czwartek, 30 sierpnia 2018

Perypetie V



 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.
 Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłaniając swoją nienaturalnie szarą w kolorze, zniszczoną skórę i czarne oczodoły, pod którymi wypłynęła jakaś czarna, zaschnięta maź. Odgarnął z czoła włosy. Vincent przypatrywał mu się intensywnie wiedząc, że Jack i tak się o tym nie dowie.
 - Zabiłeś kiedyś kogoś? - nagle Jack zmienił temat, wprowadzając tym samym nastolatka w zakłopotanie.
 - Nie - odparł szybko - Byłem szkolony...
 - Rozumiem.. - przerwał mu. Między nimi zapadła cisza. Chłopak nadal wpatrzony był w trzydziesto-parę latka, zastanawiając się, czy zechce opowiedzieć mu więcej o tym, co działo się, odkąd Toby go zabrał i uciekł.
  Wiedział na razie, że od ich zniknięcia wszystko pozostałe zaczęło się sypać. Najpierw jego dziewczyna - teraz eks - wyruszyła za nim w pogoń i nigdy nie wróciła ani nigdy go nie odnalazła. Następna była Jane, która chciała powrócić do normalnego życia. Nina, która straciła ukochanego. Helen, Judge, Puppeteer i Zero po prostu się wymknęli i słuch po nich zaginął. Jedynie Slenderman, Masky i Hoodie starali się wszystkich utrzymać w jednym miejscu, ale i oni po bardzo długim czasie, nękani przez Skrollverse, złamali się i również uciekli, zabierając ze sobą Sally, która nie miała gdzie się podziać. Teraz najprawdopodobniej mają nowego przydupasa w drużynie. Jedynie on, Kasper i Zak pozostali w pobliżu, a tamta dwójka została okrzyknięta przez mieszkańców miasta "podpalaczami kościołów". Nie tylko kościołów, ale i domów świadków jehowy, cmentarzy i krzyżów.
 Jack nie wiedział o czym ma dalej opowiadać. Zmienił więc temat po raz kolejny:
 - Co za porąbana akcja! - zaśmiał się pod nosem. - Nareszcie poznałeś swoją biologiczną rodzinę i od razu wszystko się sypie! Gdzie Toby?
 Vincent zamarł. Spodziewał się spotkać Toby'ego tutaj, lecz intuicja go zawiodła. Teraz nie wiedział kompletnie gdzie go szukać i martwiło go to.
 - Ja nie wiem... - przyznał zakłopotany. W głowie układał sobie najczarniejsze scenariusze, jak to Skroll, którego znał tylko z opowiadań dopadł go i zabił, pożywiając się jego truchłem, jak to zrobił z Jeffem. Albo Mark maczał w tym palce? Vincent złapał się za włosy i westchnął ciężko. Najpierw brat, teraz on...
 - Spodziewałem się, że tutaj go znajdę... - zaczął, ale wtedy też właśnie uświadomił sobie, kogo przed sobą ma - Jack? Czy mógłbyś zaprowadzić mnie do bazy Skrollverse?
 Mężczyzna aż wzdrygnął się na słowo Skrollverse. Wykrzywił twarzy w grymasie.
 - Chcesz zginąć?
 - Ale tam właśnie może być Toby.
 - Dzieciaku, nie wiem co Toby ci o nich naopowiadał, ale oni... ich już tam nie ma. Zmienili kryjówkę, teraz tylko sporadycznie tam przychodzą. Są gdzieś... daleko stąd. Nie ma szans, aby go złapali.
 - Podobno ich celem jest udupienie Slenderverse, nieprawdaż?
 - Tak i to właśnie za nimi gonią. Za Slenderem i jego pomocnikami, którzy wynieśli się stąd w diabły. Skąd mogą wiedzieć, że któryś w końcu wrócił na stare śmieci?
 Vincent załamał się. Pozostawało mu jedynie powrót do miejsca, gdzie po raz pierwszy zobaczył Mark'a i Charliego, czego się obawiał. Zagryzł zęby i wstał.
 - Dziękuję... - powiedział - za rozmowę.
 Szatyn skinął tylko głową i uśmiechnął się, chowając uśmiech pod maską, a chłopak wyszedł i ruszył prosto w tamto miejsce.

