poniedziałek, 30 maja 2016

Dni z życia CreepyPast 27


Dzień masakry (część druga << i ostatnia>>)


Z punktu widzenia Ben'a...
Biegłem ile sił w nogach do Silvera. Cholera. Podczas walki ktoś przebił mi brzuch. Wprawdzie szybko się zagoiło, ale ból został. Te plusy bycia martwym. Dotarłem na miejsce i... nikogo nie zastałem. Nie ma ich. Po prostu zniknęli! Po głowie zaczęły się przewijać czarne scenariusze. Do tego Smile. Ano, i tamta gnida. Wróciłem przestraszony do domu. A tam co? ONI. Dzieciak siedział obok poobijanego Jeff'a na kanapie, Smile się łasił do Toby'ego, a Silver siedział na schodach. Cały dom był we krwi. Firanki pozrywane, stoły, krzesła powywracane, okna wybite, ręka, noga, mózg na ścianie... no dobra, z tym ostatnim to trochę fantazjowałem, ale wata z poduszki poplamiona krwią naprawdę wygląda jak mózg na ścianie. Westchnąłem z ulgą, że tamci się znaleźli, a przynajmniej dwóch z nich.


Z punktu widzenia Soul Taker...
Tarzałem się po ziemi we własnej krwi. Skroll wziął kolejny zamach nogą i trafił mnie w brzuch. Jęknąłem i wyplułem kolejną falę krwi. Ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Nagle Skroll złapał mnie za włosy, kucnął i trochę uniósł moją głowę do góry, tak że patrzył mi prosto w oczy. Był wściekły.
  - Właśnie tak kończą zdrajcy! - Skroll chyba zwrócił się do gapiów, reszty Skrollverse i cisnął mną o podłogę, przyciskając z całej siły. Powoli robiło mi się ciemno przed oczami. Ktoś mu powiedział... Zaczął serię ciosów. Jęczałem z bólu. Nagle przestał. Wstał z klęczek.
 - Nie podoba mi się jak traktujesz mojego podopiecznego - usłyszałem zdeformowany głos. Czyim ja jestem podopiecznym? A tak. Lord Zalgo.
 - Nic ci do tego! - warknął Skroll. Lekko przechyliłem głowę, bym mógł wszystko widzieć.
 - Po co ta agresja?
 - Zamknij się! - rzucił się w stronę mojego Pana ze szponami. Ten w mgnieniu oka złapał go za szyję i odepchnął na bok, na stertę pudeł z lalkami. Szybo zjawił się obok mnie i lekko dotknął pleców. Telportwaliśmy się do podziemi. Zrobiło mi się strasznie gorąco. Nadal leżałem, kasłając krwią. Zalgo przybrał swoją prawdziwą formę.
 - Przeniosę ciebie do Slendera - powiedział - Ja nie jestem w stanie cię uleczyć, ale on już tak.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami, a serca zaczęło szybciej bić. Następnie poraziło mnie jasne światło. Kiedy już się do niego przyzwyczaiłem, mogłem zobaczyć gdzie jestem. Pomieszczenie było puste, nawet nienaruszone. Ktoś tu w ogóle zaglądał podczas bitwy? Sądząc po stanie, nie. Nie miałem nawet siły krzyczeć. Zostaje mi jedynie czekanie, aż ktoś tutaj wejdzie. Jednak nie doczekałem się tej chwili, bo odpłynąłem. Obudził mnie dopiero rozrywający ból w klatce piersiowej. Mimo tego czułem się lepiej. Coraz lepiej. Leżałem na plecach. Powoli otworzyłem oczy. Ujrzałem Slendermana. "Czarował" swoimi mackami.
 - Zaraz skończę, dziecko... - przekazał mi w myślach - Wytrzymaj.
Ale ten ból w klatce to naprawdę pikuś w porównaniu z tym, co robił Skroll. Po paru minutach wyjął mackę i spytał:
 - Jak się czujesz?
 - Dużo lepiej.
Powoli się podniosłem. Za Slendermanem stali Masky i Hoodie.
 - Zajmijcie się nim - polecił im Operator i zniknął.
 - Chodź z nami - powiedział Masky do mnie.
Wstałem na równe nogi i podążyłem za nimi. Wyszliśmy na korytarz, który w porównaniu do pokoju, nie był już w takim idealnym stanie. To samo z ich salonem. Kiedy tylko się tam znalazłem, uwaga wszystkich skupiła się na mnie. Ale i tak po chwili wrócili do swoich zajęć... Masky polecił mi gdzieś usiąść, co też zrobiłem. Podniosłem jakieś krzesło i usiadłem gdzieś pod ścianą. Prawie bym tam zasnął, gdyby nie Sally. Chociaż ona bardziej przynudzała.
 - Złodzieju Dusz - właśnie tak mnie nazywała - A to prawda, że będziesz z nami mieszkał?
 - Nie - odparłem bez zbędnych tłumaczeń.
 - A wujek i pan w białych włosach mówią inaczej!
 - Wujkowi i panu w białych włosach musiało się coś pomylić.
 - Ale sama słyszałam, jak mówili, że Skrollverse już cię nie chce, bo kłamałeś i już cię nikt tam nie lubi i my cię przygarniemy, bo teraz jesteś taka sierotka bez domu.
 - Taaa... - potem ją czymś spławiłem. Wtedy właśnie Masky polecił mi wyjść na zewnątrz. Tam stali Slender i mój Pan. Mieli poważne miny, a raczej minę...
 - No to teraz tam nie wrócisz - uśmiechnął się lekko Zalgo - Nieźle nagrabiłeś. I gdzie się teraz po...-
 - Soul, może zamieszkałbyś z nami? - przerwał Slenderman.
Ok, ok, mój Pan i Slender są przyjaciółmi, no i Lord Zalgo dba o swoich proxy... Do Skrollverse już nie wrócę, bo mnie tam zabiją... ale żeby zamieszkać z nimi? Takie mieli układy? Nie sądziłem, że Slendy zechce pomóc jednemu z członków jego największego wroga (praktycznie to już byłemu).
 - A mam inny wybór? - wzruszyłem ramionami - Tak, zgadzam się.
Slender i Zalgo pokiwali do siebie głowami i wysłali do środka. Kiedy tylko otworzyłem drzwi, na ziemię runął Toby, a na niego upadł Candy. To wyglądało tak... dwuznacznie *leny face*.
 - Złaź ze mnie! - wrzasnął Toby i obaj wstali.
 - Ile słyszeliście? - zapytał Zalgo.
 - Wszystko...
Chwilę potem poszli to wszystkim rozpowiadać. Westchnąłem i wparowałem za nimi do środka. W progu stanął Slender.
 - Dzieci... - próbował wszystkich uspokoić, ale panował chaos - Ciszej... mam coś do powiedzenia... ZAMKNĄć JAPY BO NOGI POWYRYWAM - stracił panowanie. Nagle nastała błoga cisza - Dziękuje - znów miał normalny głos - To co teraz powiem nie każdemu się spodoba, ale cóż, czeka nas kolejna przeprowadzka. Zostawanie tutaj to samobójstwo. Jesteśmy im podani jak na tacy. Jeśli komuś coś nie pasuje, proszę, nic na siłę, może odejść. Jakiś sprzeciw? Nie? To bierzcie najważniejsze rzeczy, bo za dwadzieścia minut wyruszamy.
Bardzo dziwiło mnie to, że mówił to przy mnie. W końcu mogłem przekazać tą informację Skroll'owi. Chociaż i tak bym tego nie zrobił. Kiedy inni brali potrzebne rzeczy, ja stałem jak kołek i się przyglądałem. Boże, Ben zaraz się wywali ze schodów z tym komputerem, głośnikami, monitorem, klawiaturą, myszką... miał całe wyposażenie gracza i jeszcze więcej. Helenowi do szczęścia był potrzebny tylko jego notes i ołówek. Jeff...? Chyba mocno dostał w głowę, bo brał Alice na barana. Przynajmniej Candy tak z nikim nie robił (co często się mu zdarza).



