pchnął tak by upadł na ziemię.
 - Co robisz? - spytałem bardziej zaciekawiony niż zszokowany jego działaniem.
 - Uczynię go pięknym! - odpowiedział z entuzjazmem i złapał leżącego pod ramię. Otworzył sobie drzwi i ciągnął go njeprzytomnego przez korytarz.
 - Nie stanie mu się krzywda - zapewnił - Możesz odebrać go wieczorem.
 - Jasne! - przystałem na ten układ. Z uśmjechem na twarzy opuściłem szpital pędząc do Lorda Zalgo przynieść lek.






     Zapraszam na drugiego bloga

niedziela, 16 kwietnia 2017

Dni z życia CreepyPast 24


Z punktu widzenia Toby'ego...
 Gdy byłem już pewien, że pozostali proxy są wystarczająco daleko zatrzymałem się i postawiłem na ziemię Kyle i Lunę.
 - Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała dziewczyna powstrzymując łzy.
 - Bo nie kłamałem mówiąc, że was obronię - odparłem szczerze. Mam już ich wszystkich gdzieś. Mam serdecznie dosyć podporządkywaniu się tej istocie.
 - To chyba są twoi przyjaciele...
Byli, pomyślałem.
Jeśli wszyscy chcą mnie zdeformować pod swoje ego, to wypisuję się. Koniec bycia "czyimś". Chcę być tylko wolny.
 - Już w porządku - oparłem dłonie o kolana. Może i nie czuję bólu w nogach od długiego biegu, ale jestem wyczerpany. Ile oni ważą? Nieważne. Wyjąłem spod bluzy wydrążoną książkę, w której miałem zbierać informacje na temat Zaka i podarłem ją na setki kawałków. Obserwowałem jak wiatr niesie je ze sobą, inne zahaczały o gałęzie.
 - A ty... - Luna odwróciła się napięcie w stronę Kyle - Chciałeś żebym zginęła! - wykrzyczała bardziej rozpaczliwie niż ze złością i rzuciła się w przód popychając brata na ziemię.
 - Nie marnuj sił - powiedziałem szorstko i wyprostowałem się - Musimy uciekać.
Mi samemu nie podobało się zachowanie szatyna, ale cóż...
Luna popatrzyła na mnie ze zrozumieniem.
 - Zatem ruszajmy - po tych słowach wybiłem na czele naszej małej grupki. Desperacko próbowałem wytyczyć nam trasę, ale gdzie..? W końcu zdecydowałem się na niebezpieczny krok i biegiem ruszyłem w stronę terenów Skrollverse. Istnieje mały promyk szansy, że Masky, Hoodie i Alice ruszą w pościg właśnie tam, szczególnie że zaczyna zachodzić słońce. A przy jeszcze mniejszym szczęściu ujdziemy stamtąd bez żadnych niespodzianek.


Z punktu widzenia Zaka...
- Yo! - przywitałem się z Jeff'em wchodząc do jego pokoju - Czego mnie dziś nauczysz, senpai? - uśmiechnąłem się szyderczo i usiadłem po turecku przed jego łóżkiem gdzie bawił się nożem.
 - Nie nazywaj mnie tak - warknął i wbił nóż w ścianę. Raczej chciał, bo tylko farba pękła, a narzędzie zbrodni spadło z brzdękiem na panele pod łóżko. Był wkurzony, cholernie wkurzony. Mimowolnie moje trzy macki wyszły zza pleców i wiły się po ziemi niespokojnie.
 - Co ci się stało? - spytałem ostrożnie.
 - Zalgo chce sprowadzić nowego przydupasa.
 - Co w tym złego?
 - Ja nie chcę więcej znajomych... szczególnie takich rąbniętych.
 - Rąbniętych?
 - Miałem okazję z nim porozmawiać - westchnął i uderzył twarzą w poduszkę.
 - Może to tylko złe pierwsze wrażenie.. - wymyśliłem coś na szybko. Ja tam się cieszyłem, że poznam nowego człowieka. Rzadko kiedy mogę zobaczyć ludzi z powodu niekontrolowanych mocy... A nowy, cóż, czy będzie tego chciał, musi się przyzwyczaić i znosić moje towarzystwo.
 - Będziemy musieli go jeszcze odbić! - podniósł się gwałtownie - Slener i Skroll też na niego polują... szlag! - na nowo schował twarz w poduszcze i zaczął ją gryźć.
 - Może ma jakieś ultra umiejętności...
Jeff spojrzał na mnie z determinacją.
 - Sprawdzimy go.


