wtorek, 7 czerwca 2016

Dni z życia CreepyPast 28


 Z dala od ludzi


Z punktu widzenia Toby'ego...
Kiedy dotarliśmy do domu, myślałem, że to jakieś żarty. Znajdował się w głąb lasu - naprawdę, Skrollversi na pewno nas tam nie znajdą, szczególnie, że to zaledwie parę kilometrów od starego domu! Miał tylko trzy pokoje - na pewno się pomieścimy, kiedy nas jest ponad... 30? I do tego ktoś już w nim był. Czyli Nikki, Mike i Nathan, jeśli pamiętam. Logika mojego pana. Na szczęście wujaszek  powiedział, że to tylko "dom tymczasowy" i musimy przeżyć do jutra. Yeah! Nie zamierzałem się tam kisić, więc wyszedłem do lasu (w którym i tak się znajdowałem)... No i wiecie kogo spotkałem? Dum, dum, dum... Milana! Trenował rzucanie nożami i mało mnie nie zabił... No cóż... Pogadaliśmy trochę, zmierzyliśmy się w "bitwie na niby" i tak zleciała połowa dnia. Kompletnie straciłem poczucie czasu. Było miło, dopóki nie zjawił się on...
 - Toby, jednoczysz się z wrogiem? - usłyszałem za sobą głos Candy Pop'a.
 - Milan to nie wróg - odwróciłem się w jego stronę.
 - Serio? Bo tak jakoś podejrzanie wygląda...
 - To samo można powiedzieć o tobie - wtrącił Milan.
 - Że niby ja podejrzany? To wy chodzicie w lesie po krzakach!
Oboje zrobiliśmy faceplama i westchnęliśmy równocześnie. Nagle Milan krzyknął "RUN, TOBY, RUUUN!" i popędził gdzieś przed siebie. O co chodziło? Do moich uszu dotarł szum. Spojrzałem za niebieskowłosego.
 - Ratuj się, Candy! - wrzasnąłem i pobiegłem za Milanem ile sił w nogach. Powód - Offendy. Chociaż w sumie Candyemu by to nawet pasowało... *leny face*. W końcu zagrożenie minęło. Offender całkowicie zniknął z pola widzenia. Po tym trafiliśmy na Jeff'a, trenującego Vincenta...
 - On jest upośledzony? - zapytał Milan przyglądając się Jeff'owi. Byliśmy od niego parę metrów, schowani za drzewem. Nie widział nas.
 - Wiesz, też byłbyś upośledzony, gdybyś się jarał żywcem... - odpowiedziałem i spojrzałem w niebo.
Nagle poczułem zimne ostrze na szyi. Zauważyłem, że Vincent jest sam.
 - Ja upośledzony? - głos Jeff'a. Odwróciłem się. Stał za mną i mierzył nas wzrokiem.
Jakim cudem się tu wziął?!
 - Co ty z nim wyczyniałeś? - zmieniłem temat i wskazałem na Vincenta.
 - Trenuję go na mordercę...
Powoli się wycofaliśmy...