CDN...


Przepraszam że takie krótkie. Miałam jeszcze dodac trzeci "Z.p.w. [jakaś tam postac]" a potem pojawił się Soul Taker i ukradł mi wenę...
Trzymajcie się, Koszmarki!
Po raz drugi zachęcam do odwiedzania "Opowiadanie Szaleńca, czyli Max w krainie Elfów"

wtorek, 24 maja 2016

Dni z życia CreepyPast 26


Dzień masakry (część pierwsza)


Z punktu widzenia Ben'a...
Razem z Sliver'em, Smile Dog'iem i tą paskudą udaliśmy się w stronę miasta. Dopiero w 1/3 drogi zauważyłem, że za nami drepcze kot Sebastian. Przez cały czas niosłem dzieciaka na rękach, mimo że był cholernie ciężki. Jakby nie mogli mi dać czegoś lepszego! Jeff powinien się z nim kryć! W końcu dotarliśmy do miasta. Na ulicach nie było żadnej żywej duszy. Lepiej dla nas. Jedynie natknęliśmy się na spacerującego Victora.
 - Ben! - Victor podniósł dłoń w górę witając się.
Postawiłem dzieciaka na ziemi, które poszło za Silverem i Smile Dogiem w do jakiejś ślepej uliczki. Sebastiana już z nami nie było. Pewnie już nigdy go nie zobaczę.
 - Cześć - podszedłem do Victora. Nastąpiła niezręczna cisza.
 - Co robiłeś z tamtym dzieckiem? - spytał się w końcu.
 - Uciekam... - skrzyżowałem ręce - Zaraz rozpocznie się "tam" prawdziwa wojna z Skrollverse. Najwyraźniej uznali, że się nie przydam w walce, więc kazali mi gdzieś uciec z tą gnidą i Silverem. Takie życie.
 - Skrollverse? - nagle wybuchnął śmiechem, po czym uspokoił się i dodał - Wiesz, miło było Cię poznać. Fajny byłeś.
 - Co takiego? - nie ukrywałem zdumienia.
 - Przecież walczycie ze Skroll'ami. Więc dla mnie wy wszyscy już jesteście martwi. Są niebezpieczni. Nie ma z nimi lekko.
 - Skąd wiesz?
 - Bo miałem już kiedyś do czynienia z jednym z nich - uśmiechnął się - A raczej policja. Cały oddział!
 - Są niebezpieczni... tylko to na ich temat słyszę! Nie można wymyślić coś lepszego?
 - Są niezrównoważeni psychicznie - zaśmiał się.
 - Mogą być, my mamy Slendera, a pewnie jego bracia się dołączą...
 - No cóż... - Victor wzruszył ramionami i ruszył przed siebie omijając mnie - Współczuję. - przyśpieszył kroku i po chwili zniknął mi z pola widzenia. Wzruszyłem tylko ramionami. Udałem się do Silvera. Przecież mówił mi, że będą w jakimś ślepym zaułku. Nie mogłem tam usiedzieć w miejscu. Nie mogłem po prostu znieść myśli, że siedzę tutaj tak bezczynnie. Kiedy tylko wstałem i ruszyłem w tamto miejsce, Silver się domyślił... jednak udało mi się przekonać go, by mnie puścił.


