piątek, 19 lutego 2016

Dni z życia CreepyPast 13




Z punktu widzenia Jane...
Było kilka minut po północy, a ja dalej nie mogłam spać. Po prostu siedziałam pod kołdrą i nasłuchiwałam każdego szmeru. Postanowiłam się przejść po lesie, przewietrzyć, może po powrocie będę choć trochę zmęczona. Podczas mojej wędrówki zauważyłam Nikkkego siedzącego pod drzewem. Podeszłam do niego bliżej. Wygląda na to, że spał. Ostrożnie szturchnęłam go. Chłopak bardzo powoli otworzył oczy i rozglądał się po okolicy. Dopiero potem spojrzał na mnie. Patrzył tak dobre kilka minut, jakby nie chciał wierzyć, że widzi przed sobą żywego człowieka. Ciszę przerwało jego bełkot:
 - U... uciekaj stąd!
Złapał mnie za ramię i odepchnął od siebie, a sam upadł na bok. Dopiero potem zobaczyłam jego krwawiące rany na nogach, żebrach i plecach. Nie wiedziałam czy uciekać, czy zabrać go ze sobą, czy może z nim zostać i czekać na pomoc. Jakąkolwiek. Chociaż marnie to widziałam, w końcu nie miałam nic do obrony, on najwyraźniej też nie. Ostatecznie wzięłam go pod ramię i chciałam zanieść do domu, ale wyrwał mi się, i upadając, krzyknął:
 - Co ty robisz?! Miałaś stąd uciekać! Jeśli mnie zabierzesz to on znajdzie nas po śladach krwi!
 - Niby kto nas znajdzie?! - wrzasnęłam i kucnęłam by pomóc mu wstać, ale znowu mnie odepchnął.
 - Uciekaj stąd!
 - Nie dałeś mi odpowiedzi!
Nikki westchnął tylko i ponownie mnie od siebie odepchnął. Dalej już nic nie mówił. Teraz kompletnie nie wiedziałam co robić. Zostawić go tak tutaj? Uciekać? Iść po pomoc?
 - Idź już... - zaczął chłopak - Mi nic nie będzie...
"Mi nic nie będzie" śmiesznie to usłyszeć z ust chłopaka leżącego na ziemi, do tego wykrwawiającego się.
 - ...naprawdę... ktoś z moich mnie znajdzie zanim zrobi to on...
 - A jeśli to on znajdzie cię wcześniej?
 - Wtedy mam przekichane - uśmiechnął się.
W końcu się przełamałam i zostawiłam go tak. Kim właściwie jest ten "on"? Trochę boje się o Nikkiego..
Do domu wróciłam około godziny 1.42. Chcąc, nie chcąc, zasnęłam na kanapie. Obudził mnie dopiero czyiś głos:
 - Pssst! Budzimy się, księżniczko!
Otworzyłam oczy i ujrzałam nad sobą Jasona, uśmiechniętego od ucha do ucha.
 - Dzisiaj mamy piękny dzień! Chyba nie masz zamiaru go tak przespać.
 - Co ty dajesz... jaki tam piękny...
Wstałam i przeciągnęłam się leniwie. Nagle przypomniałam sobie o Nikkim. Kiedy Jason zaczął coś mówić, ja wybiegłam do lasu. Dopiero na miejscu zauważyłam, że czerwonowłosy był cały czas za mną. Rozejrzałam się niepewnie. Nikkiego nie było, zresztą żadnej krwi, śladów walki też nie było. Zastanawiałam się, czy jest teraz bezpieczny,  a może "on" go dorwał.
 - Jane, co się stało? - spytał Jason - Tak nagle wybiegłaś...
Nie odpowiedziałam, tylko rozglądałam się po lesie szukając jakikolwiek śladów walki.
 - Jane...
Wszystko było w porządku...
 - Jane..
Ale i tak miałam złe przeczucie...
 - Jane,  odpowiedz! - wrzasnął tak, że się wzdrygnęłam.
 - Nic się nie stało! - odpowiedziałam.
 - Coś przede mną ukrywasz...
 - Skąd! Nie mam nic do ukrycia!
 - I tak się dowiem o co chodzi - Jason uśmiechnął się i zostawił mnie samą. Postanowiłam jeszcze bardziej wejść w głąb lasu. Zero. Ani śladów jakiejkolwiek walki, ani krwi. Nic! Za to mogłam usłyszeć czyiś śpiew...
 - Hi kids! Do you like violence?...
Co to ma do cholery być? Czy to "on" to śpiewa?!
 - When I come to life you've got place to hide...
Nie wiem co się dzieje, ale lepiej uciekać, zanim mnie zauważy. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam w stronę domu. Na miejscu starałam ukryć swój niepokój, żeby nie wzbudzić ciekawość innych, a przede wszystkim Jasona.