Cdn...

Wesołych świąt i mokrego lanego!
Zapraszam też na drugiego bloga o tematyce TWD :3

niedziela, 9 kwietnia 2017

Dni z życia CreepyPast 23


Z punktu widzenia Jeff'a...
 Kiedy Zalgo opuścił pomieszczenie, myśli błąkały mi się po głowie niczym stado psów. Nie mogę, nie potrafię sobie nawet wyobrazić wykonywania jakiejkolwiek misji u boku tego... dziwadła. Ale cóż, moje słowo w tej sprawie się nie liczyło. Chyba najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłoby zabicie go, skoro polują na niego dwie grupy.
 - Trzy - w mojej głowie rozległ się ten skrzeczący głos Slendermana. Zaraz, co?
...nawet on?
Nie wiem co ten cały Mark ma w sobie, że jest pożądany przez trzy demoniczne kreatury, ale trzeba się dowiedzieć.
Tak, wiem że to zabrzmiało dwuznacznie.
Nie, to nie sprawia, że choć troszeczkę go polubiłem. Dziwadło jakich mało.
 - Jeeeff - na moje kolana już próbował się dostać Vincent, ale po pięciu sekundach uniósł dłonie w moją stronę - Zlób hooop! - zażądał.
Podniosłem go gwałtownie wybijając w powietrze. Można by powiedzieć, że jest przyzwyczajony do agresywnych ruchów czy szarpnięć. W końcu nacodzień bawił się z Zak'iem, a raczej z jego mackami i też spędzał czas z Tobym, który miał te swoje niekontrolowane tiki.
Przyglądając się jemu zastanawiało mnie ile może mieć lat. Wiem, ojciec roku...
 Nagle po pokoju rozległo się pukanie, a już po chwili do środka wpadła Nina. Może tego po mnie nie widać, ale byłem cholernie z tego powodu smutny.
 - Co chciałaś? - zapytałem z obojętnym tonem głosu i usadziłem małego obok siebie.
 - Spędzić z tobą trochę czasu - zachichotała i usiadła na skraju mojego łóżka - Tak sobie ostatnio pomyślałam, może Zalgo nie potrzebuje nowych proxy? - jej uśmiech stał się szerszy niż zwykle - Wtedy moglibyśmy spędzać ze sobą duuużo więcej czasu - przysunęła się do mnie.
O nie nie nie. Odwołuję wszystko to co pomyślałem o tamtym okularniku. Wszyscy, tylko nie ona.
 - Nie potrzebuje - wydusiłem pośpiesznie - Ja i Soul Taker doskonale się wyrabiamy we dwoje z misjami.
 - Ale gdyby jednak... to ja zawsze do usług, mój książę.
 - Yhym - przytaknąłem. Może skoro już tutaj jest to ją wykorzystam?
 - Nina, jak myślisz, ile Vin może mieć?
Takie ośmieszenie. Trudno, kobieta powinna bardziej się znać na rzeczy.
 - Ugh... - pokierowała wzrok na dziecko po czym stwierdziła - Dwa... może mniej... no mniej więcej.
Podziękowałem i zapytałem znów:
 - Jak wyobrażasz sobie jego życie za dziesięć lat w tym miejscu?
Co za filozoficzne pytanie, niczym na rozmowie o pracę.
 - Hmm - zamyśliła się - Pewnie wyrośnie na narkomana, gwałciciela lub...
 - Dwunastolatek! - przypomniałem jej ile Vin miałby za dziesięć lat.
 - Nie skończył by dobrze w dorosłym życiu - ona swoje - Ale za kilka lat to byłby dzieciak talentów. Serio, wychowywany wśród tylu osobowości... gdyby każdy mógłby go czego nauczyć, to cud miód orzeszki. Do tego profesjonalny zabójca... - zaiskrzyły jej się oczy - Ukryty pod maską człowieczeństwa...
 - Skończ - powstrzymałem ją przed dalszym fantazjowaniem - Po prostu zamilcz.
 - Oj tam - spojrzała na małego - Może zabiorę go dzisiaj na... em, zakupy?
 - Po co? - zdziwiłem się.
 - Rety, ale ty nierozumny... przecież nie może się tutaj cały czas ukrywać. Zabiorę go na małą wycieczkę poznawczą, kupię zabawki, pokażę normalnych ludzi, a ty odpoczniesz. No co, skusisz się?
 - Zabieraj go - bez zastanowienia się zgodziłem.
 - Super! - wzięła Vina w swoje ramiona, niczym doświadczona matka - Nie wiem kiedy wrócę! - wybiegła z nim wreszcie zostawiając mnie samego. Nareszcie chwila spokoju.