Z punktu widzenia Alice...
W domu trwała prawdziwa rzeź. Nie wszystko poszło zgodnie z planem. Skrollversi spodziewali się naszej małej zasadzki... Gdy przeciwnicy się z nami patyczkowali i zwyczajnie bawili, Slenderman i Skroll rzucali sobą na wszystkie strony. Walczyłam wraz z Niną i Ann. Naszym przeciwnikiem był Domino. Sam.
 - Nuuuda! - ziewnął unikając kolejnych ciosów ode mnie. Nasza trójka była już wyczerpana, a zaś na jego twarzy nie było widać zmęczenia. Bawił się w kotka i myszkę...
 - Alice, zawodzisz mnie... - powiedział i z całej siły pchnął pod ścianę. Szybkim ruchem przygniótł mi brzuch kolanem - Kiedyś walczyłaś o wiele lepiej!
Uniosłam nóż do góry z zamiarem zaatakowania, jednak szybko złapał mnie za nadgarstek i ścisnął mocno. Nagle upadł na bok. Nina pchnęła go czymś ostrym w żebra. Jednak on tylko się zaśmiał.
 - Nareszcie coś! - zakpił sobie, nie robiąc nic ze swojej rany. Nina z Ann rozpoczęły serię ataków, które tamten sprawnie unikał. W tym samym czasie podeszłam do niego od tyłu.
 - Za wolno! - wrzasnął i odskoczył do tyłu. Tym samum dał mi się złapać. Jedną ręką trzymałam go pod pachę, a drugą przystawiłam nóż do jego garda. Domino powoli usiłował wyjąc coś z kieszeni, ale obróciłam się z nim szybko. Teraz to on był przypierany do ściany. Popełniłam tylko jeden błąd. Miał wolne ręce. Wprawdzie nie mógł sięgnąć do kieszeni, ale trzymał asy. Z rękawów "wyskoczyły" mu karty. Machnął za siebie, zmuszając mnie do cofnięcia. Domino odwrócił się do nas. Jego usta ułożone były w wielki uśmiech. Schował karty z powrotem do rękawów i podbiegł do okna. Wybił je jednym kopnięciem. Odłamki szkła poleciały na podłogę. Następnie stanął na parapet.
 - Nie pozwólmy mu uciec! - wrzasnęła Nina i ruszyła w jego stronę jak torpeda. Pchnęła go do tyłu i razem wypadli przez okno. Usłyszałam czyiś jęk. Szybko powędrowałam za nimi. Za mną była jeszcze Ann. Zgrabnie wylądowałam na trawie i pociągnęłam Ninę za nadgarstek do góry. Domino chciał uciec, ale Ann kopnęła go w krwawiące miejsce z boku. Chłopak powstrzymał się od jęku. Niespodziewanie złapał Ann za nogę i ją wywrócił. Sam podniósł się na równe nogi i się cofnął. Łapał się za bok. Za jego plecami stał jakiś wysoki mężczyzna. Nie widziałam jego twarzy, ale miał długi, czarny płaszcz i białe włosy do ramion. Domino cofnął się jeszcze o krok i gwałtownie się odwrócił, kiedy na niego wpadł. Chłopak zaśmiał się i usiłował zaatakować go nożem, jednak mężczyzna był szybszy i złapał go za gardło. Uniósł go w górę. Miał blade, kościste ręce. Stawił parę kroków w naszą stronę. Domino wyrywał się na wszystkie strony i próbował dosięgnąć go nogami. Na nic. Podeszłam nieco bliżej aby zobaczyć jego twarz. Miał twardy wyraz twarzy, na której widniał obłąkany uśmiech. Nagle jego oczy zabłysły na czerwono. Wtedy bardziej ścisnął Domino, który kurczowo próbował nabrać powietrza. Wykrzywiał się w grymasie. Wyciągnął z rękawów karty i przeciął palce tamtego. Mężczyzna uśmiechnął się szerzej i dosłownie rzucił nim o ziemię. Następnie spojrzał w moją stronę i wskazał we mnie palcem. Ogarnął mnie strach. Lecz on tylko powiedział:
 - Za tobą.
Odwróciłam się napięcie. Za mną Jeff usiłował odepchnąć od siebie strzykawkę Nick'a. Miał całe nogi we krwi. Z trudem stał. Opierał się o dom. Nim cokolwiek zdążyłam zrobić, Nina już się na niego rzuciła. Nick odskoczył na bok, prosto w łapy tamtego mężczyzny. T-teleportował się?! Złapał go za nadgarstki i uniósł w górę. Oczywiście się wyrywał. Tamten tylko bardziej go ściskał. Wnet rozległ się trzask kości. Nick darł się w niebo głosy. Jego oprawca odstawił go na ziemię i powiedział:
 - Ha ha! No to gdzie ten wasz Skroll? - następnie wskazał na Jeff'a - Zajmijcie się moim podopiecznym, bo się zaraz przywita z tamtym światem.
 - Pan...ie... - tylko tyle wyjąkał Jeff. Miał poważne obrażenia, a najbardziej pocięte były nogi.
Nick i Domino wymienili spojrzenia i pokiwali głowami. Obaj powolnie wstali. Nick miał nadgarstki wygięte w nienaturalny sposób. Ann przygotowała się do ataku, a Nina podbiegła do Jeff'a. Również się przygotowałam do ataku.
 - Nieźle nas załatwił... - burknął Domino masując gardło, które było całe czerwone.
 - Poddajecie się? - spytała Ann.
 - Ha! Jak się poddamy to nas zabijecie, a jak uciekniemy to Skroll zabije nas za to, że was nie zabiliśmy...
Obaj byli już na granicy wytrzymałości.
 -...ale wybieramy opcję drugą. - obaj się uśmiechnęli.
Nagle poczułam uderzenie wiatru. Coś przebiegło między mną, a Ann. Po momencie zniknęło z pola widzenia. Tamci dwaj rzucili się do ucieczki. Chwilę potem powoli pozostali członkowie Skrollverse się wycofywali. Zwycięstwo jest nasze.