Z punktu widzenia Liu...
Obudziło mnie łaskotanie na twarzy. Nade mną nachylał się Jeff i dokładnie badał moją twarz.
 - Nadal jesteś na mnie zły..? - pytał.
 - Jeff, idź stąd - burknąłem i odwróciłem się plecami. Wtedy zaczął mnie szturchać.
 - Gniewasz się? No powiedz...
 - Daj mi spać...
 - Powiedz!
 - Kurde, dlaczego ty taki upierdliwy?! - obróciłem się do niego twarzą w twarz i popchnąłem przed siebie, na nieszczęście zdołał utrzymać równowagę.
Wtedy z pod kołdry wygramolił się Toby, dał nam jakąś gazetą po głowie i wrócił spać. Spojrzałem na Jeffa. Raczej nie wyglądał jakby chciał odpuścić, więc musiałem wstać. Żegnajcie wspólne chwile z spaniem, tylko dajcie znak życia! Lekko podirytowany ubrałem się i powędrowałem do łazienki przemyć twarz. Ech, moja twarz... ona jest tutaj największym problemem. Te oszpecające blizny... Zdążyłem już przywyknąć do odpychających spojrzeń obcych ludzi, którzy omijali mnie z daleka. Nie dziwię się - ja też nie zaufałbym osobie z tak licznymi bliznami - wyglądam jakbym uciekł zza krat. Albo z szpitala. Westchnąłem, otarłem twarz ręcznikiem i wyszedłem z łazienki, obczaić sytuację w domu. Za oknem świeciło słońce, mimo że była zima... no dobra, końcówka zimy. Wróciłem do pokoju, gdzie Toby był już ogarnięty, a Jeff ciągle pytał czy się na niego gniewam... Ech, czasami wolałbym dostać się w łapy fangirl niż go znosić... Ale ponieważ już raz miałem taką sytuację, więc wiem jakie to traumatyczne przeżycie, nie chcę wracać do tego ponownie... Te twarze z kilkucentymetrową tapetą, oblane wodą perfum... pewnie nakładają makijaż łopatą... albo koparką... Trauma na całe życie... Kiedyś E.Jack, zjadł nerkę jednej fangirl i rzygał brokatem... Serio, jego wymioty były różowe. Otrząsnąłem się z tych myśli, kiedy Jeff zaproponował kolejny wypad do tego starego domu, bo trzeba go spalić... Toby wykręcił się misją od Slendera, a ja wymyśliłem wymówkę, że miałem coś pomóc Ann...
Parę minut później on, wraz z Jasonem wyszli podpalić ten dom...


Z punktu widzenia Jasona...
Byliśmy już na miejscu. Zanim oblaliśmy budynek benzyną i roznieciliśmy ogień, posprawdzaliśmy kilka pokoi, wypuściliśmy parę psów i przywłaszczyłem sobie jednego kota, którego schowałem do szerokiej kieszeni. Dopiero potem puściliśmy to miejsce z dymem. I... zdaje się, że zapomnieliśmy o paru osobach na samej górze i kilku psach z łazienki... Ale kot uratowany! Zaraz potem udaliśmy się do fabryki, do mojego królestwa. Na samym środku leżały zwłoki z dziurą w brzuchy z flakami na wierzchu, a zaraz po tym krwawe ślady butów prowadzące... na ścianę. Tak, te ślady były na ścianie. Rozciągały się jeszcze na suficie. Prowadziły do ciemnego kąta pomieszczenia, gdzie ktoś był. Obserwował nas.
 - Kage... - zaczął Jeff - ... kao..?
Postać zaśmiała się kpiąco, po czym dodała:
 - Uwielbiam się bawić jedzeniem, wiecie?