Z punktu widzenia Masky'ego...
 Za ciągłymi namowami Alice zgodziłem się użyć zamienników zamiast użerać się z tamtymi dzieciakami.
 - Nareszcie bezpieczna - dziewczyna odetchnęła z ulgą, kiedy w końcu mogła oddalić się od miejsca przetrzymywania "energii życiowej" dla naszego Pana (nazywamy ją jaskinią). 
 - C-c-ciek-awii m-mnie co się dzie-dzieje z tamtymi - odezwał się Hoodie.
 - I tak kiedyś będziemy musieli ich złapać - westchnąłem ciężko.
 - Cicho siedź - warknęła Alice - Zamienniki wystarczą... - przełknęła głośno ślinę - ...na jakiś czas.
Po tych słowach zapanowała niczym niezmącona cisza. Trwała tak przez minutę, gdy wnet do moich uszu dotarł dziwny, niezindyfikowany hałas. Jakieś okrzyki godowe? Nie... To szelest liści i jakieś przekrzykiwania się. 
 - Czy ja słyszę naszego Toby'ego? - zauważyła Alice.
 Cholera, chyba rzeczywiście to były krzyki naszego kretyna i dwóch nieznanych osób. Pielgrzymki urządza?
 - S-sprawdzę... - powiedział Hoodie i żwawym krokiem udał się w stronę hałasów. Po niecałej minucie rozległ się pisk i strzał z pistoletu. Co tam się dzieje?! Natychmiast pobiegliśmy w tym samym kierunku co Brain. Niemal oczy mi na wierzch nie wyszły, gdy ukazał mi się widok Toby'ego, za którym chowają się dwa dzieciaki - właśnie nasz cel - i nieco zdezorientowanego Hoodie'go niewiedzący co robić (ani chyba gdzie strzelał).
 - Co tu się wyrabia?! - rzuciła Alice, po czym zauważyła bachory - Och, to oni... - jej oczy aż zaiskrzyły. Spojrzała na Toby'ego i zapytała z nadzieją w głosie - Ty... złapałeś ich dla nas, tak?
 Niepotrzebnie się łudziła. Dla mnie sprawa wygląda jasno - Toby ich chroni. Zdrajca!
 - Że co proszę? - szatynka, która była ukryta za jego plecami teraz odsunęła się - Okłamałeś nas? Od samego początku z nimi współpracujesz? - jej głos drżał.
 - Ja wcale... - chłopak próbował coś powiedzieć, ale dziewczyna znowu mu przerwała:
 - Kally, odsuń się! - złapała najwyraźniej swojego brata za ramię i przyciągnęła do siebie.
 - Pomagałeś im? - rzuciłem oschle do Ticci'ego - Wcale nie chciałeś nimi manipulować, żeby wpadli w nasze ręce. Ty nawet nie byłeś wtajemniczony w to wszystko!
Toby popatrzył na każdego po kolei, a na jego twarzy pojawiło się wielkie zakłopotanie. Zawiódł mnie i nawet nie chciałem pokazywać, że jest inaczej. 
 - To nie jest tak... - wydusił w końcu - Oni mieli mi tylko pomóc w zbliżeniu się do tajemnicy... nie wiedziałem, że oni są aż tak ważni.
 - Kłamca! - syknęła czarnowłosa - Zdrajca! Niewdzięcznik! 
I co ja miałem zrobić? Jeśli go tylko pogłaskam po główce, to tak jakbym sam zdradził Pana Slendermana. A jeżeli okaże się kablem... to przecież mój przyjaciel. Irytujący, zbyt ciekawski, ale przyjaciel. Chyba muszę go sprawdzić.
 - Ostatnia szansa - zagrzmiałem. Dobra Masky, przemyśl dokładnie swoje działanie. Albo raz na zawsze się go pozbywamy, ale to jakoś sprostujemy na jego korzyść - Udowodnij, że nie jesteś zdrajcą. Że nimi manipulowałeś, by trafili do nas.
 - Jak niby? - zdziwił się.
 - Zabij jednego z nich.
Toby przyglądał mi się osłupiały, a szatynka wzdrygnęła się niespokojnie i szarpnęła brata za rękaw.
 - Kally, uciekajmy!
Jednak chłopak stał tylko, pusto patrząc w przestrzeń. Twarz miał jak głaz, zresztą już od jakiegoś czasu.
 - Kally! Zaraz nas zabiją! - dziewczyna ponowiła próby "obudzenia" go.
Ticci wyjął zza pasa swoje dwa toporki i z obojętną miną zerknął na dwójkę.
 - Pośpiesz się - pogoniła go Alice krzyżując ręce na piersi.
Po policzkach szatynki zaczęły spływać łzy. Tak bardzo kocha swojego brata, że jest gotowa umrzeć w męczarniach. Jaka głupia. Jaka naiwna.
 - Kłamca... - wyjąkała i mocno zacisnęła powieki, sztywniejąc gdy Toby zbliżył się o dwa kroki.
Momentalnie poczułem ulgę, widząc, że Ticci jednak nie zależy na opinii "zdrajcy". Jeszcze wszystko możemy uratować!
 - Zabij ją!! - chłopak imieniem Kally nagle się ożywił i wskazał palcem na siostrę, która gotowa była umrzeć z nim - Zostaw mnie!
 - Ty...! - dziewczyna nie zdążyła dokończyć, bo jeden z toporków zawisł nad nimi w powietrzu. Taak! Tego właśnie chciałem!
Niespodziewanie jego ostrze zamiast zatopić się w ciele któregoś z nich, wylądował na ziemi, a sam Toby objął rodzeństwo szerokimi ramionami i przyciskając ich do siebie... pognał przed siebie.
Minęły może dwie sekundy, nim zorientowałem się, co właściwie uczynił.
 - Za nim! - rozkazała Alice i rzuciła się w pościg za trójką.