Z punktu widzenia The Chess Master...
Skroll "telepatycznie" dał wszystkim znać o wycofaniu się. Zrezygnowany puściłem mojego przeciwnika i pobiegłem do "naszej" fabryki. Na początku byłem bardzo zdziwiony. W końcu Skroll nigdy by się tak nie poddał. Ale w końcu rozumiem. Zacząłem biec ile sił w nogach. Noc powoli ustępowała dniu. Zaraz słońce zacznie świecić jaśniej. Gdybyśmy mieli trochę więcej czasu, wygralibyśmy. Ale są ograniczenia... Gdy znalazłem się w fabryce, usiadłem pod jakimś stosem kartonów po turecku. Skroll był wyraźnie zdenerwowany i uderzał przypadkowe osoby.
 - Co za gnidy! Nie odpuszczę tak łatwo! Ktoś im doniósł! - ryczał Pan rozwalając stertę lalek.
Zauważyłem, że Soul odwrócił głowę i wbił wzrok w ziemię. Prawie wcale nie uczestniczył w walce, tylko stał z boku. Może on nas wydał? Bałem się cokolwiek powiedzieć, kiedy on był w takim stanie. Za duże ryzyko... Lepiej siedzieć cicho.Właściwie było słychać tylko jego. Wszyscy bali się pisnąć, bo inaczej całą furia Skroll'a zostanie wyładowana na niego. Tymczasem rana na kolenie znowu dała o sobie znać..




CDN...

poniedziałek, 16 maja 2016

Dni z życia CreepyPast 25



Z punktu widzenia Soul Taker...
W mgnieniu oka znalazłem się w pokoju Jeff'a, który to akurat niańczył dzieciaka.
 - Znowu jakaś misja? - spytał czarnowłosy na mój widok.
 - Tym razem coś lepszego! - usiadłem na czyimś łóżku - Wiesz co szykuje Skroll? Szykuje się krwawa jatka!
 - Co takiego? - Jeff nagle stracił zainteresowanie Vincentem.
 - Przypadkowo podsłuchałem, jak Skroll knuje coś z Domino...
 - Dlaczego to mówisz? - nagle w drzwiach stanął Liu - Przecież sam należysz do tego versu. Może po prostu kłamiesz?
 - Nie mówię to WAM, tylko JEMU. Jeff'owi. A co on zrobi z tą wiedzą to jego sprawa. A przekazuje mu ją, bo jesteśmy w końcu współpracownikami...
Liu spiorunował mnie gniewnie wzrokiem. Nie ufał mi ani trochę, najchętniej toby mnie zabił. No cóż, od początku za sobą nie przepadaliśmy...
 - Co dokładniej usłyszałeś? - spytał Liu ostro.
 - Że każdego wykończą z osobna, po cichu, dziś w nocy - odpowiedziałem.
 - Nawet jeśli to prawdo, to wydaje mi się, że też będziesz brał w tym udział.
 - To zależy od woli Skroll'a.
Powoli wstałem z łóżka i ruszyłem w kierunku drzwi. Ominąłem Liu i udałem się na zewnątrz. Ciekaw jestem, czy też będę musiał brać w tym wszystkim udział..?


Z punktu widzenia Jeff'a...
Mimo "ostrzeżeń" Liu, że Soul kłamie z tym wszystkim i tak postanowiłem opowiedzieć wszystko wujkowi. Pytanie - gdzie szukać kogoś bez twarzy? Odpowiedź - Masky i Hoodie na pewno wiedzą. Tak więc, udałem się do nich. Musiałem opowiadać im całą relację z rozmowy Soula... potem musiałem to jeszcze raz powtarzać Kagekao. Jego reakcja na wieść, że jestem przydupaseee... proxy Zalgo - taka bezcenna. Serio, Kagekao? Serio? Oj, nie jesteś na bieżąco... Nareszcie znaleźliśmy go na pogawędce z Alice... *głęboko wzdycha*. Piękna jak zawsze... *tego nie było*. Po raz kolejny opowiadałem to samo. Slender zastanawiał się chwilę, po czym zniknął coś sprawdzić. Wrócił po jakiś pół godzinach. Zarządził spotkanie...