Z cienia wyłonił się sam Skroll. Z uśmiechem na twarzy, poplamiony krwią jak gdyby nic rzucał z ręki do ręki kawałek ludzkiego mięsa. Ja i Jeff zaczęliśmy się powoli wycofywać, lecz czarnowłosy niechcący kopnął pustą puszkę. Skroll momentalnie spojrzał w naszą stronę.
 - Tak szybko uciekacie? - spytał kpiąco - To może coś przekąsimy? - wtedy z zaskakukającą szybkością podbiegł w naszą stronę, wyciągając przed siebie swoje długie szpony, niczym jak u Freddy'ego. Rzuciliśmy się do ucieczki, niestety Soul Taker zagrodził nam drogę:
 - A wy gdzie? Dopiero co tu przybyliście!
Zatrzymaliśmy się, a szpony Skrolla przebiły ramię Jeffa, który wydarł się w niebogłosy z bólu. W jednej chwili moje ręce przybrały czarną barwę, a oczy błysnęły na zielono. Odwróciłem się do białowłosego z zamiarem zaatakowania, lecz nagle rozległ się znajomy krzyk:
 - STOP! PRZESTAŃCIE!
Naszym oczom ukazał się E.Jack. Tylko co on tutaj robi?
 - Jack? - zaczął Skroll - Co ty wyrabiasz?
 - Przestańcie... - powtórzył.
 - Dlaczego pomagasz tym od Slendera?
 - Przecież sam jestem z tego versu...
Nastąpiła chwila ciszy. Prawda - E.Jack należy i do Slenderverse i do Skrollverse, a przynajmniej jest ich sojusznikiem. Korzystając z ich nieuwagi, złapałem Jeffa pod ramię i błyskawicznie wybiegłem z fabryki, zostawiając ich samych. Bladoskóry cicho popłakiwał z bólu. Złapał się za ramię, by choc trochę powstrzymac krwawienie i biegliśmy tak całą drogę do domu. Na szczęście to straszne odludzie, więc nikt się nami nie interesował. Na miejscu wszystkie spojrzenia padły na nas. Położyłem Jeffa na kanapie i zawołałem Hoodiego, by się nim zajął, albo poszukał Slendera. Niestety tego elegancika nie było, więc Hoody opatrzył go sam.
 - Co wam się stało? - spytał Toby - Czyżby Colin...?
 - Gorzej - wymamrotał Jeff.
 - Gliny?
 - Postaraj się bardziej...
 - Nie mam pojęcia...
 - Skrollversy. Soul i Skroll.
Wszyscy zamarli w miejscach. Fakt, Skrollversy są bardzo silni i są naszymi śmiertelnymi wrogami. No i mają E.Jack'a... no dobra, w połowie można rzec...



C.D.N


____________________________________________________________
Skrollversi wkraczają do akcji! Dziwi mnie fakt, że są tak mało popularni...
Zastanawiam się jak długo ten blog będzie jeszcze prowadzony.. dwa lata? ...może po tym czasie założę nowego z kontynuacją? Albo "Dni z życia CreepyPasty OC"? (OC to inaczej Skrollverse >_< ... chyba).
No dobra, chyba jest za wcześnie, aby myślec o takich rzeczach, w końcu blog istnieje zaledwie dwa miesiące...
Także do następnego, Koszmarki!

1 komentarz:

  1. Ya~y! Scrollverse!
    Ostatnio po długim szperaniu w internecie ogarnęłam kim oni są (mam zaciesz z tego powodu ^^). Faktycznie to dziwne że Slenderverse zna tak wiele osób a Scrollverse jest takie mało znane. A szkoda :/
    No, ale teraz to będzie ostro... :3
    Liu o fangirl... Bezcenne XD!
    Świetny wpis!
    Mam nadzieję że ten blog będzie trwał jak najdłużej i życzę, by nigdy nie zabrakło Ci takich wspaniałych pomysłów :3
    Czekam na c.d. ;D

    OdpowiedzUsuń

Perypetie V

 - Jeszcze. - powiedział Vincent zaciskając pięści pod stołem - Opowiedz mi jeszcze.  Bezoki westchnął i mozolnie ściągnął maskę, odsłani...