niedziela, 8 października 2017

Dni z życia CreepyPast 30


Witojcie w ostatniej części drugiej serii krapowatych fanfikszion! Nadal zamierzam po tym kontunować tą jakże urzekającą historię. Przecież jest jeszcze tyle nieruszanych postaci, którym chcę zniszczyć reputację/stworzyć lukrowe życie/niepotrzebne skreślić. To już bez przedłużania, rozpoczynajmy tę karuzelę śmiechu.
________________________________________________________________

Z punktu widzenia Clockwork...
 W moim pokoju panował kompletny chaos. Ledwo mogłam się swobodnie w nim poruszać przez porozrzucane ubrania i otwarte szafki. 
 - Nie chcę cię do niczego namawiać, ale to szaleństwo - skomentowała Ann przypatrując się mnie odpoczywając na łóżku - Szaleństwo - podkreśliła - Nawet nie wiesz, od czego zacząć.
Zatrzymałam się na środku pomieszczenia i zmierzyłam ją bezradnym spojrzeniem.
 - Trudno. Ale nie zamierzam tutaj zostać i błąkać się bez celu w tym lesie jak dotychczas.
 - To teraz będziesz błąkać się bez celu po świecie - rzuciła mi ironiczny uśmieszek. Próbowałam nie dać po sobie poznać, że mnie zabolało.
 - Będę szukać Toby'ego. - rzuciłam stanowczo. 
To oczywiste, że szanse na to, że go znajdę są równe zeru, ale było mi źle z świadomością, że już nigdy go nie zobaczę. Może w podróży uda mi się odgonić te myśli. Będę tak bardzo tym zajęta, że zapomnę o tęsknocie i uczuciu, jakie do niego żywię. Już nie chodziło mi o poszukiwania, lecz to właśnie powtarzałam innym. Zresztą, mało kto by zrozumiał, gdyby się dowiedział prawdy.
 - Nawet nie wiesz od czego zacząć - powiedziała kobieta i wstała i zmierzyła mnie wzrokiem. Złożyła ręce na piersi.
 - Zacznę od dużych miejscowości - rzuciłam i powróciłam do porzuconego zajęcia. Torba. Niewielka, wytrzymała torba, schowana w czeluściach tego pokoju.
Po długim milczeniu Ann znowu się odezwała:
 - Trzech. - nie miałam pojęcia, o co jej chodziło.
 - Co? - na chwilę wychyliłam się zza szafki.
 - Jeff, Toby, teraz ty odchodzisz. Następny będzie Liu, chyba że Soul Taker go wyprzedzi. Kolejna Jane. Wtedy staniemy się znacznie słabsi, a ważniak może zarządzić ewakuację, bo przecież będziemy zbyt słabi, by w razie czego obronić się przed Skrollverse. Każdy pójdzie w swoją stronę i nasza historia się skończy.
 Zastanowiłam się nad jej słowami i przyznałam dziewczynie rację. Śmierć Jeff'a i odejście Toby'ego być może zapoczątkuje koniec naszej historii. Choć widziałam to trochę w innej kolejności. Najpierw Jane się usunie, bo jedyny cel jej życia, zabicie Jeffa, stracił sens. Potem Liu, bez brata u boku. Następna Nina, bez ukochanego. Za nią Jack. W końcu chłopak pójdzie za nią na koniec świata. Wtedy dopiero to miejsce będzie słabe i żałosne.  Każdy po kolei je opuści.
 - Czyli nie mam już powodów, by tu zostawać - prychnęłam - Wolę uciekać póki czas.
Ann westchnęła.
 - Nic już ciebie nie zatrzyma...
Nareszcie znalazłam. Niewielka, wytrzymała torba na ramię leżąca za szafą. Ucieszona spakowałam do niej wcześniej przygotowane rzeczy. Wepchnęłam tam ciepłe ubrania, ukradzioną kartę kredytową, suchy prowiant w postaci dwóch bułek, ukradzione dwadzieścia dolców, nasze wspólne zdjęcie, które zrobiłam ukradkiem gdy wszyscy wspólnie jedli śniadanie (to należało do rzadkości), ciepły koc, kolejna ukradziona karta kredytowa oraz wcześniej zakupiony bilet do Porto, lecz niechcący wyleciał mi na podłogę. Ann z szybkością antylopy podniosła go z ziemi.
 - Porto? - zdziwiła się - To strasznie daleko! Poza tym Toby nie zapuścił się aż w takich rejonach. Nie miałby odwagi wylecieć poza Amerykę!
 - Już się zamknij - zrobiłam ponurą minę - Toby chyba nawet nie myślał dokąd się wybiera i kupił bilet do pierwszego lepszego miasta, które mu przyszło na myśl, więc zrobiłam to samo. 
 - Jednak Portugalia nie należy do tych krajów, gdzie turyści się pchają aby tylko ją odwiedzić. To jest taka... nieoczywista decyzja.
 - O to chodziło - wyrwałam jej z ręki świstek papieru i schowałam do kieszonki. Zarzuciłam torbę na ramię i z żalem spojrzałam na koleżankę. Zmuszałam się do uśmiechu, ale było trudno. 
 - Uważaj na siebie - szepnęła i odwróciła wzrok. Posłałam jej ostatnie smutne spojrzenie i wyszłam. Skradając się przemknęłam po schodach i przez salon. Już miałam otwierać drzwi, gdy nagle usłyszałam czyjeś głosy:
 - Gdzie się wybierasz o trzeciej w nocy?
Gwałtownie się odwróciłam i ujrzałam przerażające spojrzenie Kaspera i jego kpiący uśmieszek.
 - Na spacer - odparłam wymijająco. 
 - Z tak wypchaną torbą? - podszedł do mnie - Opuszczasz nas. - stwierdził.
Przez moment sparaliżował mnie strach. Czy ten czubek zamierza komukolwiek zdradzić moje plany? Albo spróbuje mnie powstrzymać?
 - Spoko, ja też się stąd zwijam w diabły - uśmiechnął się szeroko - Wybrałaś świetną godzinę. - zaśmiał się cicho.
Ulżyło mi i to bardzo. Odetchnęłam.
 - A więc... - znowu przemówił głosami potępionych w piekle - Dokąd uciekasz?
 - Porto - odparłam krótko. Nie chciałam go ze sobą.
Kasper zmarszczył brwi.
 - To gdzieś w Rosji?
Parsknęłam śmiechem, a chłopak patrzył na mnie zdziwiony. Nie wyprowadziłam go z błędu. 
 - Muszę już iść - powiedziałam przestając się śmiać. Otworzyłam drzwi - Narazie - pożegnałam się nie obdarzając go nawet spojrzeniem i pośpiesznym krokiem wyszłam, kierując się w stronę miasta.