Z punktu widzenia Ben'a...
W mojej głowie rozbrzmiał straszliwy pisk. To Slenderman.. zawsze tak robi, kiedy chce nas wszystkich w jednym miejscu, by coś ogłosić. Niechętnie wstałem i wyszedłem na korytarz. Nie zrozumiałem z jego paplaniny nic, a nic. Po prostu chciałem wrócić do łóżka. Była jedenasta. Jaki normalny no-life wstaje tak wcześnie? Ech... Na całym tym wykładzie wujaszka wszyscy mieli poważny wyraz twarzy, więc żebym nie wyszedł na ignoranta też takową przybrałem. Tak, wiem, jestem aktorem pierwszej klasy. Przez ten cały czas błąkałem myślami po starych lokalizacjach w grze i stwarzałem nowe, własne. Po zakończeniu monologu, czym prędzej wróciłem do pokoju. Długo po tym zjawili się pozostali lokatorzy. Do ich przybycia kartkowałem jakieś zeszyty z rysunkami (ta moja odmiana).
 - Coś za spokojnie wyglądasz... - powiedział Silver przyglądając mi się.
Nie odpowiedziałem, tylko okryłem się szczelnie kołdrą. Potem obudzono mnie, kiedy słońce zaczęło zachodzić. Aż tak długo spałem?
 - Ty jeszcze śpisz?! - Red potrząsał mną - Nie słuchałeś Slendera? Mieliśmy byc gotowi! Boże, dlaczego nikt nie zauważył, że ciebie tam nie ma?!
 - Spokojnie... - wymamrotałem - Nie trzęś mną tak już... nie jest źle...
 - Nie jest źle?! Kurdę, zaraz wpadną tutaj Skrollversi i nas pozabijają!
Momentalnie się obudziłem i wyszerzyłem gały. Skrollverse? Tutaj?
 - Co takiego?
 - Nie słuchałeś Slendera? Dzisiejszej nocy Skrollverse urządzą sobie tutaj krwawą jatkę... dlatego omawialiśmy plan "obrony".
Podniosłem się do pozycji siedzącej.
 - Wszystko jest już zaplanowane?
 - Tak... wszyscy wiedzą co mają robić. Tamci chcą nas zaskoczyć, pozbyć się każdego z osobna, po cichu... dlatego chcemy obrócić ich plan przeciwko im.
Red wyjaśnił mi szczegóły. Równo o 21 poszliśmy na dół, gdzie byli wszyscy. Ktoś wręczył mi do rąk Vincenta. Moje zadanie? Uciekać z nim jak najdalej się da. Zabolało mnie to. Chciałem się przydać, a nie niańczyć tą paskudę!
Nie chcę uciekać! Chcę zostać! Chcę walczyć! Chcę... być... użyteczny... na coś się przydać... nie chcę być tutaj tylko zbędnym balastem...
Razem ze mną miał iść Silver... super...  Ciekawe, co z tego wyniknie?





CDN...


________________________________________________________________________________________
I nareszcie jest 25 notka. Na 26 szykuję na was bombę *szyderczy śmiech*, ale spokojnie, nikt nie zginie... *trzyma skrzyżowane palce za plecami*. Najwcześniej pokaże się jeszcze w ten piąteczek, najpóźniej w tamtą środę... ale shhh... go to dance!