 Stał niepewnie przed drzwiami, aż w końcu zacisnął dłoń na rękojeści sztyletu i tylnej kieszeni spodni i zdecydowanym pchnięciem otworzył drzwi i wpełzł do środka. Spodziewał się, że zaraz ktoś przyleci z zamiarem walki, ale nic takiego się nie stało. Ruszył przed siebie do kuchni, a drzwi za nim zatrzasnęły się. Vincent odwrócił się napięcie i ujrzał wyszczerzonego Mark'a blokującego wyjście. Chłopak błyskawicznie wyjął sztylet i wymierzył go w stronę okularnika, który nie przestał się uśmiechać.
 - Gdzie jest Martin? - zapytał - Co mu zrobiłeś?
 - Spokojnie, twojemu bratu włos z głowy nie spadł! - uniósł ręce w geście obronnym i roześmiał się - Na razie.
 Vin zacisnął zęby.
 - Dlaczego ty go porwałeś? - warknął podirytowany - Gdzie on jest?
 - A dlaczego ty się o niego tak troszczysz? - nagle Mark spoważniał i przybrał śmiertelny wyraz twarzy - Tak, to twój brat, ale znasz go od kilku dni! - ryknął wściekły - Oko za oko - westchnął spokojniej - Jak mówiłem, Martinowi nic nie jest, ale to kwestia czasu...
 - Co masz zamiar mu zrobić? - zapytał niepewnie. Bał się jego kolejnego wybuchu.
 - Jeszcze nie wiem! - zaśmiał się i rozłożył ręce - Może wrzucę do kotła i przerobię na mydło? Albo oddam władcy Zalgo, żeby się podlizać? Kto wie!
 Zawachał się przez moment, ale przemówił:
 - Co zrobiłeś Toby'emu? Gdzie jest?
Mark rozluźnił mięśnie i nieśpiesznie rozmasował swój kark. Za to Vincent był cały czas w gotowości, kurczowo ściskając swój sztylet robiący się śliski od jego potu.
 - Toby śpi daleko stąd. - wyszczerzył usta w koszmarnym uśmiechu, a jego lewa powieka zaczęła drgać. Vin wstrzymał oddech i znieruchomiał. Poczuł, jak krew dopływa mu do twarzy i wzbiera się w nim tylko gniew i pogarda.
 - Żyje - dorzucił obojętnie. - Ale baliśmy się, że pokrzyżuje nasze plany, więc zabraliśmy go na przejażdżkę. Och, to za mina? Pierwszy raz jesteś od niego tak daleko? Bez niego sobie nie poradzisz?
 Wyśmiał go, lecz właśnie przez te ułamki sekund, gdy zwijał się ze śmiechu, dały chłopakowi szansę na atak. Nie jemu, tylko mężczyźnie obserwującego ich zza szyby. Nieznajomy stanowczym kopnięciem rozpił szybę, której odłamki zraniły go w nogę, lecz on bez przejęcia rzucił się na Mark'a, przytwierdzając go od razu do ściany. Oszołomiony okularnik spoważniał, a jego źrenice rozszerzyły się z przerażenia. Odruchowo złapał swojego napastnika za gardło, próbując go od siebie odepchnąć, lecz przeciwnik znacznie nad nim górował i z łatwością trzymał go uwięzionego.
 - To znowu ty! - ryknął wściekły, a z jego ust sączyła się piana jak u psa.
 - Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - prychnął przez maskę i przycisnął go mocniej.
Chłopak obserował tą scenę zszokowany w osłupieniu, zastanawiając się co począć. Czy pomóc nieznajomemu, czy zwiewać gdzie pieprz rośnie? A może pozwolić aby obaj się pobili do nieprzytomności, by jeszcze wykorzystać Mark'a do odnalezienia Toby'ego i Martina?
 - Na co czekasz? - wrzasnął nieznajomy do Vincenta. - Wypatrosz go!
 Mark z sekundy na sekundę coraz bardziej rósł w siłę, wyzwalając się z uścisku. Vin ogarnął się i zamachnął na okularnika, który w ostatniej chwili zdobył na tyle siły, aby przewrócić obcego ledwie unikając tym cięcia w brzuch. Nastolatek ponownie na niego ruszył, lecz i tym razem Mark całkowicie się uwolnił z uścisku i odskoczył w stronę okna, stając na parapecie już pokrytym szkłem. Syknął na nich i oblizał się, obnażając swoje ostre jak brzytwy zęby. Mogłyby z łatwością kozszarpać niezły kawał mięcha i w krótkim czasie dogryźć się do kości. Chłopak miał nadzieję, że nigdy się o tym nie przekona, ale na razie ruszył ku niemu z pełną prędkością z wymierzonym ostrzem. W połowie drogi ktoś złapał go za ramiona i powstrzymał przed atakiem. To ten nieznajomy zaciskał mocno swoje palce na jego ramionach. Mark ostatni raz syknął i wyskoczył przez okno, znikając z ich pola widzenia.
 - Dlaczego mnie powstrzymałeś? - wtedy Vin wyrwał się i stanął z nim twarzą w maskę.
 - Tylko na to czekał - wzruszył ramionami. - Nie widziałeś jego wyrazu twarzy? Był na nim głód. Rozszarpałby cię tu i teraz.
 - Okej... - kiwnął głową. - A dlaczego mi pomogłeś?
 - Nie pomagałem tobie. Mam z nim swoje sprawy. - obrócił się napięcie i nim czarnowłosy zdążył go jeszcze o coś wypytać, wybiegł, zostawiając go z niczym.
 Vincent warknął coś niezadowolony pod nosem i wyszedł wściekły z chatki. Sekundę mo tym czyjeś silne ramiona objęły go w biodrach i uniosły do góry.
 - Myślałeś, że z tobą skończyłem? - poczuł na swoim karku oddech Marka. Vin zaczął wierzgać nogami, ale mężczyzna nic sobie z tego nie robił. Wyszerzył usta w uśmiechu i zatopił swoje kły w kark chłopaka oraz zasłonił mu usta, by nie mógł wrzeszczeć. Wyszarpał spory kawał mięsa i wpił się ponownie, aż do kości. Po minucie Vincent przestał krzyczeć i wierzgać. Wtedy Mark znacznie zwolnił przeżuwanie jego ciała i pokierował swoje usta na jego policzki, które oderwał.
Życie Vincenta właśnie dobiegło końca.




Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...