cdn...

niedziela, 2 kwietnia 2017

Dni z życia CreepyPast 22


Z punktu widzenia Jeffa...
 Po raz pierwszy Zalgo wysłał mnie kompletnie samotnego na misję. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że miałem surowy zakaz zabijania. Ech, mój pan jest bezlitosny. A moim zadaniem było obserwowanie jakiejś dziewoji i dokładne notowanie co w danej minucie robi. Zalgo uznał, że obecność aż dwóch osób jest zbędna, a ST ma "problem" ze słońcem. Czyli przede mną 24h pilnego notowania co robi jakaś plastikowa pani bez możliwości mordu. Czasami zastanawiam się jak Zalgo wykorzystuje te notatki.
Zadanie trudne nie było, jej posiadłość nie miała super zabezpieczeń, nawet jakby chciała być obserwowana, wszystkie okna były sporych rozmiarów, bez zasłon czy firanek. No łup idealny! Jej podwórko było oddzielone od reszty wysokim żywopłotem, więc o innych ludzi nie musiałem się martwić. Szkoda tylko, że po dwóch godzinach odpadała mi dłoń. Przynajmniej w końcu postanowiła usiąść przed telewizorem i pooglądać "Trudne sprawy", czyli na godzinę spokój. Albo raczej na pół godziny, bo w połowie odcinka gwałtownie się poderwała z kanapy i pokierowała do drzwi wejściowych. Zanotowałem. Docierając pod odpowiednie okno zobaczyłem jakiegoś chłopaka pukającego do drzwi. Dziewczyna najpierw wydarła się na niego jak ma czelność tutaj w ogóle przychodzić i że jest chory psychicznie. Zanotowałem. Chłopak jakby niewzruszony jej postawą powiedział coś, ale cicho, nie usłyszałem. Ta znowu się wydarła: "Jak w ogóle możesz mnie o coś prosić?! Jesteś zwykłą łajzą, menelem! I oddawaj moje rzeczy!". Zaczęła go szarpać, równocześnie obmacując okolice kieszeni. Chłopak najwyraźniej zrozumiał, że nie warto było przychodzić, bo po chwili odepchnął ją brutalnie i uciekł jak najprędzej. Oczywiście kiedy ona upadała na kafelki, on jeszcze zerwał z jej szyi srebny naszyjnik. Zanotowałem.
 - Bydlak! Złodziej! - klnęła - Krętacz!
Ledwo się powstrzymałem żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Kolejne 21h minęło bez niespodzianek, a ja dosłownie padałem na ryj. Gdy tylko wybiła upragniona godzina 7:00, schowałem notes i długopis do kieszeni. Moje palce aż krzyczały "nareszcie!". Żwawym krokiem wyniosłem się z tego miejsca. Naciągnąłem kaptur na głowę, a usta zasłoniłem chustą, która dotychczas była w kieszeni. Przynajmniej o takiej wczesnej porze było bardzo mało ludzi, więc czułem się pewniej. Nagle w połowie drogi, będąc w pobliżu ławki pod sklepem idealnej dla Sebixów, dostrzegłem JEGO. Dobra, nie widziałem dokładnie twarzy chłopaka, ale sylwetka, wzrost, kolor włosów, ubiór i charakterystyczny symbol w postaci okularów się zgadzały do opisu gościa, z którym szarpała się tamta dziewoja. Dodatkowo obracał w dłoni srebny naszyjnik. Byłem teraz pewny, że to on. Wnet całe moje zmęczenie odeszło gdzieś na drugi plan, a ja wpadłem na genialny pomysł - Zalgo zabronił zabijać, ale o pobiciu nic nie wspominał. Pobawię się w dresa, który został nasłany przez tamtą laleczkę za kradzież. Ta... chociaż stop! Czy ten potwór, zwany nudą, do końca wyżarł mi mózg?