czwartek, 12 maja 2016

Dni z życia CreepyPast 24



 Z punktu widzenia Silent Hunter...
Jak wiadomo, testuję wytrzymałość psychiczną na jakimś chłopaku. Dowiedziałem się o nim wiele przydatnych rzeczy - nazywa się Tom, panicznie boi się pająków, widoku krwi i ciasnych pomieszczeń. A to gdzie mieszkał, gdzie chodził do szkoły, już wiedziałem od dawna. Rozmawiałem też z Ben'em, żeby z nim porozmawiał na Cleverbocie. Oczywiście się zgodził. Napuściłem też na niego parę moich znajomych... Chłopak już jest na skraju wytrzymałości. No cóż... w końcu parę razy zamykałem go w ciasnych, ciemnych pomieszczeniach wypełnionych pająkami. I to nie byle jakie! Wielkie, ogromne i paskudne. Parę wyzwisk pod jego adresem, podtopień w toalecie (przez moich znajomych), pukania w okno jego pokoju w nocy, zamordowanie jego ukochanej świnki morskiej i paru przyjaciół. Do tego jeszcze te rozmowy z Ben'em. Kagekao również dorzucił swoje trzy grosze. W końcu na jego oczach zabił mu kumpla. Długo to trwało, ale teraz czas na końcowy finał! W nocy, kiedy już "spokojnie" spał, przeniosłem go do lasu... (nie pytajcie jak to zrobiłem nie budząc go). Zostawiłem mu tylko nóż. Oprócz niego do lasu też wywiozłem jego brata (niemowlę). Gdy tylko się obudził, mocno wystraszony, zaczął rozglądać się na wszystkie strony, aż nie zauważył brata, leżącego na ziemi, trzęsącego się z zimna. Nawet nie miał siły płakać... Wziął go na ręce i ruszył przed siebie niepewnie. Wszystko obserwowałem z niewielkiej odległości. Ruszyłem za nim. Kiedy tylko usłyszał moje kroki, odwrócił się gwałtownie w moją stronę. Byłem wystarczająco blisko, by mógł mnie zauważyć. Na mój widok krzyknął z przerażenia. Już miał rzucić się do ucieczki, gdy złapałem go za koszulę i uderzyłem w głowę. Tom padł na ziemię, kuląc się, zasłaniając dzieciaka. Cóż za piękny widok! Dwaj bracia w opałach! Głośno się roześmiałem.
 - K-kim jesteś? - zapytał przestraszony - Czeg-ggo chcesz? Ni-nie rób na-na-nam k-krzy-krzywdy...
Klęknąłem tak, że byliśmy twarzą w twarz.
 - Nic ci nie zrobię... - uśmiechnąłem się psychopatyczne - Pod warunkiem, że ty zrobisz coś dla mnie.
 - C-co chce-chcesz?...
 - Zabij go! - wskazałem ręką na niemowlę i rozszerzyłem uśmiech.
Chłopak przez chwilę milczał w osłupieniu.
 - Nie mogę! T-to mój bra-brat.
 - Nie interesuje mnie to - spojrzałem mu prosto w oczy - Albo go zabijesz i zostawię ciebie w spokoju, albo tego nie zrobisz i obaj umrzecie!
Chłopak spojrzał na dziecko ze łzami w oczach. Uśmiechnięty jak zwykle podałem mu nóż. Przez chwilę wahał się, aż rzucił się na mnie.
 - O ho ho! Stawiamy się! - w mgnieniu oka powaliłem go na ziemię kopniakiem w brzuch i nadepnąłem na rękę, w której trzymał nóż. Dziecko wypadło mu z rąk i się rozpłakało. Nie zwracając na nie uwagi, powiedziałem jeszcze raz:
 - Masz ostatnią szansę!
 - Wal się! - wykrzyczał przez łzy.
 - Więc giń! - złapałem go za szyję i zacząłem dusić. Chłopak próbował mi uciec, wyrywał się na wszystkie strony. W końcu całkiem znieruchomiał. Z dzieciakiem zrobiłem to samo. No cóż, dałem mu dwie opcje, z których wybrał tą najgorszą. Czasami ludzie są tak tępi... Nagle usłyszałem jakiś szelest za sobą. Podniosłem nóż z ziemi i odwróciłem się w stronę dźwięków. Ktoś się czaił za drzewem. Po chwili, gdy zorientował się, że mój wzrok na nim spoczywa, wyszedł z ukrycia.
 - Och, to tylko ty... - westchnąłem obserwując jak Kagekao podchodzi w moją stronę.
 - Jaaa! - parsknął jak kot - Co z twoimi eksperymentami?
 - Sam widzisz, chłopak oblał mój test... - wskazałem ręką na zwłoki za mną.
 - Popełnił samobójstwo czy...
 - Sam go wykończyłem - przerwałem mu - Do tego jeszcze jego brata.
 - Kekeke! - roześmiał się - Ale i tak długo trzymał! Będziesz teraz szukał nowych królików doświadczalnych? Bo jak coś, to mam kilku rozpuszczonych smarkaczy na oku...
 - Na razie dam sobie spokój.
Nagle odwrócił się i spojrzał za siebie
 - Ktoś nas obserwuje.
Podążyłem za jego wzrokiem. Niewiele widziałem, jedynie słyszałem jakieś szelesty, kiedy tylko Kagekao o tym wspomniał. Ruszyłem w stronę szmerów. Przed oczami błysnęło mi coś czerwonego, a raczej KTOŚ. Jak najszybciej wystawiłem nogę, a ów postać potknęła się o nią i upadła na ziemię z głuchym hukiem. Nie sądziłem, że tak łatwo pójdzie. Świetnie, kolejna ofiara do tortur... uwielbiam przemoc... Usłyszałem jakiś dziewczęcy jęk. Wytężyłem wzrok bardziej. Przede mną leżała czerwonowłosa dziewczyna o zgrabnej sylwetce. Nagle spojrzała na mnie groźnie.
 - Ch-Cherry Pau? - zdziwiłem się - To naprawdę ty?
 - A jak myślisz? - warknęła i podniosła się z ziemi.
 - Jeej! To naprawdę ty! - usiłowałem ją przytulic, ale powstrzymała mnie uderzeniem w klatkę. Jednak i tak mnie to nie odpychało, usiłowałem nadal ją objąć w ramiona.
 - Dlaczego nas obserwowałaś? - spytałem, przyjmując od niej serię ciosów.
 - To moja sprawa!
 - Nie odpowiedziałaś mi na pytanie...
 - Cherry? - usłyszałem za sobą głos Kagekao. Dziewczyna na chwilę przestała "atakować" i tyle wystarczyło, bym ją w końcu przytulił.
 - Cherry Pau! - powiedziałem szczęśliwy - Jak się cieszę! Tak dawno cię nie widziałem...
 - Tak, tak... - poklepała mnie po plecach - A teraz sobie idź.
 - Hmm.. tak się witasz z przyjacielem po długiej rozłące?
Czerwonowłosa w końcu odepchnęła mnie od siebie i szybkim krokiem nas minęła, trochę zdenerwowana.
 - Gdzie tak pędzisz? - zawołałem za nią.
 - Szukam kogoś! - odwarknęła i po momencie zniknęła wśród mroku nocy.
Wymieniliśmy z Kagekao spojrzenia. Pewnie szuka Keit'a... Spuściłem smutny głowę, z powodu braku zainteresowania Cherry moją osobą... ech...



