piątek, 29 stycznia 2016

Dni z życia Creepypasty 9


Jeszcze więcej nas tu! ^^


Z punktu widzenia Bena...
Obudziłem się... przepraszam, obudził mnie Silver. Ale chwila, skąd on się urwał?
 - Nie teraz, mamo... - wybełkotałem ospały.
W końcu Silver zrzucił mnie z łóżka. Podniosłem się z ziemi i zobaczyłem, że coś jest nie tak. W pokoju były trzy łóżka, a na jednym z nich leżał Kagekao, który zdążył się obudzić. Na korytarzu były jakieś hałasy, więc poszliśmy sprawdzić co się dzieje. Wygląda na to, że mamy nowych lokatorów.. Czego Operator to nie wymyśli... a w ogóle to stał na środku i wszystko obserwował.
 - Co się dzieje? - rozległ się czyiś głos.
Slendy zaczął nam tłumaczyć, że gdy my spaliśmy, on dokonał "remontu" i mamy nowych lokatorów.
 - Jak już zauważyliście... - zaczął Slendy - nowymi lokatorami są Silver, Jay, Jason, Candy Pop, Liu, Ann, i Kas... No dobra, gdzie wcięło ?
 - Kasper był zawsze słaby psychicznie... - odezwał się Candy - ...ale jak zobaczył ryj Jeffa to popadł w depresję i uciekł.
 - EJ! - krzyknął Jeff.
 - Shhh! - rozległ się czyiś głos - Maskuje się..
Jego naprawdę nie było widać.
 - No to spotkanie skończone... - oznajmił Slender.
 - Chwila! - wtrąciła Jane - Dlaczego przydzieliłeś mnie do pokoju z Jeffem, a nie z kim innym?!
 - No właśnie, dlaczego nie ze mną? - powiedział Jason.
 - Ech, możecie się zamienić...
I wszyscy zaczęli się zamieniać pokojami.  W sumie to niewiele się zmieniło. Kagekao przeniósł się do Hoodyego i Maskyego, a jego miejsce zastąpił Jay. Do Jeffa i Tobyego dołączył Liu, do dziewczyn Ann, ale za to Jane odeszła... No dobra, może "niewiele" to trochę złe określenie. Jane wylądowała z Jasonem, a LJackowi udało się wepchać do nich Sally, a sam był w pokoju z Candym, zaś Kasper trafił do EJacka i Niny (która pragnęła być z Jeffem...). Gdy wszystko było już jasne wraz z Silverem weszliśmy do pokoju, a Jay gdzieś sobie polazł.
 - Ben...? - zaczął Silver - Chcesz zobaczyć coś fajnego?
 - Co mam zobaczyć? - kiedy odwróciłem się w jego stronę zamarłem z wrażenia. Przed nim "unosiła się" moja dawno zaginiona gra... " The Legend of Zelda: Majora's Mask"...  a już byłem przygotowany na najgorsze i myślałem, że nigdy jej nie zobaczę.
 - Cały czas ją miałeś? - spytałem.
 - Tak - odpowiedział z kpiącym uśmiechem na twarzy.
 - Chodźmy wypróbować... - rzuciłem i razem odpaliliśmy grę.

Z punktu widzenia Niny...
Usiadłam zła na łóżku z tego powodu, że znowu zaprzepaściłam okazję bycia z Jeffem w pokoju... zamiast tego moimi współlokatorami jest Kasper i Jack. Chociaż w sumie eyeless nie jest zły... ale i tak wolałabym Jeffa. Chcę tylko jego. Koniec.
 - Co taka mina? - spytał Kasper wieloma głosami.
Burknęłam tylko coś pod nosem i położyłam się twarzą do ściany na łóżku.
 - Jest zła, że nie trafiła do Jeffa... - szepnął Jack.
Nagle z wielkim hukiem drzwi się otworzyły, a ja od razu wstałam. Do pokoju wpełznął Toby:
 - Siema chłopaki! Siema Nina! - krzyknął - Chcecie z nami, emm... przejść się? Wyskoczylibyśmy do jakiegoś kluby czy to tam się jeszcze wymyśli...
 - Kto idzie? - spytał Jack.
 - Właściwie to wszyscy!
Chłopcy się zgodzili, więc ja też, przecież nie będę tu sama. Po chwili wszyscy zebrali się na dole i wyruszyliśmy. Na zewnątrz było ciemno, ale przecież było późno. Na froncie szli Toby i Jeff i to oni decydowali gdzie iśc.. Wszyscy wokoło rozmawiali i przepychali się. Dość sporo nas było i robiliśmy duży hałas. A gorzej - nikt z nas nie miał "przebrań". Żeby tylko nikt nas nie zauważył, ale trudno nas nie zobaczyć przy hałasie, który robimy.