 - Heej - chcąc nie chcąc okularnik sam mnie zauważył i wskazał na mnie palcem - Ty wyglądasz jak zombi.
Te słowa kompletnie zbiły mnie z tropu. Spodziewałem się raczej czegoś w stylu "Masz może ognia?", czy "Chciałby pan porozmawiać o Bogu?", nawet głupie "Pożycz, kierowniku, dwójkę na chleb...", ale tego co on powiedział raczej się nie słyszy od przypadkowego gościa z ulicy.
 - Aż tak źle? - westchnąłem i dokładniej mu się przyjrzałem. On również bacznie mnie obserwował swoimi ciemnymi oczami, które widziały przez czerwone, kwadratowe okulary. Włosy też miał ciemno-brązowe, a koszulka w kratkę wyglądała jak po przejściu stada antylop. Wyglądał jakby nie spał kilka dni.
 - Gdyby tylko cię wysmarować krwią... - przyłożył kciuk i palec wskazujący do podbródka - No byłbyś doskonałym zombi.
Zaśmiałem się pod nosem. Gdyby tylko wiedział, ile dziennie osób widzi mnie skąpanego w morzu krwi... Szkoda, że nigdy nie będzie dane mu się o tym dowiedzieć.
 - Ciekawe jak ty wyglądałbyś wysmarowany krwią - odparłem tym tonem, którego używam do frazy "Idź spać", żeby choć troszeczkę się wystraszył.
 - Wyglądałbym bajecznie! - na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech, ukazując szereg zębów. Co to za rozmowa z kimś, kto się mnie nie boi?
 - To ja już pójdę - pożegnałem się i znów ruszyłem swoją drogą.
Na miejscu oddałem zapisany notes ST i natychmiast zakopałem w swoim łóżku i równie szybko zasnąłem.
 ...oczywiście wszystko co dobre szybko się kończy, gdyż po jakimś czasie obudził mnie nikt inny jak jego wysokość Zalgo.
 - JEFF! - wrzeszczał szturchając mnie z całej siły. Niechętnie podniosłem się i siedząc na łóżku wpatrywałem w oczy tej ludzkiej postaci Zalgo. W dłoni trzymał notes, w którym sporządzałem notatki o tamtej babie. A wydawało mi się, że wszystko dobrze opisuję...
 - Mógłbyś mi dokładniej opisać tamtego chłopaka?
Zebrałem myśli.
 - Był mocno opalony, blond włosy ścięte "na panka", wyso...
 - Nie ten, kretynie! Ten co jej ukradł naszyjnik!
 Dokładnie opisałem mu jego wygląd, nawet dodałem, że z nim rozmawiałem i coś bredził o zombi. Potem zapytałem się, na co to było potrzebne. Na to Zalgo odparł z poważnym wyrazem twarzy:
 - Planuję uczynić z niego mojego nowego proxy.
 - Więc w czym problem?
 - Skroll ma takie same plany.
Że co? To ten koleś ma jakieś paranormalne moce, że kanibal i demon o niego walczą?
 - Jak się nazywa? - zapytałem.
 - Mark.
Bosko. Dobrze czułby się w Skrollverse.