Z punktu widzenia Liu...
Po powrocie do domu od razu położyłem się spac, ale Jeff miał inne plany. Urządzał jakieś zabawy z Vincent'em. Serio, brat? O północy takie coś odwalasz? Dzieciak najwyraźniej był zachwycony, bo biegał po całym pokoju i razem zakłócali ciszę nocną... nawet Toby miał dosyć. Rozumiecie? TOBY! A on zazwyczaj jest za takimi "zabawami". Nawet bez testów widać, kto jest ojcem Vincenta... Dali sobie spokój dopiero po dwóch godzinach. W końcu zasnąłem, ale nie na długo. Z samego rana ktoś sobie skakał po moim łóżku... Któż to taki? Nik inny, jak sam Jeff!
 - Stary,co ty odwalasz?! - wrzasnąłem nieco ospały - Daj mi spac!
 - Nieee! - nie przestawał skakać - Przecież zawsze tak tobie robiłem w dzieciństwie!
Zwaliłem go na podłogę, ale nadal nie odpuszczał. Ostatecznie przeniósł się do Toby'ego. Ale skończyło się na tym, że cała trójka, on, Toby i Vincent skakali mi po łóżku. Wkurzyłem się i poszedłem spac na kanapę, w salonie. Jednak nie na długo... drzwi wejściowe otworzyły się w wielkim hukiem, a do środka wpadł Soul Taker.
 - IT'S ME! - darł się - IT'S MEEE!!!!
Podszedł do mnie, nachylił się mi nad głową i tak zaczął krzyczec, że niczego nie zrozumiałem. W końcu odszedł i zapytał:
 - Jest Jeff? - i nie czekając na odpowiedź mknął na górę skacząc po kilka schodków..


CDN...


A jutro... 13...

piątek, 6 maja 2016

Dni z życia CreepyPast 23

*pijaństwa ciąg dalszy

Z punktu widzenia Eyelesss Jack'a...
Jeszcze po urodzinach Toby'ego, dalej świętowaliśmy. Kolejnego dnia obudziłem się cały rozpalony, a głowa dosłownie pękała przez ka... znaczy nie! Ja się nie upijam tak bardzo! Od razu wyczułem, że nie jestem w swoim łóżku. W pokoju było może z cztery osoby, nie licząc mnie. Kiedy próbowałem się podnieść, coś dosłownie mnie przygniotło. Wyciągnąłem przed siebie ręce. Już po włosach (i dzwoneczkach) poznałem, że to Candy Pop na mnie leży... leży? Rozwalił się na mnie, do tego tak ściągnął kołdrę, że byłem okryty tylko od pasa w dół. Usiłowałem podnieść się do pozycji siedzącej, ale na nic. Z każdym ruchem czułem jak wbija swoje pazury między łopatki. Do tego wtulał się w moją klatkę. Jakim cudem to się stało?
 - Ej, pamiętajcie o tabletkach... - zaśmiał się ktoś.
Świetnie. Muszę się jakoś wydostać, zanim zbiegnie się cała rodzinka.
 - Candy - zacząłem - Czy możesz ze mnie zejść?
 - Nic nie poradzę, jesteś taki wygodny... - powiedział bełkotliwie.
 - Złaź - rozkazałem.
 - Przecież nie robię niczego niestosownego! - bronił się.
 - Zamknij się, bo wszystkich obudzisz... - gwałtownie przekręciłem się na bok, jednak clown z dużą siłą przywrócił mnie do poprzedniej pozycji i na nowo położył głowę na moją klatkę. Usłyszałem ciche skrzypienie drzwi. Ktoś wtargnął do pokoju i zbliżył się do nas. Dziko pchnął Candy'ego, złapał mnie za nadgarstek i gdzieś ze mną wybiegł. Znowu trzask drzwi. Przenieśliśmy się do innego pokoju.
 - Jesteś mi winny przysługę - usłyszałem głos (głosy?) Kaspera.
 - Dzięki... - powiedziałem i runąłem na łóżko. Nawet nie musiałem go szukać, znam ten pokój na pamięć. Dobre parę godzin później, gdy większość czuła się znakomicie, ktoś urządził granie w butelkach. Dla wszystkich. Obowiązkowo. Niechętnie wstałem i szukałem mojej bluzy. W końcu jakąś znalazłem. Miała inny zapach i ogółem była "inna", ale co tam. Wyszedłem na korytarz i usiadłem pod ścianą.