Z punktu widzenia Jeffa...
Postanowiliśmy (a właściwie ja z Tobym postanowiliśmy), że pójdziemy zobaczyć jak się miewa nasz kochany pierwszy dom. Jak na razie w stanie opłakanym - teraz stał się miejscem spotkań dilerów, dresów i tych gangsterów. Szyby były powybijane, gdzie nie gdzie były pajęczyny z cholernie ogromnymi pająkami..  Postanowiliśmy tam wejść i zobaczyć jak wygląda od środka. Wszyscy wparowali do domu i wszystko badali. Wszystkie meble przewrócone, śmierdziało papierosami i wszędzie kurz. A światło świeciło jakby chciało, ale nie mogło. Innymi słowy, migotało. Co ci ludzie tutaj zrobili, to nawet ja nie potrafię zrobić takiej demolki. Nagle usłyszałem czyiś krzyk. Po chwili pojawił się Kasper trzymający za głowę jakiegoś chłopaka, mniej więcej 17 lat. Miał podkrążone oczy i zapłakaną twarz.
 - Co z nim zrobimy? - spytał Kasper - Zabijemy?
 - Proszę, błagam, nie... - mówił chłopak - Czego chcecie? Pieniędzy? Mam pieniądze! Tylko darujcie mi życie!
Kasper uniósł chłopaka i spojrzał mu prosto w oczy.
 - Czy ty chcesz nas przekupić? To żałosne, wiesz?
Kasper wyciągnął jedną ze swoim macek i miał robic zamach, ale ktoś się odezwał:
 - Stop! Można zrobić z niego pożytek...
 - T-tak! Zrobię co chcecie! - odezwał się przerażony chłopak.
 - Stul pysk! - krzyknął Kasper i rzucił nim o ziemię - Niby jaki z niego pożytek?!
 - Będzie robił za karmę dla Smile, lub Seeda.
Wszyscy wybuchli śmiechem. Kasper odwrócił się i wyciągnął mackę, by go wreszcie zabic.
 - Proszę, nie... - wtedy wybuchł płaczem - Zrobię wszystko... oddam co mam... tylko mnie zost... - wtedy Kasper urwał mu głowę swoją macką i odrzucił na bok. Wszędzie zaczęła tryskac krew.
 - Idziemy! - zawołał Toby - Nie ma sensu tu zostawać.
Wyszliśmy na zewnątrz i tym razem udaliśmy się do opuszczonej fabryki lalek. Jason bardzo nalegał żebyśmy tam poszli...
 Fabryka - taka sama jak dom, a może w jeszcze gorszym stanie. Wyglądała jakby się zaraz miała zawalić. Weszliśmy do środka. Na półkach siedziały porcelanowe lalki. Wyglądały przerażająco. Wszyscy się rozeszli po fabryce, a ja poszedłem do otwartego szybu wentylacyjnego. Był ogromny, więc spokojnie się w nim mieściłem. Po kilku minutach wędrówki dotarłem do jakiegoś małego pokoju, gdzie - co dziwne - nie było ani drzwi, ani okna. Wyglądało mi to na jakiś gabinet. Na środku biurko i skórzany fotel, pod ścianą regał na książki i pare mebli na których były lalki, globus i dawno zwiędłe kwiaty.
 - Widzę, że trafiłeś do mojego biura... - usłyszałem głos Jasona.
Spojrzałem za siebie. Czerwowno włosy przedostał się przez wentylację do mnie.
 - Twojego biura? - zdziwiłem się.
 - Tak. To właśnie tutaj spędzam większość czasu szyjąc laleczki voodoo lub jakieś inne pierdoły.
 - Voodoo?
Jason podszedł do kartonu stojącego w kącie i wysypał z niego zawartość.
 - Wypróbowałeś je? - spytałem biorąc jedną lalkę.
 - Jeszcze nie... nie mam upatrzonej ofiary.
Przyglądałem się tymi voodoo jeszcze chwilkę i udałem się z Jasonem do reszty (przez wentylację oczywiście).
 - Ekipa, to teraz gdzie idziemy? - rozległ się czyiś głos.
 - Idziemy na miasto - odezwał się Ben - Chcę znowu zobaczyć jak Jeff się nawala z Nikkim.
Jack, Toby i Nina wybuchli śmiechem, a reszta nie wiedziała o co chodzi. Ale wybraliśmy się do miasta.. Nikt nie protestował. Nagle zorientowałem się, że Kagekao gdzieś zniknął, ale po chwili się pojawił z winem.
 - A co to za wypad bez ani grama alkoholu? - powiedział i otworzył butelkę.
 - Jedna butelką na tyle osób? - oburzył się Toby.
 - Tobie i Jeffowi nie poleję. Lepiej będzie jak zostaniecie trzeźwi.
 - Nie będę aż tak pijany! - zawołałem - Toby zawsze się upija, ale ja mam mocną głowę!
 - EJ! - wtedy Toby mnie popchnął.
Kagakao dał wino do potrzymania EJackowi i powiedział krzyżując ręce:
 - Uspokójcie się, to tylko żart. Więc ogarnijcie się... Jack, daj mi te wino!
 - Jakie wino? - spytał Jack chowając za sobą pustą butelkę - Ja nic nie wiem.
 - Wypiłeś wszystko sam? No... zwykle to Jeff się upi... to znaczy... co ty zrobiłeś?
 - Nic nie wypiłem!
Całe szczęście Kagekao potrafi "wyczarować" wino nie wiadomo skąd... więc razem w sumie wypiliśmy pięc butelek, z czego jedną wyżłopał Jack... No, Ben, Silver i Ann to jedyne osoby, które nic nie wypiły. Aczkolwiek wszyscy byli kompletnie pijani... no może ja upiłem się najbardziej. Kiedy zmierzaliśmy już do domu, w pewnym momencie potknąłem się o nogi i wywaliłem się w krzaki...
 - Wszystko ok? - spytał ktoś.
 - Taaaaa - wybełkotałem - Nie jestem aż tak pijany...
Poczułem jak ktoś mnie podnosi i czołga ze sobą.  Przymknąłem na chwilę oczy, a gdy je otworzyłem, ten ktoś czołgał mnie po schodach.
 - Nie upuść mnie - wybełkotałem.
 - Nie upuść go - powiedział ktoś za nami.
 - Nie upuszczę cię - powiedział ten ktoś.
Ale na końcu i tak mnie rzucił na ziemię i nie miałem siły iśc do pokoju, więc spędziłem tak caałą noc...





CDN...

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Dni z życia Creepypasty 8


Dużo nas tu B-)


Z punktu widzenia Bena...
 Właśnie chodziłem sobie po lesie i chyba tak troszeczkę się zgubiłem... tylko tak trochę. Cholerny śnieg, musiał stopniec, teraz nie wiem jak wrócić! Najwyżej będę łaził tak długo, aż się stąd nie wydostanę, lub ktoś inny mnie znajdzie. Yhym... Po kilku...nastu... minutach w końcu usiadłem pod jakimś drzewie. Gdy już miałem wstać, by ruszać dalej, usłyszałem czyiś głos za sobą:
 - A gdzie się pan wybiera?
Gwałtownie się odwróciłem. Za mną stał nikt inny jak Silver.
 - Oo, to tylko ty - uśmiechnąłem się i wyciągnąłem rękę - Piąteczka!
 - A kopa w dupę kiedyś dostałeś?
 - Sorry, nie obrażaj się... jak długo tutaj sta... byłeś?
 - Dopiero co tutaj przybyłem.
Nagle obaj usłyszeliśmy dźwięk łamanych gałęzi. Z oddali można było zobaczyć sylwetkę Jeffa.
 - Gdzie się znowu łajdaczysz, powsinogo? - powiedział kiedy już był blisko nas.
Przewróciłem oczami.
 - Slender myśli, że Colin stoi za twoim zniknięciem, a tu proszę...
Wnet rozległy się czyjeś śmiechy, ale trochę "dziwnie" brzmiały. Naszym oczom ukazała się jakaś postac bez oczu, poplamiona krwią. Był dośc wysoki i miał szeroki (chyba wycięty) uśmiech. Taka krzyżówka EJacka, Slendera i Jeffa.
 - Colin in die - powiedział jakby kilkoma głosami.
 - Przecież to Kasper! - oznajmił Jeff.
 - A myślałeś, że kim ja jestem? - zdenerwował się.
 - Wybacz mu, jego głupota jest nieuleczalna... - rozległ się znajomy głos. Nagle z drzewa spadł Liu, a za nim przygniotła go gałąź.
 - Kto to cholera buduje, że jest takie niestabilne?! - zdenerwował się Liu podnosząc się z ziemi.
 - Nie można ciszej?! - zza któregoś drzewa wyłonił się Mike - Nie mogę myślec!
 - Cały czas byłeś za tamtym drzewem? - spytałem.
 - Ta...
 - Pamiętam! - przerwał Jeff - To ty jesteś tamtym kumplem Nikkiego, z którym się nawalałem!
 - Co się tutaj dzieje? - zawołał Silver.
 - Mamy przeludnienie - oznajmił Kasper.
Wtedy Jeff wziął mnie na ręce i rzucił mną w stronę Liu, który na szczęście mnie złapał.
 - Nie mamy czasu do stracenia! - krzyknął i zaczął pchac Liu ze mną na rękach z dala od pozostałych. Dotarliśmy do naszego domu i ukryliśmy się w pokoju Jeffa.
 - Co to było? - spytał Liu.
 - Yhym... - odkrzyknąłem, a Liu postawił mnie na ziemię.
 - Paczaj, Liu! - krzyknął Jeff unosząc Vincenta w górę, niczym Rafiki Simbę - Zostałeś wujkiem! To Vincent! Vincent!
Liu spojrzał na dzieciaka, a potem na okno. Westchnąłem tylko i udałem się do swojego pokoju, ale na korytarzu złapał mnie Slender:
 - Gdzie tak długo byłeś? To znowu Colin.
 - Nie, nie... - odpowiedziałem - Po prostu spotkałem kilku znajomych w lesie...
 - Kogo takiego?
 - Silvera, Mike, Kaspera, Liu...
Slender zamyślił się przez chwilę, a potem spytał się co sądzę o tym żeby się tutaj wprowadzili. Byłoby naprawdę fajnie, im więcej nas tu, tym weselej. I więcej rąk do Majory... mam na myśli Silvera, ale cóż, złe dopasowanie słów, naprawdę złe, gdyż - jak sami wiecie - on nie ma rąk.

