niedziela, 3 września 2017

Dni z życia CreepyPast 28


Z punktu widzenia Toby'ego...
 Godzina wydawała się nieskończonością. Powieki ze zmęczenia same mi się zamykały, ale nie mogłem sobie pozwolić na drzemkę. Bardzo wolno zmieniłem pozycję na słowiański przysiad i kurczowo trzymałem się gałęzi, by nie stracić równowagi. Zerknąłem na Kyle i Lunę. Kyle spał jak zabity w bezruchu, a dziewczyna wierciła się co chwila, więc została przywiązana moją bluzą do kory. Uniosłem głowę i rozejrzałem się po słabo oświetlonym przez księżyc lesie. Miałem cichą nadzieję, że nie spotka nas żadna niespodzianka, ale oczywiście to był błąd. 
Przecież zawsze musi się coś dziać, kiedy myślę, że już nic nie może mnie zaskoczyć. 
 W pewnym momencie usłyszałem jakieś zdeformowane głosy i wrzaski. Jakby ktoś prowadził wojnę. A przynajmniej takie miałem wrażenie, gdyż byłem otępiały ze zmęczenia. Wytężyłem słuch, próbując namierzyć potencjalnych dresów, ale wszystko tak jakby odbijało się echem. Bardzo ostrożnie zszedłem niżej, na bardziej szeroką gałąź, bym mógł spokojnie na niej usiąść i się oprzeć. Hałas stawał się coraz głośniejszy, także mogłem mniej więcej wskazać palcem, z którego kierunku dobiega. Brzmiało znajomo. Gwałtownie podniosłem się do pionu i momentalnie zakręciło mi się w głowie. Obraz zawirował mi przed oczyma. Walczyłem z całych sił, by nie stracić równowagi, ale i tak potknąłem się o własne nogi i spadłem z głuchym hukiem na ziemię.
 - Ugh - jęknąłem, choć i tak nie poczułem bólu. Nie spadłem z zbyt wysoka, pomyślałem, ale szybko ta "pozytywna myśl" mnie opuściła, gdy poczułem mokro. Odpychając się ręką od gleby, doprowadzając się do pozycji siedzącej. Moje całe prawe ramię było zabarwione czerwoną cieczą. Spojrzałem wyżej. Ostrożnie odsłoniłem koszulkę i z obojętnością stwierdziłem, że mam złamane otwarte obojczyka. Tak, Toby, pocieszaj się dalej, że wysokość z jakiej spadłeś nie była tak tragicznie wysoka. 
 - Co się stało? - usłyszałem głos Luny, ale nie chciało mi się nawet na nią spojrzeć. Już po minucie była przy mnie.
 - To nic - szepnąłem. Chyba nie słyszała.
 - Jesteś we krwi! - stwierdziła z przerażeniem i wzrokiem zaczęła szukać po moim ciele źródła, z którego krew się wydostawała. Znalawszy go ściągnęła z siebie moją bluzę - która była przywiązana - i okryła nią ranę.
 - Co teraz z tym zrobimy?
Zamyśliłem się chwilę. Już miałem wypaplać "idziemy do szpitala", ale w porę się ogarnąłem. Kazałem jej to tylko zawiązać, by zatamować krwawienie. O świcie odwiedzimy Dr.Smiley. Zakląłem cicho pod nosem, gdyż to znaczyło, że będziemy musieli się wracać okrężną drogą. Poszukiwania zajmą nam o wiele dłużej, niż myślałem.
 - Idziemy tam teraz - zarządziła szatynka.
 - W nocy jest bardzo niebezpiecznie - próbowałem ją odwieść od tego pomysłu - Wyruszymy o samym świcie, okay?
Kłóciłem się z nią jeszcze chwilę, aż w końcu dała za wygraną. Tym razem to ona musiała pomagać mi w wdrapywaniu się na drzewo. Zaproponowała też, że to ona postoi na czatach, a w radzie niepokoju, obudzi mnie. Ochoczo przystałem na jej plan, gdyż cholernie potrzebowałem snu i tak też usnąłem jak małe dziecko.