Z punktu widzenia Zak'a...
 Z podziwem obserwowałem swoje dzieło. Zapach siarki roznosił się już po całej okolicy, a płomienie zdążyły już zająć się większością budynku. Z wymalowanym uśmiechem na twarzy patrzyłem, jak na moich oczach płonie kościół. 
 - Wspaniale - za moimi plecami pojawił się Kasper - Szybko się uczysz.
 - Palenie budynków nie jest trudne - przewróciłem oczami i powróciłem do obserwowania kościoła.
 - Dlaczego akurat ten budynek? - zapytał w nutką podziwu w głosie (głosach?). 
 - Wiem, że ich nie lubisz.
Kasper roześmiał się głośno.
 - I słusznie! Na co one komu - złapał mnie za ramię i odciągnął do tyłu - Chodź. Niedługo ktoś się zorientuje i wezwie straż, czy też policję. Zajmijmy się innymi kościołami.
 Ale było już za późno. Ktoś już wezwał odpowiednie służby, bo zaraz po jego kwestii z daleka usłyszałem wycie syren. Spojrzałem na pudełko zapałek, które trzymałem w dłoni. Dwie zapałki nie wystarczyły. Moje macki zza pleców zaczęły się niespokojnie wić, a Kasper na ten widok odsunął się na bezpieczną odległość. Straciłem już nadzieję na to, że będę w stanie je kontrolować. To tak, jakby miały własną duszę.
 - Ja tu jeszcze zostanę - odparłem - Popatrzę.
Czarnowłosy spojrzał na mnie krzywo. Wzruszyłem ramionami i wykorzystałem swoją umiejętność, aby przemienić się w psa.
 - Jak chcesz - odwrócił się napięcie - Spotkamy się tutaj rano - po tych słowach czym prędzej rzucił się do ucieczki. 
 Zawarczałem niespokojnie, kiedy okazało się, że straż jest już na miejscu i podeptałem w mało widocznie miejsce, by nie zwracać na siebie uwagi. Gdybym nie był w formie psa, pewnie śmiałbym się, ale mogłem tylko merdać ogonem.
 - Co tu robisz? - kiedy sytuacja z ogniem była w miarę opanowana, zbliżył się do mnie jeden ze strażaków - Gdzie twój pan? Zgubiłeś się?
Zawarczałem i zjeżyłem włosy. Spiąłem mięśnie. "Nie podchodź" próbowałem mu przekazać. 
 - Frank! Frank! - zawołał tamten - Chodź tutaj!
Cofnąłem się, a mężczyzna wyciągnął do mnie dłoń. Jakim idiotą trzeba być, żeby wykonywać takie ruchy do warczącego psa? W każdej chwili mógłbym mu odgryźć palce. Ja i tysiące innych, agresywnych czy bezpańskich psów. 
 - Mam cię... - nagle poczułem uścisk na szyi. Ktoś niepostrzeżenie zakradł się od tyłu i zarzucił mi na szyję jakiś drut z metalowym prętem. Gwałtownie odwróciłem się do osoby stojącej za mną. Próbowałem się na niego rzucić, ale był zbyt silny i z niemałym trudem trzymał pręt. A im bardziej usiłowałem się wyswobodzić z uścisku, tym drut bardziej się zaciskał. To bolało. 
 - Bezpański - powiedział ktoś - Jak się rzuca! W schronisku pewnie go uśpią.
Nagle pożałowałem, że wybrałem akurat psa na przemianę. Mogłem się zamienić w szczura, albo gołębia. Teraz żebym mógł to zrobić, musiałbym z powrotem przemienić się w istotę ludzką, ale przy nich nie mogłem. W tamtym momencie byłem tylko bezpańskim, agresywnym kundlem.
 - Już przestań - syknął ten, który mnie trzymał i gwałtownie pociągnął za sobą w stronę jakiegoś wozu. Niedobrze. Wyrywałem się, na ile mi to pozwoliła moja siła, ale tamten facet był nieugięty i wpakował mnie do ciasnej klatki z wozie, którą zamknął na klucz. Gdy upewnił się, że na pewno jestem dobrze zamknięty, kopnął klatkę w głąb furgonetki i zatrzasnął drzwi. Otoczyła mnie ciemność.



       cdn...

2 komentarze:

Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...