Z punktu widzenia Liu...
Ech, czy on naprawdę jest głupi czy udaje?
 - Zostaw tego krakersa... - powiedziałem robiąc faceplama.
 - Spokojnie, nic mu się nie stanie...
 - Czyżby?
Nagle do pokoju wszedł Toby.
 - Elo melo! - krzyknął i usiadł na łóżku.
Za nim wpadł Slendy:
 - Liu, chodź tutaj na chwilkę...
Wyszedłem na korytarz porozmawiać z Operatorem. Gdy coś do mnie mówił, ja się zamyśliłem, więc musiał wszystko powtórzyć... Jestem takim samym przygłupem, jak mój brat...


CDN



piątek, 22 stycznia 2016

Dni z życia CreepyPast 7



Z punktu widzenia Clockwork...
 Po wyjściu z łazienki od razu pobiegłam na górę i  przywaliłam tej idiotce w łeb, za to co mi zrobiła. A mianowicie oblała wodą tak, że ubrania zaczęły mi prześwitywać i nic o nich nie wiedziałam! Całe szczęście tylko dwie osoby to widziały... mam tylko nadzieję, że umieją trzymać język za zębami. Jane tylko zaśmiała się kpiąco i dodała:
 - Tylko przypadkiem nie pierdzielnij Tobyego na randce patelnią.
 - To ty nią robiłaś zamieszanie! - zdenerwowałam się - Grrr, do piachu z Tobą!
 - Do piachu to zakład pogrzebowy!
Wnet zrobiłam się cała czerwona na twarzy. Westchnęłam i ruszyłam do salonu, gdzie włączyłam jakiś film, żeby o tym choć trochę zapomnieć.

Z punktu widzenia Jeffa... 
Obudziłem się na podłodze w pokoju i cholernie bolał mnie kark i kilka pojedynczych części ciała. Nie wierzę, że Jack, lub Ben znowu to zrobił... Ciekawe czy znowu upuścili mnie na schodach... ech, powoli wstałem i spojrzałem na zegarek nad drzwiami. Dochodziła siedemnasta, co znaczy, że leżałem tak dobre kilka godzin. Rozejrzał się po całym pokoju. Wszystko było na miejscu, Vincent spał w jakiejś naprawdę dziwnej pozycji na moim łóżku, a fioletowy królik leżał tuż obok niego. Raczej nie był w dobrym stanie, a jego prawe ucho zaczyna odpadać i jeszcze kilka dziur do szycia skąd wypadała wełna. Vincent wyrośnie na sadystę doskonałego, wraz z swoim emo-pluszowym-fioletowym-królikiem. Już to sobie wyobrażam... Ale dobra, tą zabawkę trzeba naprawić. Po cichu wyszedłem z pokoju i powędrowałem do łazienki, poszukać nitek i igły. Fioletowych nie było, ale za to znalazłem żółte. Wziąłem je ze sobą i wróciłem do dzieciaka. Złapałem za pluszaka i zacząłem szyć. W trakcie...
Polało
Się
Tak
Dużo
KRWI!!!! WSZĘDZIE MOJA KREFFF!


Z punktu widzenia Tobyego... 
17.00... Równie o tej godzinie stawiłem się w salonie. Chwilę czekania potem zjawiła się Clockwork z przekąska na oko, zakrywając tarczę zegarową.
 - To idziemy? - spytałem z uśmiechem na twarzy i wziąłem ją pod ramię, kierując się do wyjścia. Udaliśmy się prosto w stronę kina, umilając sobie czas rozmową (wow, nie wiedziałem że tak dobrze znam te miasto). Następnie wspólne wybraliśmy film (nawet nie pytajcie skąd miałem hajs na bilety... i na popcorn...  huehuehue). Po około dwóch godzinach oglądania poszliśmy na lodowisko. Ludzi było dość dużo, ale nic dziwnego, w końcu wstęp był wyjątkowo darmowy tego dnia. Co chwila się potykałem i musiałem czołgać do ławek, dopiero tam mogłem się podnieść. Za każdym moim upadkiem Clockwork śmiała się ze mnie... wygląda naprawdę pięknie, gdy się uśmiecha...
 - Który to już raz? - powiedziała pomagając mi się podnieść.
 - Yhym, setny? - zaśmiałem się - Niezdara ze mnie...
Gdy już byłem na nogach, jakiś dzieciak na mnie wpadł, a ja poleciałem prosto na dziewczynę. Oboje upadliśmy na lód. Wyglądało to tak, jakbyśmy się całował. Błyskawicznie przewróciłem się na bok. I usiłowałem wstać, ale Clockwork "podparła się" na mojej głowie i znowu to ona pomagała mi. Ech...
 - To może teraz gdzieś się przejdziemy? - zaproponowała.
 - Tak... - odpowiedziałem i oboje opuściliśmy lodowisko.
Udaliśmy się do parku. Było bardzo późno, jedynie lampy oświetlały nam ścieżkę. Rozmawialiśmy o wszystkim i niczym... Nagle Clockwork złapała mnie za rękę i zaciąganeła prosto do ławki, gdzie usiedliśmy. Cicho ziewnęła i położyła mi głowę na ramieniu, zamykając oczy. Uśmiechnąłem się lekko. Wygląda uroczo, kiedy śpi... niestety, musiałem ją obudzić. Delikatnie ją szturchnąłem, po czym oboje wstaliśmy i udaliśmy się do domu. Przez całą drogę była przytulona do mojego ramienia. Nie czułem w niej krwi.
W domu chyba już wszyscy spali i było cicho jak makiem zasiał. Clockwork już praktycznie spała. Mogę ją wziąć na ręce i wnieść po schodach, ale sam ledwo żyłem. Położyłem ją na kanapie, magicznym sposobem wygrzebałem skądś koc i ułożyłem się tuż obok niej i wtulając się w nią mocnooo.