cdn...

Dni z życia CreepyPast 21


Z punktu widzenia Toby'ego...
 Już o bladym świcie stałem na nogach. Musiałem wracać do "domu", żeby nie było wobec mnie podejrzeń, ale z drugiej strony miałem chronić tych upierdków... ale chyba nic się nie stanie, jeżeli zostawię ich pod opieką chłopaków na kilka godzin. Tylko tam pójdę, dam komuś znak, że żyję i szybko wrócę. Nic prostszego. Chyba.
Ruszyłem chwiejnie w stronę drzwi, ale zakręciło mi się w głowie i już po chwili wylądowałem na podłodze, w trakcie lotu zgarniając głośne JEBS czołem o klamkę. Stróżka krwi spłynęła mi po nosie kapiąc na moje ubrania. Otarłem twarz rękawami niechlujnie i z powrotem się pozbierałem. Później się będę tym przejmował. Tym razem bez żadnych wzlotów i upadków, zachowując się maksymalnie cicho opuściłem dom, kierując się do tego "mojego".
 - Co ci jest w czoło? - spytał któryś z domiwników, gdy byłem na miejscu.
Wyburkałem tylko jakieś "przewróciłem się" i pognałem do łazienki ocenić w jakim stanie jestem. Siniak wokół niezłego strupa, zaschnięta krew na czole i na twarzy od wycierania rękawem. Ale jest okay... Obmyłem się zimną wodą i udałem się do salonu. Tam Jason przechwalał się Puppetowi, jaką to ostatnio wspaniałą lalkę wyprodukował. Ten drugi sądził, że mogłaby być o niebo lepsza. A marionetka siedziała oparta o jego nogę, z nienaturalnie przechyloną na bok głową. Od razu rozpoznałem w nim tamtego chłopaka od Domino.
 - Są Masky i Hoodie? - przerwałem ich kłótnię wcinając się między zdania.
Obaj spojrzeli na mnie jak na człowieka ułomnego.
 - Nie było ich całą noc i nie będzie też przez kilka dni... - wytłumaczył Puppet.
 - TY tego nie wiesz? - spytał Jason.
No tak, jako proxy nie powinienem pytać o takie rzeczy. To było conajmniej dziwne.
 - Miałem inne zadania na głowie, mogłem nie wiedzieć co akurat robią - skłamałem i wzruszyłem ramionami. Lalkarze tylko przytaknęli i powrócili do swojej kłótni. Już miałem kierować się do wyjścia, gdy w mojej głowie rozbrzmiał ten upiorny głos Slendermana.
 - Przyjdź do mojego gabinetu. Natychmiast - rozkazał.
Chciałem czy nie, automatycznie ruszyłem w górę po schodach i wymijając drzwi pokoi, znalazłem się na końcu korytarza. Te drzwi miały identyczny kolor jak ściany i idealne się ukrywały. Z niechęcią je otworzyłem, przekroczywszy próg przybrałem obojętny wyraz twarzy. Gabinet Slendermana był o połowę mniejszy od wszystkich pokoi domowników. Ściany były zasłonięte półkami, na których stały rządy idealnie poukładanych książek - alfabetycznie, gatunkowo, rozmiarami... Chociaż mało kto wie, że tylko mały procent tych książek służą tak jak powinny - czyli do czytania. Niemalże wszystkie miały tak wydrążone strony, że służyły jako schowki do jakiś dokumentów. Zdobyte informacje dotyczące Skrollverse, nawet stare dokumenty proxy, zdjęcia - WSZYSTKO.
 - Toby - na samym środku przy biurku siedział nikt inny jak mój pan - Doskonale wiem, że coś planujesz. Zapomniałeś już o mojej zdolności odczuwania emocji? Początkowo to było zrozumiałe - odsunąłem cię w kąt, byłeś niepotrzebny, tak też się czułeś. Ale jako mój pomocnik musisz to jakoś przeboleć, a nie spiskować. Jeżeli dowiem się, że robisz coś niewłaściwego, będziesz gorzko żałował.
No taak, zupełnie zapomniałem o jego zdolnościach. Robiłem coś niewłaściwego pomagając tamtym dzieciakom, on to wyczuł... szlag.
 - Daj mi misję - nie trudziłem się już o zwroty grzecznościowe. Walić to, nienawidzę uczucia bycia pominiętym.
Slendedman milczał przez chwilę, po czym powiedział/przekazał:
 - Skoro tak bardzo chcesz... - jego ton nie był już taki spokojny. Ups - Weź to - położył na biurku książkę, której tytuł brzmiał "Co wiesz o potworach?", a na okładce była zakapturzona istota ze świecącymi ślepiami. Na pewno nie kazał by mi czytać. Możliwe, że była wydrążona - Twoim zadaniem będzie zapełnienie jej wszelkimi informacjami o synu Zalgo. Całą.
 - Zak.
 - Co takiego?
 - Nazwaliśmy syna Zalgo Zak. Bo był bezimienny.
Chyba to go wyprowadziło z równowagi.
 - Idźże już.
Nim opuściłem gabinet zabarałem ze sobą książkę-schowek. To mi przecież zajmie okrągły miesiąc... Zresztą, sam się o to prosiłem. Na szczęście nie była sporych rozmiarów, więc schowałem ją pod bluzę. Położenie jej w pokoju nie byłoby najlepszym pomysłem.
Mimo groźby Slendermana i tak po tym poszedłem w stronę domu gdzie nocowały tamte dzieciaczki. Skoro jestem kiepskim proxy, niech będę ochroniarzem idealnym.