Z punktu widzenia Jeff'a...
 Brutalnie złapałem Mark'a za łokieć i dźwignąłem go z ziemi. Starałem się nawet nie myśleć o tym, że za moimi plecami dzieje się epicka walka. Teraz najważniejsze było schowanie tego palanta. Że akurat wszyscy w tym samym czasie obrali go sobie na proxy! W ciemnościach obdarzyłem go niechętnym spojrzeniem i nie puszczając go, zacząłem marsz przed siebie, jak najdalej od podwładnych Skrolla.
 - Co się właśnie odwaliło? - zaczął brunet. 
Upewniwszy się, że jesteśmy wystarczająco daleko od tego wszystkiego, przystanąłem i oparłem się o drzewo. Nawet nie zdałem sobie sprawy, że właśnie wtedy go puściłem, ale na moje szczęście nie podjął się próby ucieczki. Złapałem kilka głębokich oddechów i starałem się poukładać myśli, by podać mu jakąś sensowną odpowiedź. Nie szło mi to najlepiej, więc żeby nie marnować czasu, wypaliłem:
 - Można powiedzieć, że jesteś ścigany przez trzy organizacje. Tamten gostek, z którym teraz walczy mój kolega należy do jednej z nich. My też należymy do jednej z nich. Jesteś na naszym celowniku.
 Odczekałem chwilę, by całkowicie dotarł do niego sens tych słów.
 - Jakie organizacje? Kim wy jesteście? Dlaczego akurat ja? - potok pytań pewnie wylewałby się z niego nadal, ale gestem dłoni kazałem mu przestać. No, może też dzięki groźnemu spojrzeniu się zląkł.
 - Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie - wyciągnąłem przed siebie dłoń by ponownie złapać go za łokieć i wznowić bieg - teraz...
 - Chwila, zaraz! - Mark odskoczył gwałtownie do tyłu - Ja się nigdy o nic nie prosiłem! Dlaczego nie mogę sam wybrać?! Dlaczego w ogóle upatrzyliście sobie mnie?! To są jakieś pieprzone zawody?! 
 - Nie buntuj się - warknąłem zły i nadal próbowałem go pochwycić. 
Mark obdarzył mnie spojrzeniem pełnym pogardy, po czym zacisnął szczęki i... z całą prędkością ruszył przed siebie, wymijając mnie z odległości, w której nie byłbym w stanie go złapać. Gnojek! Więzień na wolności! Natychmiast ruszyłem zań w pogoń, a ponieważ jedynym oświetleniem było słabe światło księżyca, skupiłem maksymalnie na nim wzrok i po prostu bezmyślnie za nim biegłem, bojąc się go stracić z oczu. Najwyraźniej miał to na uwadze, ponieważ o ile szybkością nie grzeszył, to był cholernie zwinny i pewnie miał wyśmienity wzrok - specjalnie wybierał drogę z różnymi przeszkodami typu slalom pomiędzy głazami, przeskakiwanie nad wywróconymi drzwiami, ostre zakręty. Można się pokłócić, że typek zna na pamięć ten las. 
 Zacisnąłem szczęki zrozpaczony i próbowałem dotrzymać mu kroku. W głowie przewijały mi się czarne scenariusze. Nie zniosę gniewu Zalgo, jeżeli dowie się, że dałem mu uciec. Cholera! Jednak im szybciej próbowałem biec, tym bardziej oczy zachodziły mi mgłą. Nie chodziło już o zmęczenie. To był jakiś dziwny stan, który mógłbym porównać do narkozy. Mark powoli zaczynał znikać z mojego pola widzenia, a ja zorientowałem się, że truchtam, gdyż nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Uciekinier najwyraźniej też zwolnił i wolnym biegiem co chwila odwracał się, by na mnie spojrzeć, coraz bardziej się oddalając, aż w końcu przepadł w ciemności. Wyciągnąłem przed siebie dłoń, jakbym próbował go złapać. Nie wiem ile czasu minęło, dopóki całkowicie straciłem zdolność widzenia, ale właśnie wtedy też upadłem, nie mogąc zapanować nad uczuciem mrowienie na całym ciele. Starając się z całych sił zachować świadomość tego, co się wokół mnie dzieje, do moich uszu docierały stłumione przez dźwięk tupotu butów szept.
 - Jeffrey Woods - usłyszałem wyraźnie, jakby ktoś nachylił się nad moim uchem. Potem rozległ się ten kpiący śmiech, którego właściciela wszędzie bym rozpoznał.
Skroll we własnej osobie.
 - Te śro... usyp..ąc.. prz..at..a...ecz, nie..rawdaż? Te..z bę.. gł... Mar... nić... ci..no. Gło..a. inku... yjesz. - z jego wypowiedzi zrozumiałem tylko jedno: nafaszerował mnie czymś. To przez niego teraz tutaj leżę. A za chwilę skończę przykryty ziemią. Chociaż ta wersja wydarzeń wydaje się "najmilsza" - w końcu po co Skroll miałby zaprzątać sobie głowę wykopaniem dla mnie grobu - od razu rozszarpie mnie na strzępy, a moje resztki rzuci na pożarcie psom.
I znowu jego śmiech, przepełniony złośliwością. Ogarnął mnie paniczny strach. Umrę tutaj, nie wykonawszy ostatniej misji.
Umrę tutaj, z zaszytym uśmiechem, który rzekomo miał być wieczny.
Umrę tutaj, z ręki swojego wroga.
Umrę tutaj, bez możliwości walki.
Poczułem coś zimnego na szyi. Ostrze? Nieważne.
 - To co ty tam zawsze mówisz? - nacisk wzmocnił mnie, a ja poczułem w tamtym miejscy piekący ból. Skroll chwilę się nad tym zastanawiał.
Chwilę wystarczająco długą, by życie przeleciało mi przed oczami. Zacisnąłem szczęki.
Przepraszam, Zalgo. Przepraszam, Vincent. Przepraszam, braciszku.
 - Idź spać - szepnął, a mnie ogarnął rozszarpujący ból. Otworzyłem szeroko usta, by krzyczeć, ale wtedy zacząłem się dławić własną krwią. Niezdolny już do niczego, po prostu poddałem się i pozwoliłem wykrwawić.
 Moja historia dobiegła końca.

1 komentarz:

  1. Ehh... muszę to powiedzieć...

    TO.JEST.Z A J E B I S T E.

    Mam nadzieję, że next jak najszybciej *-* *błagam na kolanach ouo*

    OdpowiedzUsuń

Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...