Z punktu widzenia Clockwork... 
Obudziłam się w ramionach Tobyego. Problem w tym, że on nadal spał, a ja musiałam się jakoś dostać do łazienki. Chociaż gdy śpi wygląda tak bezradnie i słodko, więc nie chciałam go budzić. Zaczęłam się wiercic, ale za nic nie mogłam wstać. W końcu tak "niechcący" go popchnęłam i upadł na ziemię. Powoli otworzył oczy, coś majaczył, odwrócił się na bok i znowu spał. Szturchnęłam nim kilka razy, żeby w końcu się obudził, ale na nic..
 - Pssss! Toby, wstawaj! Nie leż na ziemi!
Dopiero po jakiś pięciu minutach otworzył oczy i spojrzał na mnie.
 - Gdzie ja jestem i co się dzieje? - spytał powoli podnosząc się z ziemi - Aaa, pewnie spadłem jak spałem! Już wszystko dokładnie pamiętam! Heh...
Potem nastąpiła niezręczna cisza. Po prostu patrzyliśmy sobie w oczy. Nagle po schodach zbiegła Sally i zaczęła wołac:
 - Zakochana para!
Oboje przewróciliśmy oczami. Zaraz po tym pojawiła się Nina i zaczęła śpiewac: "Miłooooośc rośnieeeeee wokół naaaasss...". Momentalnie się zaczerwieniłam. Wnet rozległo się pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć. Na zewnątrz stał Jason.
 - Dzieńdoberek! - uśmiechnął się - Zastałem Jane?
 - Zaczekaj chwilkę - odpowiedziałam i udałam się na schody, po czym krzyknęłam - JANE! TWÓJ CHŁOPAK DO CIEBIE!
 - Nie drzyj się, tutaj jestem! - nagle z łazienki wypełzła Jane. Nawet nie zauważyłam jak przechodziła...
Jane podeszła do Jasona, po czym wsiedli na swoje jednorożce i polecieli do krainy ciasteczkowych potworów, by walczyc o wolność dla zielonych żelek Haribo! Przynajmniej tak to sobie wyobrażam...
 - Wow, nie wiedziałem, że Jason i Jane są razem - powiedział Toby.
 - Bo nie są - oznajmiłam - Tylko tak żartowałam...
 - Wow.
 - Co takiego? - wtrącił Jeff, który nie wiadomo skąd się wziął - Mamy nową parę?
 - Nową? - spytał Toby.
 - To wy nie jesteście...
 - Coś ty dzisiaj brał i kto ci sprzedał.
 - Ben mi sprzedał marihuanem.
 - Wcale nie! - rozległ się głos Bena.
 - A to, to co to jest?! - wtedy Jeff wyciągnął z kieszeni coś zielonego...
 - To brokuły! - stwierdziłam.
 - Walic to! - zdenerwował się Jeff - Idę się nacpac powietrza!
I wyszedł na zewnątrz. Wszyscy wokoło zrobili faceplama, po czym wsiedliśmy na nasze hiperrealistyczne smoki.



poniedziałek, 18 stycznia 2016

Dni z życia CreepyPast 6

CD - Typowy dzień u Operatora


Z punktu widzenia Clockwork...
 Po tamtej całej sytuacji, Jane truła mi, że to wszystko dzięki niej. Czasami bywa naprawdę wnerwiająca i mam ochotę ją zabic...
 - To dzięki mnie! - powtarzała w kółko.
 - Za to ja poznałam cię z Jasonem.
 - Ale Toby nie jest przynajmniej rudy!
 - Jason nie jest rudy!
 - JEST RUDY.
 - Ale przyznaj, że jest fajny i wcale nie wredny jak na rudego.
 - Skończ! - Jane położyła się na łóżko i okryła szczelnie kołdrą. Kompletnie nie wiem o co jej chodzi. Powiedziałam coś nie tak? Przewróciłam tylko oczami i wyjęłam jakiś horror, po czym odpaliłam go na komputerze. Film skończył się dopiero pół godziny po północy, może troszkę dalej. Poszłam spac, a z samego rana obudziła mnie Jane:
 - Psssst! Wstawaj! Spóźnisz się na randkę z Tobym!
 - Która godzina? - wybełkotałam.
 - Ósma, kobieto! Ósma!
 - Randka jest dopiero za dziewięć godzin! Nie słyszałaś co powiedział?!
 - Słyszałam, ale chciałam po prostu z tobą porozmawiać.
 - O czym niby?
 - No nie wiem, miałam nadzieję, że ty coś wymyślisz...
Odwróciłam się do niej plecami i próbowałam ponownie zasnąć. Niestety, po kilku minutach ona znowu wróciła, tym razem z patelnią i chochlą, i robiła hałas.
 - Kobieto, obudzisz sąsiadów! - krzyczałam.
 - A niech się budzą!
 - Zaraz ktoś tutaj przyjdzie!
I rzeczywiście, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, ale nie mogłam rozpoznać z głosu. Przynajmniej mam spokój. Do czasu...
 - Cholera! - pisnęłam, gdy ta wariatka oblała mnie szklanką lodowatej wody i wyskoczyłam spod koca - Odbiło ci?!
Jane zaśmiała się kpiąco. Wyrwałam szklankę z jej rąk i rzuciłam w jej stronę, ale zrobiła unik i trafiłam w drzwi.
 - Ja tego nie sprzątam - oznajmiła.
Udałam się do łazienki. Na korytarzu był Jeff, który dziwnie się na mnie patrzył. To samo było z Maskym w salonie. Dopiero gdy spojrzałam w lustro to zrozumiałam powód jego zdziwienia - miałam całe potargane włosy, a moja mokra koszula.. prześwitywała.. i to w tym miejscu.. Chyba zaraz się spalę ze wstydu. Zabije tą idiotkę...


Z punktu widzenia Bena...
Obudził mnie dźwięk zbitego szkła. Wstałem i chwiejnym krokiem udałem się do okna. Mój szósty zmysł znowu dał o sobie znac. Coś mnie niepokoiło. Pewnie jakaś głupota.. Nagle do pokoju wparował Jeff, podbiegł do mnie i mocno ścisnął za szyję.
 - Dlaczego jeszcze jesteś na nogach? - zdziwił się.
 - Oj, coś ci nie wyszło z tym trikiem... - oznajmiłem - Ale czekaj, ty chciałeś mnie...
 - Tego nie było! - krzyknął i wybiegł z pokoju.
Złapałem się za szyję. Można powiedzieć, że Jeff jest tak zbyt silny. Udałem się na dół, a przy okazji wywaliłem ze schodów. Czy ja jestem pijany? Pewnie tak. Podniosłem się z ziemi. No cóż... Toby nawalał się z Jeffem, Nina  ich rozdzielała, Masky starał się byc niezauważonym... No ten, tego... Typowy dzień w domu u Operatora! To teraz pytanie - jak rozdzielić tych dwóch idiotów i o co się właściwie biją? Chcąc nie chcąc, podszedłem do nich i złapałem Jeffa za szyję, no co upadł nieprzytomny, a Toby cofnął się o kilka kroków.
 - Jeffuś! - krzyknęła Nina i uklęknęła nad nim próbując go obudzić.
 - O co wam poszło? - zapytałem.
 - No wiesz... - Toby zaśmiał się nerwowo - Można to nazwać problemem miłosnym.
Przewróciłem oczami i odpaliłem TV. Nina poleciała na górę, a Toby zajął się goframi. Ale chyba już nikogo nie zainteresuje dlaczego Jeff leży na samym środku.. Nie, bo po co? Lepiej mu się dac wykrwawić, umrzeć w męczarniach, bo ważniejsze są gofry i FNAF oczywiście... Bo na co przejmować się tym kretynem?! Niech sobie umiera... No dobra, już nie będę takim chamem i mu pomogę... Przerzuciłem jego rękę przez ramię i ledwo, ale doszedłem do jego pokoju i rzuciłem na środku pomieszczenia. Teraz może umrzeć. Podszedłem do jego łóżka, skąd wyłoniła się ta mała, uśmiechnięta, hałaśliwa, obśliniona kreaturka, którą to nazywają "Vincent". Dzieciak uśmiechnął się na mój widok i zmierzał w moją stronę. Delikatnie go odepchnąłem. Pod łóżkiem leżała jakaś zabawka. Podałem mu ją, na co ten zaczął się śmiać. Paskudne robactwo... Jeszcze raz spojrzałem na nieprzytomnego Jeffa leżącego na środku pokoju i wyszedłem.