TIME SKIP

Z punktu widzenia L.Jack...
Jak mówił nam Slender, na następny dzień wyruszyliśmy do nowego domu. Oczywiście musiał być na totalnym odludziu... Niedaleko miasta znajdowała się góra, ogarnięta przez lasy. Gdzieś tam na górze był dom... Trochę zaniedbany, ale było tam DUŻO innych atrakcji. Dużo huśtawek z pomostami do skakania, jakieś mniejsze opuszczone chatki, jezioro, porzucone samochody (czyt. złom), opuszczone sklepy. Normalnie raj dla zabójców! W dodatku mieliśmy blisko do tamtego lasu, gdzie "mieszkali" Mike, Nathan i Nikki, a równocześnie daleko od starego domu, Skrollversów i z dala od ludzi. Sam dom był sporych rozmiarów. W salonie był balkon z wyjściem do ogródka. Na górze były trzyosobowe pokoje i dwie łazienki. Dodatkowo na dole była też jedna. Postanowiliśmy nie zmieniać składu i zostać w pokojach tak jak byliśmy. Tylko dziewczyny dokonały małych komplikacji. Clockwork, Jane i Alice były razem, jeszcze Ann, Judge i Zero. No i jeszcze na miejsce Toby'ego wstąpił Soul Taker, a jego wywalili do Maskyego i Hoodiego. Za to Kagekao przenieśli do lalkarza i malarza. A Sally? Była sama, ale Slendy powiedział, że będziemy mieli kogoś nowego. Serio? Co chwilę ktoś nowy? Ech...
 - Full wypas! - powiedział Jason, kiedy weszliśmy do swojego pokoju - Mógłbym nigdy nie schodzić z tej góry!
 - A mówią, że Slender nie ma gustu... - powiedział Candy i otworzył jedno okno (były dwa).
Runąłem na łóżko, rozpowszechniając po pokoju kurz.
 - Wypadałoby posprzątać - stwierdziłem.
 - Jutro się tym zajmiemy - ziewnął Jason. Nagle rozległ się czyiś krzyk. Wyszliśmy sprawdzić co było jego przyczyną. Na korytarzu był zapłakany Ben z telefonem w dłoni. A raczej z kawałkami telefonu.
 - Tutaj jest słaby internet! - walał się po podłodze wrzeszcząc - I co ja teraz zrobię ze swoim życiem?!
 - Spoko stary, czuję to samo... - powiedział Red i położył się obok niego.
Leżeli tak aż do wieczora. W końcu Puppet powiedział im coś i automatycznie się ogarnęli i gdzieś wyszli.
Kolejnego dnia wszyscy zabraliśmy się za sprzątanie. Zabrało nam to połowę dnia. Zaraz po tym Jeff rozpoczął trening ze swoim dzieciakiem. Cóż za wspaniały opiekun...
Na następny dzień zniknął Toby. Nikt nie zna powodu, prawdopodobnie włóczy się gdzieś z kimś po lesie, albo bardziej wiarygodne - został porwany przez kosmitów.
Kolejny dzień... postanowiłem się w końcu gdzieś ruszyć. Wybrałem się nad staw, czy to tam jezioro...  Była tam część bandy. Nie ma to jak wypchać kogoś cukierkami...
Kolejny time skip - z samego rana przywitał nas stół z obfitym śniadaniem. Zjedliśmy wspólnie. Towarzyszyły nam majestatyczne zapachy - nerki przyrządzane na różne sposoby. Tego samego dnia odkryłem, że w tej nieumeblowanej (no nie do końca, bo stała tam szafa) i najciemniejszej części domu jest schowek na bronie i dużo więcej. Bronie palne, miotające, ostrza, trucizny, więzły, strzykawki, pałki... i wyszedłem na totalnego kretyna, kiedy o tym powiedziałem. Okazało się, że wszyscy już dawno wiedzieli o broniach... Wygląda na to, że muszę poświęcić więcej czasu na poznawanie tego domu. Pewnie się już domyślacie, co robiłem do końca dnia. Tak... napierdzielałem z karabinu! Do czasu kiedy dostałem opiernicz. Zwiedzaniem zająłem się później. Odkryłem jeszcze wejście do piwnicy w ogrodzie, w której niewiele było. Tylko pusta przestrzeń i pająki. Idealne miejsce na tortury, prawda?
Kolejnego dnia Toby stwierdził, że woli wrócić do starych kompanów i przestawił tam jedno łóżko. Kagekao przeniósł się tam gdzie wcześniej. Czyli prawie żadnych zmian.
Następny - Jason wpadł w szał i "niechcący" zaatakował Zalgo, który to przyszedł w odwiedziny. Chłopak skończył z połamanymi żebrami i wykręconymi nadgarstkami. Był prawdziwy rozlew krwi. Jason był cały poobijany i dostał krwotoku z nosa. Właściwie to już nie przypominał człowieka, tylko dziwne, chodzące, wydające odgłosy (jęki) coś. Na szczęście w ekspresowym tempie przenieśliśmy go do Dr. Smiley - mamy do niego blisko, to tylko parę metrów od zejścia z góry. A Slenderowi się nie chciało go uleczyć. Niby jesteśmy jego "dziećmi"... Dodatkowo kiedy Zalgo się zmył, pojawiła się nasza nowa współlokatorka - Lazari. Największy koszmar Jeff'a. Miał z nią straszne przeżycia, tak samo jak Helena. Oczywiście trafiła do Sally. Nareszcie nie musimy się wysłuchiwać jej marudzeniu, że nie ma się z kim bawić. Coś czuję, że na Lazari nie skończymy... Ale przynajmniej koniec z krwawieniem uszu.