Z punktu widzenia Bena...
 Wiele zmarnowanych bandaży na oko nim w końcu Red się nade mną zlitował i zdobył dla mnie szpitalną przepaskę. Co za refleks, że musiał minąć taki szmat czasu...
 - Wiem, że to już nie najświeższy temat, ale za co twój ojciec wydłubał ci oko? - spytał chłopak wręczając mi do łapek przepaskę. Byliśmy akurat sami w pokoju, bo Silver wybrał się gdzieś z Eyeless.
 - Za bycie dobrym - odpowiedziałem szczerze.
 - Dobrym? Specjalnie wstał z grobu po to?
 - Zawsze miałem być taki jak on chciał - zasłoniłem pusty oczodół i spojrzałem przez okno. Idealna pogoda, aby ktoś popełnił samobójstwo - żadnej żywej duszy w postaci ptactwa, czarne chmury zasłaniające niebo - Idealna.
 - Czyli rozumiem, że od teraz będziesz dupkiem żeby nie stracić drugiego oka?
 - Strzał w dziesiątkę.
Jakoś nigdy nie lubiłem bycia okrzykniętym jako "dupek", czy "wredota", ale albo to, albo już nigdy nie spojrzę na świat.
 - Ojciec roku - podsumował, po czym szybko zmienił temat - Może pogramy?
 - Nie... mam inne plany - po tych słowach wyszedłem z pokoju. Pora doprowadzić do szaleństwa kilka osób. Pewnym krokiem ruszyłem do miasta. Nie zwracałem uwagi na to, że moje ubrania nie do końca były czyste. W nocy zacznie się zabawa.


cdn...

Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...