CDN...



piątek, 15 stycznia 2016

Dni z życia CreepyPast 5



Z punktu widzenia Jeffa...
Po tej jakże interesującej rozmowie z Tobym udałem się na zewnątrz, by się przejść, ale... rozpadało się i do tego śnieg zaczynał topniec...  a tak krótko było się nim cieszyć... Wróciłem do domu i powędrowałem sprawdzić co robi Vincent. Ale znając życie, pewnie torturuje pluszowego królika i tak było. Awww, wyrośnie z niego prawdziwy sadysta :3. Dobrze go wyszkolę, gdy tylko trochę podrośnie...
 - Chyba go nie lubi... - powiedział Toby siadając po turecku na łóżko.
 - Będzie z niego sadysta - powiedziałem z uśmiechem (jak zawsze).
 - Sadysta? A może Vincent już ma plany na przyszłość? Może on też ma marzenia? Może on chce zostać prawniczkiem? Pomyślałeś trochę o tym?
 - P-prawniczek?! I czego jeszcze?! Może ma zostac baletnicą!
 - Co za człowiek! - Toby uniósł ręce do góry - Po prostu on może chce zostać kucharzem?! Może chce piec gofry i serniki? Może chce...
 - Milcz!
 - To ty milcz, jak do mnie mówisz!
 - Takimi odzywkami to mój dziadek konie płoszył.
 - Jesteś walnięty jak kilo gwoździ bez łebków.
 - Gdyby pobierali podatek za powierzchnię mózgu ty dostałbyś zwrot.
 - Coś ci się zassało w mózgu.
 - Nie nawijaj tak, bo ci taśmy zabraknie.
 - Jesteś genialny jak szczur doświadczalny.
 - Jak na ciebie patrze to mam ochotę wysłać SMS o treści "POMAGAM".
 - Jesteś nierozwinięty jak papier toaletowy.
 - Wyglądasz jak Hugo w dolinie paproci.
 - Gdyby Szekspir Cię znał to napisałby więcej trylogii.
 - Jak tak dalej będzie, to tak dalej nie będzie.
W końcu padłem na łóżko,a Toby wstał i udał się w stronę drzwi.
 - Tak! - krzyczałem - Uciekaj tchórzu! Skończyły ci się już odzywki, nie?! Ucie... - wtedy Toby trafił we mnie swoim butem i wyszedł.

Z punktu widzenia Tobyego...
Skoro nie mam już prawego buta, to dlaczego miałbym miec lewy? Zdjąłem go, otworzyłem drzwi, rzuciłem nim w Jeffa i zjechałem po poręczy na dół, gdzie była Nina i Jane. Siedziały na kanapie i rozmawiały. Ja w tym czasie zająłem się robieniem gofrów. Wyszły takie plackowate, ale nie będę wybrzydzał. Przecież gofry we wszystkim mają pierwszeństwo... Potem przyszedł Masky i przez ponad godzinę grałem mu na nerwach. Jak ja uwielbiam, gdy Tim się złości i to głównie z mojego powodu. W końcu wykrzyknął:
 - Zajmij się Hoodie!
No mógłbym się nim zając, ale on jest bardziej opanowany i na pewno nie zdenerwowałby się przeze mnie, więc nie byłoby takiej satysfakcji z wkurzania innych. A Masky to idealny kozioł ofiarny. Tak łatwo go wyprowadzić z równowagi... i to jest w nim piękne. Tak więc, wróciłem do dręczenia Tima!
 - HEY MASKY MAY MASKY MAY MASKY...
W końcu nie wytrzymał i z całej siły walnął we mnie talerzem, który się rozbił.
 - Szach-mat! - krzyknąłem - Nie czuję bólu, daltonisto!
 - Może i nie czujesz bólu, ale czujesz to! - wtedy Masky zdjął swojego buta i podstawił mi pod nos.
 - Zmieniaj człowieku skarpetki! Przynosisz tym hańbę dla wszystkich proxy!
Cofnąłem się o kilka kroków i uderzyłem go pięścią w brzuch. Kurczę, niepotrzebnie nawalałem Jeffa butami, bo teraz nie mam amunicji... Tim rzucił się na mnie i zaczął mnie bic butem po głowie. Za to ja ugryzłem go w ramię i popchałem tak, że obaj upadliśmy obok kanapy (nadal się nawalając). Nagle usłyszeliśmy jak ktoś woła: "GAAY..". Natychmiast zerwaliśmy się na nogi. Na schodach stał Ben, uśmiechnięty od ucha do ucha.
 - JUŻ NIE ŻYJESZ - warknąłem i ruszyłem w jego stronę.
 - Jestem no-life, frajerze! - powiedział przez śmiech i uciekł do swojego pokoju, oraz zablokował drzwi.
 - Kurdupel... - syknąłem i udałem się do swojego pokoju, gdzie położyłem się do łóżka i błyskawicznie zasnąłem.

Z punktu widzenia Eyeless Jack'a...
 Nina nie dawała mi spokoju... chciała, żebym nauczył jej tej techniki z łapaniem za szyję... Pamiętajcie drodzy czytelnicy, nie wolno uczyc pożytecznych rzeczy fangirl Jeffa, bo one są te najbardziej psychiczne i nienormalnie...
 - No weź, Jack! - błagała mnie - Naucz mnie tej techniki!
 - Zaraz ją wypróbuję na tobie! - wykrzyczałem i zbliżyłem się do niej, na co ona się odsunęła.
 - No dobra, dobra, niech ci tam będzie...
Nareszcie spokój...

Z punktu widzenia Maskyego...
Ucieszyłem się, gdy Toby sobie poszedł, założyłem buta, a potem spojrzałem na zbity talerz... eh, najwyżej zrzucę wszystko na Smile..




CDN...