Z punktu widzenia Niny...
Kiedy wszyscy już byli na korytarzu, Jeff zakręcił szklaną butelką. Razem tworzyliśmy okrąg, a raczej czworokąt... wypadło na E.Jack'a. Ktoś obok trącił go w żebra. Chyba nie zorientował się, że założył moją różową bluzę i nie ma spodni...
 - Wyzwanie - powiedział E.Jack.
Jeff zaśmiał się szyderczo, jakby tylko na to czekał.Podszedł do Jack'a i wyszeptał mu zadanie na ucho. Po skończeniu szatyn jak na zawołanie oblał się czerwonym rumieńcem. Powoli wstał i poszedł gdzieś z Jeff'em. Po powrocie czarnowłosy powstrzymując się od wybuchu śmiechu usiadł na swoje miejsce, a Jack stanął na środku. Trzymał coś za plecami. Nadal był czerwony i do tego się trząsł.
 - C-c-c-c-c-c-caaaaandyyy - zająknął się - Ch...cho... cho... chooodż nooo t-tut-aj...
Clown wstał, a gdy znalazł się przed nim, Jack wyciągnął to co trzymał za plecami. Wszyscy wstali i ich otoczyli, a Jeff zwijał się z śmiechu na podłodze.
 - Ja też chcę zobaczyć! - Ben skakał na około. Potem postanowił przecisnąć się dołem, ale tylko zarobił siniaka, bo Alice miała sukienkę... *zbok*. Ja wcisnęłam się między Masky'm, a Liu. E.Jack pokazywał Candy'emu... test ciążowy... do tego pozytywny!
 - A co ja wam mówiłem o tabletkach antykopcyjnych? - skomentował Toby, a wszyscy lekko się zaśmiali.
 - Moje dzieci będą seksowne - powiedział niebieskowłosy z dumą i nie zważając na spojrzenia innych wrócił na swoje miejsce. Po drodze walnął Jeffa w łeb. Wszyscy wrócili na miejsca, a Jack zakręcił butelką. Tym razem wypadło na mnie.
 - Pytanie! - powiedziałam.
 - Kto Ci się najbardziej podoba? - zapytał Jack - Tylko szczerze!
Zamyśliłam się chwilę. Kto mi się najbardziej podoba?
 - Hmm..Jeff? - powiedziałam niepewnie
 - Jeff?...
 - Tak!
Czarnowłosy o którym była mowy schował twarz w dłoniach, a ja zakręciłam butelką.
 - Clockwork! - powiedziałam ucieszona - Pytanko czy wyzwanko?
 - Wyzwanko - uśmiechnęła się.
Podeszłam do niej i wyszeptałam jej wyzwanie.
 - A mogę zmienić...?
 - Nie wykręcaj się i rób co powiedziałam!
Clockwork niechętnie wstała i objęła Toby'ego od tyłu, cała się czerwieniąc.
 - Niech ktoś za mnie zakręci... - powiedziała Clocky - Muszę tak zostać do końca...
 - Mi pasuje! - powiedział Toby.
Red zakręcił butelkę, która tym razem wypadła na Masky'ego.
 - Ech... pytanie - powiedział.
 - Mówisz, że nie przepadasz za Toby'm, ale troszczysz się o niego jak o swojego młodszego brata - powiedziała Clockwork - To zależy Ci na nim, czy nie?
 - Cooo? - zaśmiał się nerwowo - Peeewnie, żeee nieeee...
Wszyscy spojrzeli na niego wzrokiem "Ty kłamco jadowity".
 - No dobra, macie nie! Zależy mi... trochę...odrobinkę...
Westchnął i zakręcił butelką. Wypadło na Silvera.
 - Wyzwanie... - powiedział. Wszystkich to zdziwiło, bo zazwyczaj bierze pytania.
 - Przeczytaj na głos historię przeglądarki Bena... - rozkazał Masky. Wszyscy zdziwili się jeszcze bardziej. Żeby on był taki wredny...
Silver poszedł (wleciał?) do swojego pokoju, otworzył drzwi na szeroko i włączył komputer. Ben patrzył na niego gniewnie. Wyglądał jakby chciał się na niego rzucić.
 - Wikipedia... - czytał Silver - YouTube, Cleverbot... wow, spędziłeś tam ponad cztery godziny!
 - Interesy... - blondyn wzruszył ramionami i uśmiechnął się łobuzersko.
 - Znowu YouTube... CreepypastaWika... AnimeOdcinki, AnimeZone, kolejny Cleverbot... Facebook... a resztę usunął...
Wrócił na miejsce i zakręcił (a raczej użył mocy do zakręcenia) butelką. Tym razem ofiarą stał się Kasper.
 - Wyzwanie! - powiedział swoimi wieloma głosami.
 - W takim razie...
Nie dokończył zdania, bo przerwał jakiś pisk, że aż wszyscy zatkali sobie uszy. Zbiegliśmy na dół. W salonie czekał Slender. Mimo braku twarzy, każdy wyczuł jego gniew.
 - Co to jest? - zagrzmiał i wskazał na styropian w miejsce okien - Nie było mnie tylko parę dni!
Wbiliśmy wzrok w ziemię, pokazując jak nam przykro. Nikt nie miał odwagi się odezwać. Nikt prócz Toby'ego.
 - Przepraszam Panie, to głównie przeze mnie... - wystąpił na środek.
 - Co tutaj się działo?
 - To taaka długa historia...
 - Skróć ją.
 - Masky kazał mi szukać nieistniejącej wiewiórki, a kiedy wróciłem to zaczęli śpiewać "100 lat!", a za nim się obejrzeliśmy Ben nurkował w wannie, a Jeff wywalił ze schodów! Liu nie mógł go unieść sam, więc poprosił Puppeteer'a o pomoc i wjechali z nim na ścianę, a trudno było, bo się wierzgał. A tu nagle bum! Budzimy się rano, a Jeff nadal na schodach, a okna wybite!
 - Dobrze... na razie wyjdźcie stąd wszyscy i nie wracajcie aż nie będzie ciemno, zrozumiano? 
 - Tak jest, wujku! - palnął Jeff i pobiegł po Vincenta. Kiedy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz, rozbiegliśmy się na wszystkie strony. Niektórzy poszli do miasta, inni do lasu. No i gdzie tu się wybrać?


 Z punktu widzenia Toby'ego...
Oddalając się od wszystkich zapuściłem się w głąb lasu. Latałem sobie tam i z powrotem. Na nieszczęście zaczęło padać, a właściwie mocno lać. W lesie znalazłem coś w stylu "wystającego kanału". Postanowiłem, że to tam się schowam. Tam już ktoś był. Drzemał sobie tyłem do mnie, skulony i drżący z zimna. Nie, to nie był nikt z nas. Ostrożnie podszedłem i szturchnąłem go w ramię. Po chwili się  obudził i przewrócił na plecy.
 - Milan? - zdziwiłem się.
 - Toby? - spojrzał na mnie uważnie i podniósł się z ziemi.
 - Co tutaj robiłeś..?
 - Spałem, a nie można...?
 - Można.
Potem rozmawialiśmy jeszcze przez długi czas, aż przestało padać. Dość długo to trwało, bo powoli zapadał zmrok. Pożegnaliśmy się i rozeszliśmy w swoje strony.





CDN...

Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...