poniedziałek, 20 marca 2017

Dni z życia CreepyPast 20



Z punktu widzenia Luny...
 Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę! Niecierpię siebie za taką bezradność. Jeszcze kilka chwil temu chcieliśmy siebie rozszarpać wzajemnie, a teraz współpracujemy! A jeszcze gorsze było to, że Kally najwyraźniej nie widział problemu i ufał temu całemu Tobyemu. Jeszcze ten dziwak podejrzanie się zachowywał, gdy zapadł zmrok. Wzdrygał się nawet na lekki podmuch wiatru i nerwowo rozglądał  na strony.
 - Chyba się zgubiłeś - rzuciłam oschle.
 - Skądże znowu! - zaprzeczył - Po prostu w ciągu nocy można natrafić na wielu nieprzyjemnych typów i...
 - Daruj sobie - przerwałam mu - Po prostu sobie nie radzisz.
Toby spojrzał na mnie chłodno, a oczyma wyobraźni już widziałam, jak ten dziwak rzuca się na mnie z toporkami i rąbie jak zwykłe drewno, ale zamiast tego powiedział sucho:
 - Prawie jesteśmy. Zadowolona?
Bez słowa ruszyłam za nim w dalszą podróż. Współpracujemy razem od jakiś trzydziestu minut, a już mi działa na nerwy. Ech, ale zrobię wszystko by odnaleźć moje rodzeństwo.
Niedługo po naszej małej kłótni, dotarliśmy do jakiegoś małego domku. Toby kazał zaczekać nam na zewnątrz po czym sam wparował do środka trzaskając drzwiami.
 - Upierdliwy gostek - poskarżyłam się. Mój brat wzruszył tylko ramionami.
 - Chce nam pomóc. Wydaje się w porządku.
Z automatu strzeliłam faceplama. Jaki on naiwny!
Po momencie drzwi otworzyły się, a w progu stanął Toby, ale sekundę później odsunął się na bok, dając sygnał byśmy weszli, jak też zrobiliśmy.
 - Wasze dotychczasowe schronienie - syknął - Macie nie sprawiać kłopotów, unikać gości i posłusznie wykonywać wszystkie polecenia.
 - Twoje polecenia? Chyba jesteś rąbnięty, jak myślisz, że będę dla ciebie sprzątać!
Wnet drzwi wejściowe trzasnęły, powodując huk. Wzdrygnęłam się. Podmuchu wiatru nie było, Toby i Kally mieli rączki przy sobie. Więc co? Uderzyła mnie fala gorąca ze zdenerwowania. Wtedy w pomieszczeniu rozbłysło światło, oślepiając mnie na kilka sekund. Gdy już się do tego przyzwyczaiłam, rozejrzałam się. W kącie pomieszczenia stał oparty o ścianę chłopak emo. Miał czarne włosy, szare oczy, ubiór też nie grzeszył kolorami... Cały czarny.
 - Będziecie wykonywać MOJE polecenia - spiorunował nas wzrokiem - Moje i pozostałych domowników tego domu, w którym macie... - zatrzymał się, jakby bał się słowa "mieszkać". Bo chyba to miał na myśli.
Prychnęłam.
 - Jestem Nikki.
 - Luna i Kally - wyprzedził nas Toby i pośpiesznie wepchnął w głąb tego zasranego domu. Był dość... skromny.
 - Wasz pokój - wepchnął nas do jakiegoś pomieszczenia, który najwyraźniej był już przez kogoś zamieszkany - Ja będę w pokoju naprzeciw - spojrzał na nas jakby zatroskany - Muszę być blisko żeby was chronić - po tych słowach zatrzasnął drzwi. Żeby go szlag. Niech przynajmniej nie udaje, że się martwi.
Rozejrzałam się po pokoju. Na niebieskich ścianach wisiały zniszczone przez czas plakaty muzyków. Pomiędzy biurkiem, a szafą stała sobie gitara. Na komodzie obok łóżka były porozrzucane kostki do gry i... pluszaki? Serio? Na samym środku pomieszczenia były dwa materace, pewnie dla nas... W całym pomieszczeniu było gorąco, a okno były pajęczyny! Jeszcze tak okropnie śmierdziało potem (i innymi wydzielinami) zmieszanym z jakimś męskim perfumem. Kilka brudnych ubrań w kącie... A najsmutniejsze było to, że najbardziej zadbanym miejscem było chyba biurko z nie tanim komputerem, a na konsoli, która leżała tuż obok, nie jawił się nawet pyłek kurzu.
Niewiele myśląc podbiegłam do okna i otworzyłam je szeroko, wpuszczając świeże powietrze i pierwsze od lat w tym miejscu.
Nagle poczułam czyiś ciepły oddech na karku. Pomyślałam, że to brat, więc zignorowałam. Potem jak czyjeś dłonie oplotują moje.
 - Zamknij - rozległ się obcy głos tuż nad moim uchem, a dłonie uniosły moje ręcę, kierując nimi tak bym zamknęła okno.
 - Co do...?! - wyrwałam się i odwróciłam, lecz zamiast zobaczyć mojego brata, ujrzałam kogoś zupełnie obcego. Stanęłam jak wyryta, a przez głowę przeszła mi myśl: "Jaki on cudny!".
Nieco wyższy ode mnie chłopak miał ciut długie blond włosy z grzywką na boku i lodowate oczy. Cere miał bladą, a niebieska bluza zwisała na jego szczupłej sylwetce.
 - Cześć - cofnął się wyciągając ręcę w geście obronnym - Od teraz współdzielicie ze mną pokój.
To jego pokój? Trudno uwierzyć, że taki anioł był takim bałaganiarzem.
 - Na to wygląda - usiłowałam brzmieć obojętnie - Nazywam się Luna.
 - Mike - posłał mi ciepły uśmiech i opuścił ręce.
Przysięgam, gdybyśmy się spotkali w dogodniejszych okolicznościach, to z miejsca bym go brała.
 - Kally... - odezwał się wcześniej zapomniany mój brat.
Mike przeszył nas swoim spojrzeniem, po czym oznajmił, abyśmy się rozgościli, nie grzebali w rzeczach i tak dalej i wyszedł. Miałam nadzieję, że wróci góra dwadzieścia minut, ale po dwóch godzinach zasnęłam wyczerpana dzisiejszym dniem na materacu.