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Las (1/8)

Las (część 1 z 8)


Sebastian powoli otworzył oczy i podniósł się z ziemi. Otaczał go gęsta mgła i wysokie drzewa.
 - Skąd ja się tu wziąłem... - pomyślał i przetarł oczy dłońmi.
Brunet był ospały i nie wiedział co się dzieje. Gdy tylko postawił krok przed siebie, nadepnął na latarkę, którą oczywiście podniósł i próbował zapalic.
 - Działaj, działaj... - mówił sam do siebie - No działaj!
Kiedy latarka w końcu zapaliła, Sebastian natychmiast się odwrócił się i pobiegł przed siebie. To dlatego, że przestraszył się wisielca, huśtający się na sznurku, jak szmacianka. W końcu chłopak zwolnił bieg i wziął kilka głębokich oddechów. "Co się tutaj dzieje?!" myślał "To na pewno wina Przemka!".
Po jakimś czasie, brunet trafił na niewielką chatkę.
 - Uratowany! - pomyślał i podbiegł do ów chatki.
Wydawała się byc pusta. Zapukał. Raz, dwa i jeszcze kilka razy... Nikt nie odpowiadał. Pchnął drzwi przed siebie, ale ani drgnęły. Wtedy Sebastian zajrzał do wszystkich okien. Pusto. Chłopak westchnął i powędrował dalej. Dłonie drżały mu ze strachy i niewiarygodnie się pocił, do tego czuł głód, i wielkie zmęczenie. Najchętniej położyłby się w jakimś miejscu i nie wstawał do rana. Nagle z oddali zauważył jakiś biały punkcik. Podbiegł do drzewa, na którym wisiała kartka, która głosiła:
   "DON'T LOOK...  OR IT TAKES YOU"
Sebastian zerwał kartkę, złożył i schował do kieszeni. Miał iśc dalej, ale usłyszał za sobą dźwięk łamanych gałęzi, i odruchowo się odwrócił, licząc na to, że za nim będzie stał któryś z jego kolegów.  Jednak zobaczył JEGO. Nienaturalnie wysoki mężczyzna, z długimi kończynami i do tego nie miał twarzy. Po prostu w miejsce gdzie powinny byc oczy, nos, usta, była tylko gładka skóra. Sebastianowi zaczęło dudnic w uszach, ale w porę się opamiętał i rzucił się do ucieczki. Po chwili biegu odwrócił się, by zobaczyć czy tego czegoś tam nie ma. Nic tam nie było. Chłopak odetchnął z ulgą, wziął parę wdechów i szedł dalej, tym razem nieco szybciej.


        C.D.N

piątek, 8 stycznia 2016

Dni z życia CreepyPast 4

CD - Randkujemy ( ͡° ͜ʖ ͡°)


Z punktu widzenia Colina...
Włóczyłem się bez konkretnego celu po okolicy. Powoli zaczynam żałować, że się z nimi pokłóciłem, szczególnie teraz, gdy znaczna większość już nie żyje... Nie! Nie mogę o tym myślec! Teraz muszę skupic się na wytropieniu Slendera i jego marionetek... podobno ma ich cztery. Trójkę już poznałem, wiem mniej więcej jak walczą. Pozostaje jeszcze tamten czwarty... Ale skoro mam już haka na trzech, to tamten nie będzie sprawiał problemów. Pozostaje tylko jeden problem - jak ich znajdę? Będę panoszył się po okolicy i pukac do każdych drzwi? Musu byc jakiś sposób... Myśl, Colin, myśl! Gdybym był Slenderem, to gdzie bym się schował? Pewnie jakieś zwyczajne miejsce, ale takie, którego równocześnie trudno się domyślić. Gdzie chowają się mordercy? My chowaliśmy się na odludziu... No właśnie! Jest jedne miejsce. Jeśli tam ich nie ma, to nie wiem gdzie są. Tylko czekaj na mnie, Slendy!



Z punktu widzenia Jane...
Clockwork wyciągnęła mnie na zewnątrz, gdzie czekał jakiś czerwonowłosy chłopak... spojrzałam na dziewczynę gniewnym wzrokiem. Jak można mnie tak z kimś umawiać... Clockwork wbiegła do domu zamykając za sobą drzwi.
 - Więc to ty jesteś tą Jane? - chłopak podszedł do mnie uśmiechając się podejrzanie - Miło mi cię poznac! Jestem Jason! Jason the toy maker!
 - Cześć... - przywitałam się.
 - Pewnie nie należysz do tych odważnych? - czerwonowłosy zaśmiał się - Chodź, znam pewne miejsce! - Jason złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
 - Gdzie mnie zabierasz?
 - Po prostu chodź!
Jason zabrał mnie na jakiś festiwal. Wszyscy tańczyli, aktorzy popisywali się ogniem, orkiestra pięknie grała... szkoda, że tylko mogliśmy się przyglądać z ukrycia.
 - Może dołączymy, zamiast patrzec? - spytał Jason.
 - Ale... - zaczęłam, ale on mi przerwał.
 - Wszyscy mają maski, więc pomyślą, że też jesteśmy przebierańcami - czerwonowłosy znowu pociągnął mnie za sobą.
Może ten Jason nie jest taki zły? Chyba źle go oceniłam... myślałam, że Clockwork sprowadzi jakiegoś oszołoma z lasu.
 - Zatańczysz? - spytał i dołączyliśmy do tańczących par (źle to brzmi...)
Po jakimś czasie wyszliśmy i wybraliśmy się na mały spacer, na jakieś odludzie, rozmawiając. Nawet miło się gadało. Potem odprowadził mnie do domu, a odchodząc zapytał:
 - Zobaczymy się jutro?
 - Jasne - odpowiedziałam i weszłam do domu.
W salonie siedziała Clockwork z Tobym. Oglądali jakiś film.
 - Ooo, już jesteś - powiedziała Clocky obracając się do mnie - I jak tam twoja randka z Jasonem?
 - Za to ty powinnaś się wybrać na randkę z Tobym... - burknęłam.
Clockwork zrobiła się cała czerwona, a Toby się zaśmiał i zapytał:
 - Clocky, to może pójdziemy na randkę? Hmm...?
 - TAK - odpowiedziała z entuzjazmem.
 - Jutro, o siedemnastej? To jesteśmy umówieni! - Toby wstał i wszedł po schodach.
 - Nie musisz dziękować, wystarczy wielbic na klęczkach... - powiedziałam.
 - Niby za co? - zdziwiła się.
 - Dzięki mnie Toby w końcu się z tobą umówił! Sam nigdy tego by nie zrobił, nieprawdaż? Ty pewnie też nie!
 - Kto się z kim umówił?! -  znikąd pojawiła się Nina, a jej oczy zabłysnęły - NO KTO?!
 - Toby z Clockwork... - odpowiedziałam.
 - A to dobrze - Nina znikła tak samo jak się pojawiła.