Z punktu widzenia Jeff'a...
Ten dzień zapowiadał się tak pięknie... Liu mnie wyręczył i zajął się Vincentem, a ci najbardziej upierdliwi (Sally, Candy, Lazari, Jane, Nina) gdzieś wyszli. Balanga! Miałem szyderczy plan - spać do siedemnastej. Jednak to było zbyt piękne, by było prawdziwe. Niestety, arę minut po ósmej w mojej głowie rozległ się ten irytujący pisk; Znowu misja do wypełnienia. Leniwie zwlekłem się z łóżka zmusiłem do ogarnięcia się. Znalazłem swoje noże i w parę minut znalazłem się w terenie... Soul był już zwarty i gotowy, za to ja w połowie ospały. Misja zajęła nam dobre parę godzin, w dodatku musieliśmy znosić warunki pogodowe - akurat tego dnia raz było zimno, a raz upalnie. Po powrocie chciałem od razu wrócić do spania, ale w tym przeszkodził mi te dwa małe koszmary. Stanęły przede mną wbijając we mnie swoje przesłodzone oczka, zagradzając mi tym samym drogę do pokoju.
 - Już wróciłeś? - spytała Sally - W takim razie możemy pójść teraz!
 - Dajcie mi spokój... - mruknąłem, ale one nie dawały za wygraną.
 - Obiecałeś! - wrzasnęła Lazari.
No tak, obiecałem im, że pójdziemy poskakać z pomostu, z huśtawką.. Nie, nie, nie zgodziłem się dobrowolnie, po prostu one coś do mnie mówiły, a ja przytakiwałem nie słuchając. I zanim się zorientowałem, złożyłem kilkaset obietnic.
 - Odczepcie się - ziewnąłem - Idźcie się pobawić czy coś.
Próbowałem je ominąć, ale te koszmary wybuchnęły głośnym płaczem.
 - Co wy...? P-przestańcie! Nie róbcie mi wstydu!...
 - Obiecałeś nam! - szlochała Sally - Przyrzekłeś!
Próbowałem je jakoś uspokoić, zanim zlecą się wszyscy. W końcu mocno wkurzony wywrzeszczałem:
 - Dobra! Pójdę z wami!
Natychmiast przestały ryczeć, a ich twarze zrobiły się pełne nadziei.. Zaśmiały się i pociągnęli za bluzę. Trzymali mnie tak aż nie dotarliśmy do jakiegoś pomostu z huśtawką. Małe terrorystki... Za każdym razem kiedy próbowałem się wymknąć, one zwracały całą swoją uwagę na mnie. Cóż za wyczucie czasu. Jak to dobrze, że są naiwne i uwierzyły w każdą moją wymówkę. KAŻDĄ. Ale i tak musiałem je bujać. To wyglądało tak żałośnie. Dlaczego akurat na mnie? Żeby jeszcze tego było mało, musiała się tu zjawić ta żmija Jane. Nosiła ze sobą aparat i szyderczy uśmiech... Domyślamy się o co chodzi... Zaczęła mi robić zdjęcia.
 - Jeff, bardzo groźny morderca, bawi się z dziewczynkami - śmiała się Jane.
Przeklinałem sobie cicho pod nosem. Nareszcie znalazłem sposób na ucieczkę. Złapałem za huśtawkę, wszedłem na pomost i skoczyłem, wcześniej biorąc rozbieg. Zrobiłem parę bujnięć, aż w końcu puściłem się i spadłem prosto w krzaki, a z nich przeturlałem się w dół. Jak miło, że nie było pokrzyw... Nagle walnąłem głową w drzewo. Powstrzymałem się od krzyku. Następnie zszedłem jeszcze trochę niżej i obszedłem górę do połowy, żeby wrócić niezauważony przez nie. W domu wziąłem prysznic i wyrzuciłem ubrania do pralki. Wujaszek pomyślał o ubraniach zapasowych dla nas. Ale tak serio, to oprócz bielizny i szafrloku nie miałem na sobie nic. To teraz tak się dostać do pokoju, żeby Nina nic nie widziała. Udało się bez komplikacji. I tam wreszcie mogłem położyć się spa... nie, jednak nie. Chłopaki postanowili sobie tu pograć w butelkę. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby nie było Candy Pop'a. Ale dali mi dopić zawartość butelki... czy oni tam dali pigułki gwałtu?
 - A więc to tak zginę! - pomyślałem i wywróciłem się na podłogę. W ciągu paru minut zaczęło mi się kręcić w głowie. W końcowym efekcie zasnąłem na ziemi... przygnieciony przez Candy'ego... (Lekcja pierwsza: wszystko co robi Candy Pop jest dwuznaczne). I to by było na tyle z moich wielkich planów.




CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...