Z punktu widzenia Hoodiego...
 - Znaleźliście ich? - gdy tylko Alice spostrzegła nasze -moją i Maskyego- sylwetki wśród drzew podbiegła do nas. Jej oczy były podkrążone. Pewnie tak jak my nie spała całą  noc.
 - Zniknął po nich ślad - westchnął Masky zawiedziony i zdjął maskę w twarzy, na której malowała się wściekłość. Zaś twarz Alice wyrażała przerażenie i wielki zawód.
 - Wiecie, że wasza "mała nieuwaga" może mnie kosztować życiem?! - warknęła. Oj nie, zdecydowanie nie chciałbym być na jej miejscu.
 - Jeśli w ciągu tygodnia się nie znajdą to osobiście was rozszarpię - zagroziła świdrując nas gniewnym wzrokiem.
 - Dlaczego nie użyjemy zamienników? - zaproponowałem.
Czarnowłosa spojrzała na mnie z dziwnym błyskiem w oczach, jakby coś sobie uświadomiła.
 - Właśnie! Dlaczego wcześniej...
 - Nie możemy - syknął rozgoryczony Tim - Slenderman surowo nam tego zakazuje.
Alice pokierowała na niego spojrzenie, w którym na nowo zaczynała się zbierać wściekłość.
 - Teraz mnie to nie obchodzi. Jestem cholernie zdesperowana żeby przeżyć - odwróciła się napięcie o 180 stopni - Dlaczego ja muszę pilnować tych bachorów? - w jej głosie wyczułem nutkę żalu - Żeby przynajmniej to był Rogers. On nawet nie czuje bólu. Nie zorientowałby się, że uchodzi z niego życie.
Byłem zaskoczony, a równocześnie przerażony. Alice może i miała "charakterek", lecz nigdy nie życzyłaby śmierci któremuś z nas. Ale to są właśnie skutki nadchodzącemu końcowi.
 - Znajdziemy ich! - zapewnił Masky - Zbierzemy kilka osób, poza tym oni są śmiertelnie przerażeni i bezradni - założył maskę z powrotem.
Przytakiwałem tylko. Nadal karciłem się w myślach za to, że daliśmy im uciec, a życie niektórych z nas jest zagrożone. Otóż kluczem do nieśmiertelności naszego Pana polegał na wysysaniu energii życiowej z młodych osób (bo one posiadają tego najwięcej). Są sprowadzane w specjalne miejsce, gdzie Slenderman może się nimi karmić na odległość. Oczywiście wiąże się z to bardzo długą i bolesną śmiercią. Gdy kryjówka nie jest zapełniona dziećmi, energię życiową pobiera się od proxy, którzy znajdują się w pobliżu i mają rzekomo pilnować tego miejsca. Akurat wypadło na Alice. Jeśli w ciągu tygodnia nie wyłapiemy uciekinierów... to każdy proxy zacznie kolejno padać jak mucha.



cdn...

Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...