Z punktu widzenia Tobyego... 
Na korytarzu był Jeff, który opierał się o ścianę i "udawał że płacze", a równocześnie się śmiał.
 - Oni tak szybko dorastają... *chlip*
 - Co tym razem? - spytałem podirytowany.
 - No cóż... - Jeff położył mi rękę na ramieniu - Nie sądziłem, że kiedykolwiek się z nią umówisz. A jednak!
 - Zazdrościsz? Dlaczego ty się z nikim nie umówisz? Hę?
 - Ja?! Niby z kim?
 - A Nina?
 - Nina to moja fangirl, więc nie...
 - Jane.
 - Ona chce mnie zabić!
 - To Sally!
 - Między nami jest 11 lat różnicy!
 - To się umów z Benem, jak dziewczyny ci nie odpowiadają!
 - Pogibało Cię czy coś?! Chyba na mózg upadłeś!
 - No to zostają jeszcze Ann, Sadie i Alice.
Jeff tylko coś burknął pod nosem, a ja wszedłem do pokoju. Usiadłem na łóżku. Co ten Jeff sobie wyobraża... chociaż teraz niepotrzebnie mówiłem "Ann". Będę miał przerąbane u Maskyego (xD).

CDN...

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Dni z życia CreepyPast 3

Ten niezręczny moment...



Z punktu widzenia Jane...
 - PRZESTAŃ SIĘ ŚMIAĆ!!! - krzyczała Clockwork próbując mnie uspokoić.
 - Ale to śmieszne jest! - parsknęłam, próbując złapać oddech.
 - Koniec internetów!
Clocky wyszła i trzasnęła drzwiami. Po jakiś kilku minutach w końcu opanowałam śmiech. Potem wyszłam do kuchni aby coś zjeść, ale tam był Jeff.
 - Jeff, fajnie się ze schodów spadało? - wybuchłam śmiechem.
 - Zamknąć się - krzyknął - To Jack mnie upuścił z tych cholernych schodów!
Podczas gdy śmiałam się jak nienormalna, wszyscy zastanawiali się, czy wszystko ze mną w porządku. W końcu Masky się zdenerwował:
 - Zamknij żeś się!! - i na siłę wepchał mi do ust sernik.
Na chwilę umilkłam, zjadłam i znowu zaczęłam się śmiać, tym razem nieco ciszej. Udałam się do pokoju, całkiem spokojna i bez śmiania się. Chyba weszłam w nieodpowiednim momencie...
 - Co się tutaj dzieje? - spytałam.
 - Tylko rozmawiamy - Clockwork przewróciła oczami.
 - Heh, to ja już pójdę - powiedział Toby i wyszedł.
 - Dlaczego płoszysz chłopaków?
 - Wcale nie!
Wtedy Clockwork zaczęła mi truc, że powinnam sobie kogoś znaleśc, że zna takiego jednego, że powinniśmy się poznac, ale jakoś nie chciała zdradzić mi jego imienia. Coś tam jeszcze gadała, ale niespecjalnie słuchałam. Na końcu dodała:
 - To co, jutro?
 - Ale co ju... - nie dokończyłam, bo ona już wybiegła. Blondynka... Co jutro ma byc? Kurde, trzeba było ją słuchac! Ale pobiec za nią, czy to zostawić? Chyba jej odbiło, że chce mnie z kimś umawiać, jakbym sama nie mogła kogoś poznac...

Następny dzień...
Clocky obudziła mnie z głębokiego snu nad ranem.
 - Co się dzieje? - spytałam zdezorientowana.
 - Już nie pamiętasz? - zdziwiła się.
Więcej już nie chciała powiedzieć. Kiedyś ją zabije... Gdy tylko się ogarnęłam, ona wyciągnęła mnie na zewnątrz, gdzie czekał...



CDN...
Wiem że krótkie, ale nie mam pomysłu... ani weny... (właściwie jaka różnica? xd)

Dni z życia CreepyPast 2




Z punktu widzenia Jeffa...
Obudziłem się cały obolały i kompletnie nic nie pamiętałem z nocnego wypadu... Nagle zorientowałem się, że nie widzę nigdzie mojego Vincenta! Oczywiście rozpocząłem poszukiwania. Szukałem go po całym domu, w wszystkich pokojach. Muszę go znaleśc zanim zrobi to Slendy. Po długim czasie, usiadłem zrezygnowany na łóżku. Zgubił się, mimo że obiecałem pilnować go jak oka w głowie. Wtedy obudził się Toby i usiadł na łóżku.
 - Dzieńdoberek! - powiedział wesoło.
 - Jakie tam dobry... - powiedziałem - Vincent zaginął.
 - Hmm... właściwie to jest tutaj.
 - Co?! - podszedłem do niego i rzeczywiście, za nim wylegiwał się Vincent przytulony do swojego królika.
 - On cały czas był tu z tobą?
 - Dokładnie.
Odetchnąłem z ulgą, po czym dzieciak się obudził. Wziąłem go na swoje łóżko i nafaszerowałem go tym czymś paćkowatym. Znowu opierniczył połowę słoika, a ja znowu zdziwiłem się jak to w ogóle można jeśc. Następnie razem z Tobym urządziliśmy mu lekcję chodzenia... Taaa... W trakcie zapytałem:
 - Toby, czy jak wróciłem, to byłem pijany?
 - Ja spałem - odpowiedział.
Próbowałem sobie przypomnieć, co takiego się wydarzyło. Bezskutecznie. Nagle do pokoju wpadł Ben, bez słowa podszedł do Tobyego, rzucił krótkie "przepraszam" i złapał go za szyję. Szatyn tylko wywrócił oczy białkami i padł na ziemię nieprzytomny.
 - To działa! To naprawdę działa! - krzyczał Ben.
 - Co to było?! - zapytałem.
 - Wczoraj Jack zrobił z tobą to samo, żeby ciebie uspokoić.
 - Co?! Co ja wczoraj robiłem?
 - Wdałeś się w bójkę z... jakimiś dresami.
 - Więc to dlatego jestem taki obolały?
 - W dodatku niechcący cię puściliśmy na schodach i sturlałeś się na dół.
 - Zabiję was!
Ben rzucił tylko "YOLO" i wymknął się z pokoju. Miałem ochotę go rozszarpać, jego i Jack'a (za to że mnie upuścili na schodach T_T).


Z punktu widzenia Bena...
 - To działa! - krzyknąłem mając zaciesz na mordzie wbiegając do pokoju EJacka i Niny.
 - Mówiłem, że zadziała, a ty nie chciałeś wierzyc - rzucił Jack z uśmiechem na twarzy.
 - Jack, może mnie tego kiedyś nauczysz? - spytała Nina.
 - Zastanowię się...
 - Plosiem.
 - To ja was zostawiam - powiedziałem udając się do drzwi - A i jeszcze raz dzięki!
Wyszedłem z pokoju i znowu poszedłem na spacer do lasu. Znowu spotkałem Mike, który siedział oparty o drzewo z słuchawkami na uszach.
 - Yo! - powiedziałem przykucając obok niego. 
Mike założył słuchawki na szyi i odpowiedział:
 - Aa, cześć. Wczoraj trochę się porobiło, nie?
 - Taa. Jeff jest cały obolały.
 - To samo Nikki.
Nastąpiła chwila ciszy. 
 - Zbieram się - powiedział Mike wstając - Muszę wykonac robotę od Trendera.
 - Myślałem, że nie lubisz wykonywać brudnej roboty.
 - On mi płaci i to dużo.
Mike pobiegł w swoją stronę, a ja wróciłem się do domu.


Z punktu widzenia Mike...
Pobiegłem prosto do mojego domu, kryjówki, czy jak tam kto woli. Załóżmy, że to dom. Więc ów dom siedzi sobie głęboko w tej "najciemniejszej" części lasu, a las to był cholernie ogromny. Tam oczywiście czekał na mnie Trendy z nową misją (od kiedy on tu mieszka? T_T).
 - Co nowego, papo? - powiedziałem, gdy go zobaczyłem w środku.
 - Dzisiaj nie mam dla ciebie misji - oznajmił.
 - Co?! Na pewno coś dla mnie znajdziesz, wiesz, że potrzebuję kasy...
 - O co znowu idzie? - przerwał Nat schodząc po schodach.
 - On nie chce mi dac roboty.
 - Biedactwo...
 - Może znajdę Slendera, on zawsze daje robotę...
 - Ale on ma swoich ludzi i nie płaci - oznajmił papa (czyli Trender).
 - To jak mam zarobic?
Załamałem się. Trender gdzieś zniknął, Nat poszedł na górę, a ja usiadłem przy stole i nuciłem sobie jakąś piosenkę. Chwilę potem na dół zszedł Nikki. Pierwsze co zrobił, to napił się kranówy i to dużo.
 - Co ja wczoraj robiłem? - spytał przecierając oczy.
 - Wczoraj byłeś nieźle nawalony - odpowiedziałem - a gdy taszczyliśmy cię do domu, natknęliśmy na jakiś dresów
 - Co stało się potem?
 - Pobiliście się.
 - Stary, nic nie pamiętam.
 - I się nie dziwię.
Nikki wziął jeszcze parę łyków wody i poszedł tam skąd przylazł.



CDN...

piątek, 1 stycznia 2016

Dni z życia CreepyPast 1 [edytowane - wyjaśnienie z starego bloga]



Z punktu widzenia Jeff'a...
 Bardzo powoli uchyliłem drzwi od domu i wdarłem się do środka. Pierwszym pomieszczeniem była kuchnia. Oprócz kilku pajęczyn i paru butelkach od wina, wszystko było utrzymane w dobrym stanie. Nagle wszystko przez ułamek sekundy rozbłysło, a kilka sekund potem usłyszałem grzmot. Spojrzałem w okno. Nadchodziła burza. Wziąłem do ręki nóż i udałem się na korytarz, skąd trafiłem do pokoju. Na wielkim łóżku spał mężczyzna, od którego można było wyczuc alkohol. Powoli zbliżyłem się do niego, nie dbając o to, czy go obudzę. W końcu i tak zaraz zginie. Złapałem go szybko za gardło, przez co wyrwałem go ze snu. Nim zdążył cokolwiek zrobic, zanurzyłem moje ostrze głęboko w jego klatce piersiowej, przebijając serce. Haha... Standardowo wyciąłem mu ogromny uśmiech na twarzy. W trakcie mojej "zabawy" do moich uszu dotarł dziecięcy płacz. W kącie pokoju stał mały wózek, a w nim dziecko. Właściwie to nigdy nie zabiłem dziecka... Schowałem nóż i wziąłem dzieciaka na ręce, jak jakiś worek na śmieci. Ten spojrzał się na mnie tylko i złapał za sznurki od mojej bluzy i zaczął je ciągnąc. Już nie płakał. Raczej śmiał się na swój sposób. Ustawiłem go "normalnie", a ten się we mnie wtulił. Co odwalasz? - powiedziałem głośno. Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu poczułem się dla kogoś ważny. Ale to tylko tępe dziecko. Mimo to, nawet mi się podobał. Wydawało mi się, że jesteśmy sobie bliscy, a przecież pierwszy raz go widzę. Pokierowałem wzrok na zwłoki prawdopodobnie jego ojca. Ups... umarło mu się troszkę. Nie zostawię go tutaj. Postanowiłem go zabrac ze sobą. Zaopiekuję się nim i wyszkolę na świetnego mordercę. Na zewnątrz nadal lało. Rozpiąłem bluzę do połowy i go w nią schowałem. Szybko wyszedłem z mieszkania i czym prędzej pobiegłem do domu z nim.
 Minęło kilka dni, odkąd Vincent jest z nami. Tak, Vincent. Dałem mu tak na imię. Cholernie się do niego przywiązałem. Może wtedy jeszcze mógłbym go zabic, ale teraz nawet nie pozwalam go nikomu skrzywdzic. Czyli sprawdzam się w roli samotnego ojca. I udało mi się przekonac wujaszka Slendera by został. Świetnie.


Z punktu widzenia Bena...
 Grrr.. od samego początku nie podobał mi się tamten dzieciak, ale najwidoczniej wszyscy byli nim zachwyceni. Z resztą. Razem z Jeffem, Tobym, Clockwork, Niną i E.Jack'iem "na imprezę". Pochodziliśmy troszku po mieście, wdaliśmy się w bójkę z pijanymi znajomymi... Z Nikkim. Największy rywal Jeff'a i Toby'ego. Towarzyszył mu też Nathan, którego znałem tylko z różnych opowiadań innych. I Mike, z którym i tak od kilku dni się kumpluję. A zaczęło się na tym, że usłyszałeś znajomą piosenkę w środku lasu... tak, mamy bardzo wiele wspólnego. Właściwie to tylko Jeff wdarł się w bójkę z Nikkim, a my tylko ich rozdzielaliśmy. Ostatecznie E.Jack złapał Jeffa za szyję, a ten padł nieprzytomny jak chodnik. Wszyscy patrzyli na niego jak na cudotwórcę. Jakoś udało się doczołgac czarnowłosego do domu, a przy okazji upuściliśmy go ze schodów. Jeszcze tej nocy nauczyłem się od bezokiego tamtej sztuczki z łapaniem za kark.


CDN...

*Nikki - rywal naszych killerów, z czasem przestali byc "prawdziwymi" wrogami.


Przepraszam, że takie któtkie, ale to miało byc tylko "wyjaśnienie". Czyli w skrócie opisałam historię niektórych postaci z tamtego starego bloga. Poznaliśmy już Vincenta, Nikka, Nathana, Mike'a... aha, został Colin.
Colin - były proxy Slendermana. Został zabity i w połowie zjedzony przez E.Jack'a, po czym ciało znaleźli inni proxy, a wujek go wskrzesił. Sprawował się dobrze przez kilka dni, ale postanowił zrobic panowi niespodziankę i na własną ręke zabił kilkoro ludzi i je powiesił na gałęziach drzew. Slenderman nie był zadowolony i potępił jego zachowanie. Colin tylko się wkurzył i próbował ich wszystkich zabic. Ale uciekli. Potem znów zaatakował. Któryś z proxy go "zabił", ale on niedługo powróci, by się zemścic...

Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...